Co zajmowało nasze media w ostatnich dniach najbardziej w kwestiach polityki zagranicznej? Wybory w Iranie, a już najbardziej protesty w Iranie.
Poniedziałkowa "Wyborcza" nie zajęła się specjalnie wynikami wyborów, te są nieistotne, głównie dlatego, że nie wygrał ten, co miał wygrać. Bardziej zajęły ją protesty. "Iran zadrżał" - poinformowała na czołówce wielkim tytułem zaraz po wyborach. Drżenie Iranu widocznie musi być jakoś szczególnie ważne, bo cała jedenasta strona informuje "Teheran nie pogodził się z porażką". We wtorek - "Iran się burzy" na pierwszej stronie, druga niemal cała poświęcona jest Musawiemu, a kolejny wielki materiał nosi tytuł "Teheran się burzy". W środę, pierwsza strona - "Teherańczycy znów na ulicach" a ósma - "Iran przeliczy głosy".
Co ciekawe, nikt poważny nie twierdzi wprost, nawet Organ Michnika, że wybory były sfałszowane, choć oczywiście nikt nie sugeruje, że Iran to kraj kwitnącej demokracji. Niemniej już same wybory, w których rywalizowało dwóch kandydatów, możliwość oprotestowywania ich przez opozycję czy wreszcie decyzja o powtórnym częściowym liczeniu głosów, świadczy, że Iran jest bliżej demokracji niż wiele innych krajów tego regionu.
Tyle, że po prostu Ahmadineżad ma większe poparcie na prowincji i już, ale przecież nie o demokrację tu idzie, prawda?
Co najbardziej znamienne, sama GW przyznaje, że Musawi nie byłby specjalnie lepszy, a już na pewno nie w sprawach polityki zagranicznej, co musiałoby oznaczać, że będzie ona nadal stanowić "groźbę dla całego świata" i być "antysemicka".
To, czy wybory były demokratyczne i kto je wygrał, nie ma specjalnego znaczenia. Ba, jest gorzej, bo teraz Ahmadineżad będzie miał pełną legitymację do sprawowania władzy.
Ale protesty budzą entuzjazm "Wyborczej", bo jest szansa, że Iran uwikła się w jakiś długotrwały konflikt wewnętrzny. A może wtedy potrzebna będzie interwencja "społeczności międzynarodowej w obronie demokracji i praw człowieka"?
Ale przecież świat nie kończy się na Iranie. I faktycznie – na stronie ósmej tegoż środowego wydania "GW" umieściła informację z innego kraju. Zacytuję ją w całości, bo jak raz jest wyjątkowo krótka, a znajduje się na szpalcie z mniej istotnymi informacjami:
"Opozycja starła się z milicją
Do starć doszło w Tbilisi przed komendą główną milicji, gdzie opozycjoniści protestowali przeciwko ostatnim aresztowaniom. Policjanci otoczyli ich i zaatakowali pałkami, wielu ludzi i obserwujących walki dziennikarzy zostało ciężko pobitych. Aresztowano 39 osób".
Tyle. Zwraca uwagę przekłamanie w tytule oraz daleko idąca oszczędność miejsca jak na gazetę, która tyle uwagi zwraca na różnego rodzaju naruszenia prawa człowieka. Inne media, jak za panią matką, podobnie nabrały wody w usta. Nie pierwsza to taka sytuacja – informacje o zastrzeleniu w maju przez milicję jednego z przywódców opozycji Gia Krailaszwilego także nie przebiły się jakoś w mediach.
Co prawda Miszka Saakaszwili nie robi już u nas za Wielkiego Bohatera, bo zdaje się już i nasz Orzeł Kaukazu Lech Kaczyński nie bardzo chce się przyznawać do przyjaźni z nim, ale podlega on szczególnej ochronie. Póki co zajął teraz pozycję owszem sukinsyna, tyle, że naszego sukinsyna. Miszka, choć jest bezwzględnym satrapą, uwikłanym w korupcję, morderstwa, wplątał Gruzję w fatalny dla niej konflikt z Rosją, jest oskarżany o ludobójstwo itp. ma jednak szczęście - jest antyruski.
A tymczasem z pozycji nie naszego sukinsyna na naszego sukinsyna, a może nawet naszego przyjaciela ma szansę awansować Łukaszenka. Postawił się ostatnio mocno Ruskim, co może oznaczać, że "Gazeta Wyborcza" zacznie tym razem organizować imprezy w jego obronie, a różnego rodzaju pożyteczni idioci zechcą to na trzy-cztery wspierać. Kiedy wiece pt. Łukaszenka – tak!?
W każdym razie w sprawie Łukaszenki muszą być jakieś nowe wytyczne, bo Angelika Borys zniknęła z "Wyborczej" i innych naszych mediów. Co prawda, Polacy na Białorusi zapłacili swoją cenę, ale kogo to tak naprawdę obchodzi?
Kogo to zresztą obchodzi, że większość mediów z "Gazetą Wyborczą" na czele robią wodę z mózgu także tubylcom?
Co ciekawe, nikt poważny nie twierdzi wprost, nawet Organ Michnika, że wybory były sfałszowane, choć oczywiście nikt nie sugeruje, że Iran to kraj kwitnącej demokracji. Niemniej już same wybory, w których rywalizowało dwóch kandydatów, możliwość oprotestowywania ich przez opozycję czy wreszcie decyzja o powtórnym częściowym liczeniu głosów, świadczy, że Iran jest bliżej demokracji niż wiele innych krajów tego regionu.
Tyle, że po prostu Ahmadineżad ma większe poparcie na prowincji i już, ale przecież nie o demokrację tu idzie, prawda?
Co najbardziej znamienne, sama GW przyznaje, że Musawi nie byłby specjalnie lepszy, a już na pewno nie w sprawach polityki zagranicznej, co musiałoby oznaczać, że będzie ona nadal stanowić "groźbę dla całego świata" i być "antysemicka".
To, czy wybory były demokratyczne i kto je wygrał, nie ma specjalnego znaczenia. Ba, jest gorzej, bo teraz Ahmadineżad będzie miał pełną legitymację do sprawowania władzy.
Ale protesty budzą entuzjazm "Wyborczej", bo jest szansa, że Iran uwikła się w jakiś długotrwały konflikt wewnętrzny. A może wtedy potrzebna będzie interwencja "społeczności międzynarodowej w obronie demokracji i praw człowieka"?
Ale przecież świat nie kończy się na Iranie. I faktycznie – na stronie ósmej tegoż środowego wydania "GW" umieściła informację z innego kraju. Zacytuję ją w całości, bo jak raz jest wyjątkowo krótka, a znajduje się na szpalcie z mniej istotnymi informacjami:
"Opozycja starła się z milicją
Do starć doszło w Tbilisi przed komendą główną milicji, gdzie opozycjoniści protestowali przeciwko ostatnim aresztowaniom. Policjanci otoczyli ich i zaatakowali pałkami, wielu ludzi i obserwujących walki dziennikarzy zostało ciężko pobitych. Aresztowano 39 osób".
Tyle. Zwraca uwagę przekłamanie w tytule oraz daleko idąca oszczędność miejsca jak na gazetę, która tyle uwagi zwraca na różnego rodzaju naruszenia prawa człowieka. Inne media, jak za panią matką, podobnie nabrały wody w usta. Nie pierwsza to taka sytuacja – informacje o zastrzeleniu w maju przez milicję jednego z przywódców opozycji Gia Krailaszwilego także nie przebiły się jakoś w mediach.
Co prawda Miszka Saakaszwili nie robi już u nas za Wielkiego Bohatera, bo zdaje się już i nasz Orzeł Kaukazu Lech Kaczyński nie bardzo chce się przyznawać do przyjaźni z nim, ale podlega on szczególnej ochronie. Póki co zajął teraz pozycję owszem sukinsyna, tyle, że naszego sukinsyna. Miszka, choć jest bezwzględnym satrapą, uwikłanym w korupcję, morderstwa, wplątał Gruzję w fatalny dla niej konflikt z Rosją, jest oskarżany o ludobójstwo itp. ma jednak szczęście - jest antyruski.
A tymczasem z pozycji nie naszego sukinsyna na naszego sukinsyna, a może nawet naszego przyjaciela ma szansę awansować Łukaszenka. Postawił się ostatnio mocno Ruskim, co może oznaczać, że "Gazeta Wyborcza" zacznie tym razem organizować imprezy w jego obronie, a różnego rodzaju pożyteczni idioci zechcą to na trzy-cztery wspierać. Kiedy wiece pt. Łukaszenka – tak!?
W każdym razie w sprawie Łukaszenki muszą być jakieś nowe wytyczne, bo Angelika Borys zniknęła z "Wyborczej" i innych naszych mediów. Co prawda, Polacy na Białorusi zapłacili swoją cenę, ale kogo to tak naprawdę obchodzi?
Kogo to zresztą obchodzi, że większość mediów z "Gazetą Wyborczą" na czele robią wodę z mózgu także tubylcom?