Gdyby nie okoliczności, mocno przyklasnąłbym zapowiedzianej niedawno przez premier Ewę Kopacz likwidacji obowiązku finansowania przez pracodawców etatów związkowych. Jest to jednak posunięcie taktyczne wykonane ze świadomością, że związkowcy i ich sympatycy raczej nie zasilą elektoratu PO. Zapowiedzi, i tylko zapowiedzi, ograniczenia związkowych przywilejów pojawiały się już wielokrotnie. Efekt zaniechań jest taki, że od ponad 20 lat utrzymujemy anachroniczne przywileje pochodzące z czasów, gdy związki odgrywały zupełnie inną rolę, a ich głównym zajęciem nie było piłowanie gałęzi, na której siedzą.
To nie tylko etaty związkowe na koszt pracodawcy, ale także pomieszczenia na terenie zakładu na koszt pracodawcy, obowiązek zbierania składek związkowych przez pracodawców czy wreszcie uprawnienia pracownicze do reprezentacji w radach nadzorczych. Z łączeniem roli członka rady i funkcji w związkach zawodowych chce walczyć ostatnio zarząd PKP. Sprzeciwia się temu, aby w Radzie Nadzorczej PKP Cargo zasiadał przedstawiciel załogi, którzy pełni jednocześnie funkcję w związku zawodowym. Trudno się dziwić, polskie spółki przekonywały się już czasem, że narzucona, a nie wynikająca z kompetencji, obecność we władzach np. związkowca może być źródłem problemów. Choć uczciwie należy przyznać, że do rad nadzorczych trafiają także kompetentni przedstawiciele pracowników.
Związki cały czas próbują podtrzymywać mit, zgodnie z którym ich najważniejszą misją jest troska o dobro pracowników. Coraz mniej osób w to wierzy widząc, że aktywność to w dużej mierze walka o własne przywileje. Wizerunek dzisiejszych organizacji to m.in. szef związkowców w PKP Cargo, który chce 250 zł podwyżki dla kolegów, a sam domaga się, jak informują media, trzy razy więcej. To maszynista zwolniony z pracy za to, że nie wykonywał swoich obowiązków i który wytacza głośną sprawę o przywrócenie do pracy chociaż, jak podejrzewał pracodawca, ze względu na warunki fizyczne nie jest w stanie zmieścić się do lokomotywy. Czy wreszcie ręczniki dla psa z wyszywanym imieniem, jako symbol zbytecznych luksusów. Nie jestem przeciwnikiem związków. Nie mam też nic przeciwko wystawnemu życiu związkowych liderów pod warunkiem, że będzie ono finansowane z dobrowolnych składek, a nie z kieszeni pracodawcy. Jestem przeciwnikiem utrzymywania nadmiernych, związkowych przywilejów. Nie tylko, dlatego, że są obciążeniem dla firm i gospodarki. Ich utrzymywanie jest po prostu nie fair wobec innych obywateli.
Związki cały czas próbują podtrzymywać mit, zgodnie z którym ich najważniejszą misją jest troska o dobro pracowników. Coraz mniej osób w to wierzy widząc, że aktywność to w dużej mierze walka o własne przywileje. Wizerunek dzisiejszych organizacji to m.in. szef związkowców w PKP Cargo, który chce 250 zł podwyżki dla kolegów, a sam domaga się, jak informują media, trzy razy więcej. To maszynista zwolniony z pracy za to, że nie wykonywał swoich obowiązków i który wytacza głośną sprawę o przywrócenie do pracy chociaż, jak podejrzewał pracodawca, ze względu na warunki fizyczne nie jest w stanie zmieścić się do lokomotywy. Czy wreszcie ręczniki dla psa z wyszywanym imieniem, jako symbol zbytecznych luksusów. Nie jestem przeciwnikiem związków. Nie mam też nic przeciwko wystawnemu życiu związkowych liderów pod warunkiem, że będzie ono finansowane z dobrowolnych składek, a nie z kieszeni pracodawcy. Jestem przeciwnikiem utrzymywania nadmiernych, związkowych przywilejów. Nie tylko, dlatego, że są obciążeniem dla firm i gospodarki. Ich utrzymywanie jest po prostu nie fair wobec innych obywateli.