Jeden z internautów o nicku Judea, który obszernie ustosunkował się do mojego poprzedniego tekstu, napisał, że w wielu sprawach zgadza się ze mną, ale co do jednego ma zdecydowanie odmienne zdanie – mianowicie co do sensu wyprawy prezydenta Lecha Kaczyńskiego do Gruzji w 2008 roku. Judea pisze, że to był ,,beznadziejny akt (…), ale moralnie jedynie możliwy’’. Przypomnę, że ja byłem mocno krytyczny. Dzisiaj, po katastrofie pod Smoleńskiem, jestem jeszcze bardziej krytyczny. Stała się ona dla mnie tragiczną puentą polityki zagranicznej, którą próbował prowadzić prezydent Kaczyński, a której najbardziej spektakularnym, ale i w niektórych momentach groteskowym przejawem, były wizyty w Gruzji.
Polityka tragicznie zmarłego prezydenta była, powiem to od razu, oparta na chciejstwie i potrząsaniu szabelką bez patrzenia na jakiekolwiek realia. W tym sensie prezydent prowadził politykę arcypolską, ale to nie jest komplement. Jej efekty okazały się odwrotne od zamierzonych. Jak często się to w naszej historii zdarzało. Zapraszam do lektury a na koniec napiszę kilka słów o szokującym zdjęciu, które jest zamieszczone obok (proszę na nie kliknąć, aby powiększyć fotografię. Warto!).
Prezydent ruga Saakaszwilego
Przypomnę więc, że w sierpniu 2008 r. doszło do konfliktu Gruzja – Rosja. Nasze media jednogłośnie oskarżyły Rosję o agresję, wbrew już wówczas znanym faktom: to Gruzja pierwsza zaatakowała zbuntowane prowincje, bombardując m.in. osetyńskie miasto Cchinwali. Późniejsze międzynarodowe ustalenia potwierdziły, że to Gruzja była agresorem, choć jest oczywiste, że Rosja umiejętnie całą sytuację wykorzystała.
Decyzja o rozpoczęciu konfliktu wynikała, jak się ocenia, z chęci zyskania przez prezydenta Michaiła Saakaszwilego poparcia wśród Gruzinów. Nie był i nie jest to prezydent popularny, a przez opozycję oskarżany jest o wszystko co najgorsze. O co go oskarżają? O nepotyzm, o korupcję, o tłumienie wolności mediów (pamiętna policyjna akcja przeciw telewizji Imedi), o szykanowanie opozycji, o fałszowanie wyborów, o awanturnictwo polityczne, o doprowadzenie kraju do upadku gospodarczego… Wystarczy?
Innym powodem szaleńczej akcji było zbytnie zaufanie, jakim obdarzył Saakaszwili sojuszników z USA i Izraela. Saakaszwili studiował w USA, gdzie znalazł się w kręgu zainteresowania tzw. neokonserwatystów, powiązanych z Izraelem. To oni w pewnym momencie stanowili otoczenie prezydenta Busha. Po powrocie do Gruzji, Saakaszwili dokonał pałacowego przewrotu (nazwanego mocno na wyrost rewolucją róż), obalając swojego dotychczasowego protektora, prezydenta Edwarda Szewardnadze. Przewrót odbył się według sprawdzonej procedury, w ramach tzw. kolorowych rewolucji z wydatną pomocą USA. Opłaciło się. Za nowej prezydentury Gruzja bardzo zbliżyła się z USA oraz Izraelem. Jak się okazało, Izrael miał zamiar wykorzystać Gruzję jako bazę do ataku na Iran. Gruzja zbliżyła się także z Polską, gdyż prezydent Kaczyński stał się gorącym zwolennikiem osi Waszyngton - Tel Awiw – Tbilisi – Warszawa.
Początek konfliktu przyniósł Gruzji sukcesy. Ale już wówczas kancelaria prezydencka na wszelki wypadek wydała komunikat, że "Prezydent uważa za niedopuszczalne jakiekolwiek wtrącanie się w wewnętrzne sprawy Gruzji". Wówczas też prezydent Kaczyński uzyskał poparcie krajów nadbałtyckich, wydając wspólne ostre w tonie oświadczenie: "Unia Europejska i NATO muszą przejąć inicjatywę i sprzeciwić się szerzeniu imperialistycznej i rewizjonistycznej polityki na wschodzie Europy".
Tyle, że Unia i NATO zupełnie się do tego nie paliły. Prezydent Kaczyński, który łudził się, że ma dobre stosunki z prezydentem Mikołajem Sarkozym, postanowił zaangażować go po stronie Gruzji. O tyle to mogło być istotne, że to Francja w tamtym czasie sprawowała prezydencję w Unii Europejskiej. Między prezydentami doszło do dramatycznej rozmowy telefonicznej. Na nic były argumenty Kaczyńskiego, że "jeśli stracimy Gruzję, stracimy cały region". Sarkozy odpowiadał, że winny konfliktowi jest Saakaszwili, bo nakazał strzelać. I dodawał: "Nie martw się. Ja to sam załatwię. Winny jest Saakaszwili. On wywołał reakcję Rosjan". To spowodowało wściekłość Kaczyńskiego. W międzyczasie sytuacja odwróciła się i Rosjanie oraz Osyteńczycy ruszyli do ofensywy. W konflikt włączyła się także Abchazja.
Sytuacja zrobiła się poważna.
Kaczyński postanowił ruszyć do Gruzji. Zabrał ze sobą przywódców państw bałtyckich i prezydenta Ukrainy. Misja, a jakże, była konsultowana z Waszyngtonem, który poparł tę inicjatywę. Tymczasem Sarkozy leciał do Moskwy, chcąc w imieniu UE wynegocjować na Kremlu zawieszenie broni między oboma państwami. Do Kaczyńskiego dotarły informacje, że w planie pokojowym Sarkozy’ego nie ma mowy o "terytorialnej integralności Gruzji", co, jak uznał, może trwale oddzielić od Gruzji Osetię Południową i Abchazję.
Prezydent postanowił do tego nie dopuścić i jak najszybciej dotrzeć do Tbilisi, by osobiście wpływać na Saakaszwilego, by ten nie zgodził się na taki plan. Tymczasem z Moskwy do Tbilisi leciał Sarkozy. To wówczas doszło do owej (po raz kolejny analizowanej po katastrofie) sytuacji, gdy naciskano na kapitana samolotu, by lądował w Tbilisi, mimo poważnego zagrożenia – łącznie z prawdopodobieństwem zestrzelenia samolotu przez Rosjan. Tu pojawić się musi pytanie: gdyby do czegoś takiego doszło – jakie byłyby tego skutki?
Po przybyciu do Tbilisi Kaczyński chciał spotkać się z Sarkozym. Francuski prezydent wykpił się pod pierwszym lepszym pretekstem. Tymczasem w centrum stolicy Gruzji trwał wiec, na który zaproszono przybyłych prezydentów. Oczywiście bez Sarkozy’ego. To wówczas Kaczyński wygłosił buńczuczne przemówienie ze słynnym: "Jesteśmy tu po to, by walczyć’’, które wywołało entuzjazm tłumu, ale poważną konsternację pozostałych przywódców.
W międzyczasie w pałacu prezydenckim Sarkozy przekonywał Saakszwilego do zawarcia układu z Rosją nawet za cenę utraty Osetii i Abchazji, które przecież i tak oddzieliły się od Gruzji wcześniej. Jak argumentował - brak porozumienia groził zajęciem Gruzji przez Rosjan. Saakaszwili dał się przekonać. I wówczas nastąpiła niezwykła sytuacja. Gdy prezydent Gruzji wrócił do grupy prezydentów, prezydent Kaczyński na boku zaczął ostro go rugać za zaakceptowanie ugody! Podczas późniejszej kolacji nasz prezydent ostentacyjnie demonstrował niezadowolenie, a Saakaszwili uspokajał go i tłumaczył, że nie miał wyjścia, bo Sarkozy go pytał, czy woli podpisać porozumienie, czy też może woli rosyjskie czołgi w Tbilisi.
Tu musi pojawić się kolejne pytanie – co by było, gdyby Saakaszwili posłuchał Kaczyńskiego a nie Sarkozy’ego? Co sądzić o tym, że Lech Kaczyński igrał losem Gruzji, wbrew nawet jej prezydentowi, który przecież do łagodnych baranków się nie zalicza? Czy wysłalibyśmy naszą, z bożej łaski, armię na Kaukaz w obronie Gruzji?
Tymczasem to Saakaszwili okazał się większym realistą, wiedział, że musi ustąpić, bo mocno przeszacował swoje siły. Nie tylko nie uzyskał poparcia UE i NATO, ale i USA umyło ręce. Prezydent Bush w momencie wybuchu konfliktu przebywał na igrzyskach olimpijskich w Pekinie i nawet nie raczył przerwać oglądania jednego z meczów reprezentacji USA w baseballu. Nawet w Waszyngtonie uznano, że Saakaszwili jest nieodpowiedzialnym awanturnikiem.
Ale to nie koniec niezwykłych zdarzeń związanych z naszym prezydentem i Gruzją.
Prezydent Kaczyński co ruskim kulom się nie kłaniał
W listopadzie 2008 r. prezydent Kaczyński ponownie udał się do Gruzji – na rocznicę tzw. rewolucji róż. W Tbilisi trwały demonstracje przeciwników Saakaszwilego, którzy do tradycyjnych zarzutów dodali oskarżenie o wywołanie bezsensownej i przegranej wojny. Jedynym oficjalnym gościem Saakaszwilego z zagranicy, który znalazł się w kompletnej izolacji, był nasz prezydent.
Saakaszwili nie tracił jednak rezonu i postanowił wykorzystać nadarzającą się okazję. Zaproponował podróż do jednego z obozów uchodźców gruzińskich z Osetii. Podczas jazdy niespodziewanie zdecydował o zmianie trasy i odwiedzeniu miejscowości znajdującej się na terytorium Osetii, która wcześniej należała do Gruzji. Kaczyński zgodził się bez wahania i bez uzgodnienia tego z własną ochroną. Konwój wyglądał nietypowo. Na przedzie gnał mikrobus z dziennikarzami, ekipami TV i fotoreporterami, potem samochody prezydentów, a na końcu ochrona. Gruzini musieli wiedzieć, że kolumna wjedzie na posterunek. I faktycznie. Kolumna zatrzymała się i zanim nasza ochrona wysiadła, z samochodów wysiedli Saakaszwili z Kaczyńskim. Operatorzy i fotoreporterzy zaczęli robić zdjęcia. I wówczas rozległy się strzały. Nie jest pewne kto strzelał. Rosjanie? Osetyńczycy? W jakim celu? Saakaszwili, a za nim prezydent Kaczyński, od początku oskarżali Rosjan. Tymczasem pojawiła się też hipoteza, że była to prowokacja gruzińska i że strzały były jej elementem. Przy tej interpretacji upierała się np. nasza ABW. Najprawdopodobniej jednak były to ostrzegawcze strzały, które oddali Osetyńczycy.
Jak by nie było - obchody rocznicy rewolucji róż, a także demonstracje opozycji, zdominował w mediach incydent na granicy. Rosjanie ostrzelali prezydenta Saakaszwilego i prezydenta Kaczyńskiego. A w świat poszedł pożądany sygnał. Oto co jakiś czas po tym powiedział Kaczyński: - Podróż po tej ciemnej drodze wiele mnie nauczyła. Chcę zaapelować do naszych przyjaciół z Unii, USA, ale też z państw NATO, które do UE nie należą, o wyciągnięcie z tego wniosków, zanim nie będzie za późno.
Ale nie można tu nie zadać kolejnego pytania: Jeśli prezydent był przekonany, że to strzelali Rosjanie, to dlaczego ryzykował nie tylko swoje życie? Bo co by było, gdyby ktokolwiek to był, nawet niechcący, trafił? Wypowiedzielibyśmy wojnę Rosji?
Saakaszwili z Kaczyńskim oddalają Gruzję od NATO
W każdym razie apel prezydenta Kaczyńskiego do ,,przyjaciół z Unii, USA, ale też z państw NATO, które do UE nie należą’’ został wysłuchany. Tyle, że zupełnie inaczej niż to sobie planował jego autor. Adresaci doszli do wniosku, że Gruzja jest zbyt nieodpowiedzialnym krajem, by wiązać go z NATO. W ten sposób Saakaszwili przy udziale naszego prezydenta zrobili niezwykły prezent Moskwie.
Nasuwa się zresztą analogia z Ukrainą. Wspierani przez prezydenta Kaczyńskiego ,,pomarańczowi’’ doprowadzili do takiej zapaści gospodarczej, że teraz kraj ten staje się łatwym łupem Moskwy. Skądinąd, przy okazji wojny na Kaukazie, także szanse Ukrainy na przyjęcie do NATO znacznie zmalały. Uznano, że skoro mała Gruzja może być problemem, to jakim problemem może się stać duża Ukraina. Czy trzeba przypominać, że wszyscy, którzy krytykowali nieodpowiedzialne zachowanie w Gruzji, nazwani zostali agentami Moskwy?
Polityka na wyrost
Przy okazji naszej chwalebnej wyprawy do Afganistanu, pisałem, że nasz kraj przyjmuje na siebie zobowiązania na wyrost. Spotykało się to z uwagami, że warto taką politykę prowadzić, bo ponoć miała ona przynieść nam jakieś bliżej nieokreślone, ale niewątpliwe korzyści. Nie przyniosła żadnych. Z Iraku nie odnieśliśmy żadnych korzyści i podobnie jest z Afganistanem. Nasza proamerykańska polityka, która zakładała, że stajemy się bardzo ważnym sojusznikiem USA, okazała się mrzonką. Przypomnę żenujące zabiegi naszej dyplomacji, by prezydent Bush zechciał poświęcić prezydentowi Kaczyńskiemu (który był głównym rzecznikiem proamerykańskiej polityki!), choć kwadrans w, czasie jego wizyty w Waszyngtonie. Rachunki USA trzeba było wystawiać przed naszym angażowaniem się w cokolwiek, a nie liczyć na łaskę.
Niestety również nasza polityka wschodnia zawaliła się jak domek z kart. Gruzja i Ukraina są dalej od NATO niż kiedykolwiek. Na Litwie prawa Polaków są naruszane. Akurat w dniu, w którym w Wilnie przebywał prezydent Kaczyński, parlament litewski odrzucił projekt ustawy, który umożliwiłby litewskim Polakom zapis swego nazwiska w języku polskim. Czy trzeba wymowniejszego przykładu na to, że nawet dla Litwy nie mamy żadnego znaczenia i że mocna pozycja prezydenta Kaczyńskiego była kolejną mrzonką?
Ale czego oczekiwać od kraju, któremu zdarza się katastrofa ,,jaka nie zdarzyła się w dziejach świata’’ (o czym z niejaką dumą mówiono)? Bez względu na jakąkolwiek przyczynę katastrofy (nawet uwzględniając zamach), jest ona dla nas kompromitująca. Tym bardziej, że wiele wskazuje na to, że jest ona w znacznym stopniu efektem elementarnych zaniedbań w wojsku, przestarzałego sprzętu, bałaganu… oraz chciejstwa nie liczącego się realiami. A także rusofobii. Dla mnie sprawa jest oczywista – samolot m u s i a ł wylądować w Smoleńsku za wszelką cenę.
I ta właśnie katastrofa jest smutną puentą całej tej polityki.
A tymczasem decyzja sprzed miesiąca Bronisława Komorowskiego o przedłużeniu naszej ,,misji’’ w Afganistanie przeszła bez echa. Tu żaden PiS nie protestuje o nadużyciu władzy przez pełniącego obowiązki. A warto przypomnieć, że zakup nowych samolotów dla naszych prominentów odkładano ze względów oszczędnościowych – a przecież Afganistan kosztuje nas tyle, że moglibyśmy zakupić za to całą flotyllę samolotów!
A przy tym Afganistan oddala, a nie przybliża modernizację naszej armii. Nawet rzekome zdobywanie ,,doświadczenia bojowego’’, co miało być jedną z ważniejszych korzyści jest zwykłym kłamstwem propagandowym. Chyba nie przewiduje się, że nasza armia ma walczyć na terytorium przeciwnika z partyzantką, która ukrywa się w wysokich górach? Chyba, że ze Słowacją…
Czy trzeba nam kolejnej katastrofy w postaci zamachu terrorystycznego w centrum Warszawy? Czy znów to będzie dla nas powód do dumy, że ponieśliśmy kolejną ofiarę? Kiedy wreszcie zejdziemy na ziemię? Ile razy będziemy się z nią zderzać, jak wiele razy w historii?
Kraj, któremu grozi, że na dużą imprezę sportową nie tylko nie wybuduje dostatecznej ilości autostrad, ale prawdopodobnie nawet nie wyremontuje obskurnego Dworca Centralnego w swojej stolicy, prowadzący politykę ,,na wyrost’’ staje się groteskowy. A w pewnych sytuacjach tragikomiczny.
Zdjęcie, czyli co można zobaczyć na własne oczy
Na koniec zostawiłem zdjęcie, które cudem udało mi się odnaleźć. Dziwne – bo tamte wydarzenie było ilustrowane innymi, mniej wymownymi zdjęciami. To oczywiście sławetne zdarzenie na granicy w Gruzji. Dodam tylko, że Saakaszwili wychwalał Kaczyńskiego słowami: - O siedem-osiem metrów od nas stali żołnierze rosyjscy, strzelali z kałasznikowów. Widzieliśmy to na własne oczy, a prezydent był odważny i nawet się nie przestraszył.
Zdjęcie to jest dostatecznie demaskatorskie, by je komentować. Dodam tylko, że mnie jako Polaka ono obraża – nie może być zgody, by prezydent mojego kraju był narzędziem w rękach jakiegoś cwaniaka, który wykorzystał to, że jak sam to określił - Prezydent Kaczyński bardziej niż polityką, kierował się sercem.
Od siebie dodam – to nie jest dla mnie komplement. Prezydent Kaczyński, któremu wydawało się, że jest kreatorem polityki wschodniej, sam stał się narzędziem w rękach prezydenta Gruzji. A pośmiertne odznaczenie prezydenta Kaczyńskiego przez Saakaszwilego jest dla mnie kolejnym przejawem jego cynizmu. Z kolei zachwyty na tym faktem oraz sławetnym przelotem Saakaszwilego na pogrzeb, są przejawem naszej głupoty, mającej wielowiekową tradycję, która pozory bierze za rzeczywistość, przez co daje sobą łatwo manipulować.
Polecam szerokie otwarcie oczu.
Prezydent ruga Saakaszwilego
Przypomnę więc, że w sierpniu 2008 r. doszło do konfliktu Gruzja – Rosja. Nasze media jednogłośnie oskarżyły Rosję o agresję, wbrew już wówczas znanym faktom: to Gruzja pierwsza zaatakowała zbuntowane prowincje, bombardując m.in. osetyńskie miasto Cchinwali. Późniejsze międzynarodowe ustalenia potwierdziły, że to Gruzja była agresorem, choć jest oczywiste, że Rosja umiejętnie całą sytuację wykorzystała.
Decyzja o rozpoczęciu konfliktu wynikała, jak się ocenia, z chęci zyskania przez prezydenta Michaiła Saakaszwilego poparcia wśród Gruzinów. Nie był i nie jest to prezydent popularny, a przez opozycję oskarżany jest o wszystko co najgorsze. O co go oskarżają? O nepotyzm, o korupcję, o tłumienie wolności mediów (pamiętna policyjna akcja przeciw telewizji Imedi), o szykanowanie opozycji, o fałszowanie wyborów, o awanturnictwo polityczne, o doprowadzenie kraju do upadku gospodarczego… Wystarczy?
Innym powodem szaleńczej akcji było zbytnie zaufanie, jakim obdarzył Saakaszwili sojuszników z USA i Izraela. Saakaszwili studiował w USA, gdzie znalazł się w kręgu zainteresowania tzw. neokonserwatystów, powiązanych z Izraelem. To oni w pewnym momencie stanowili otoczenie prezydenta Busha. Po powrocie do Gruzji, Saakaszwili dokonał pałacowego przewrotu (nazwanego mocno na wyrost rewolucją róż), obalając swojego dotychczasowego protektora, prezydenta Edwarda Szewardnadze. Przewrót odbył się według sprawdzonej procedury, w ramach tzw. kolorowych rewolucji z wydatną pomocą USA. Opłaciło się. Za nowej prezydentury Gruzja bardzo zbliżyła się z USA oraz Izraelem. Jak się okazało, Izrael miał zamiar wykorzystać Gruzję jako bazę do ataku na Iran. Gruzja zbliżyła się także z Polską, gdyż prezydent Kaczyński stał się gorącym zwolennikiem osi Waszyngton - Tel Awiw – Tbilisi – Warszawa.
Początek konfliktu przyniósł Gruzji sukcesy. Ale już wówczas kancelaria prezydencka na wszelki wypadek wydała komunikat, że "Prezydent uważa za niedopuszczalne jakiekolwiek wtrącanie się w wewnętrzne sprawy Gruzji". Wówczas też prezydent Kaczyński uzyskał poparcie krajów nadbałtyckich, wydając wspólne ostre w tonie oświadczenie: "Unia Europejska i NATO muszą przejąć inicjatywę i sprzeciwić się szerzeniu imperialistycznej i rewizjonistycznej polityki na wschodzie Europy".
Tyle, że Unia i NATO zupełnie się do tego nie paliły. Prezydent Kaczyński, który łudził się, że ma dobre stosunki z prezydentem Mikołajem Sarkozym, postanowił zaangażować go po stronie Gruzji. O tyle to mogło być istotne, że to Francja w tamtym czasie sprawowała prezydencję w Unii Europejskiej. Między prezydentami doszło do dramatycznej rozmowy telefonicznej. Na nic były argumenty Kaczyńskiego, że "jeśli stracimy Gruzję, stracimy cały region". Sarkozy odpowiadał, że winny konfliktowi jest Saakaszwili, bo nakazał strzelać. I dodawał: "Nie martw się. Ja to sam załatwię. Winny jest Saakaszwili. On wywołał reakcję Rosjan". To spowodowało wściekłość Kaczyńskiego. W międzyczasie sytuacja odwróciła się i Rosjanie oraz Osyteńczycy ruszyli do ofensywy. W konflikt włączyła się także Abchazja.
Sytuacja zrobiła się poważna.
Kaczyński postanowił ruszyć do Gruzji. Zabrał ze sobą przywódców państw bałtyckich i prezydenta Ukrainy. Misja, a jakże, była konsultowana z Waszyngtonem, który poparł tę inicjatywę. Tymczasem Sarkozy leciał do Moskwy, chcąc w imieniu UE wynegocjować na Kremlu zawieszenie broni między oboma państwami. Do Kaczyńskiego dotarły informacje, że w planie pokojowym Sarkozy’ego nie ma mowy o "terytorialnej integralności Gruzji", co, jak uznał, może trwale oddzielić od Gruzji Osetię Południową i Abchazję.
Prezydent postanowił do tego nie dopuścić i jak najszybciej dotrzeć do Tbilisi, by osobiście wpływać na Saakaszwilego, by ten nie zgodził się na taki plan. Tymczasem z Moskwy do Tbilisi leciał Sarkozy. To wówczas doszło do owej (po raz kolejny analizowanej po katastrofie) sytuacji, gdy naciskano na kapitana samolotu, by lądował w Tbilisi, mimo poważnego zagrożenia – łącznie z prawdopodobieństwem zestrzelenia samolotu przez Rosjan. Tu pojawić się musi pytanie: gdyby do czegoś takiego doszło – jakie byłyby tego skutki?
Po przybyciu do Tbilisi Kaczyński chciał spotkać się z Sarkozym. Francuski prezydent wykpił się pod pierwszym lepszym pretekstem. Tymczasem w centrum stolicy Gruzji trwał wiec, na który zaproszono przybyłych prezydentów. Oczywiście bez Sarkozy’ego. To wówczas Kaczyński wygłosił buńczuczne przemówienie ze słynnym: "Jesteśmy tu po to, by walczyć’’, które wywołało entuzjazm tłumu, ale poważną konsternację pozostałych przywódców.
W międzyczasie w pałacu prezydenckim Sarkozy przekonywał Saakszwilego do zawarcia układu z Rosją nawet za cenę utraty Osetii i Abchazji, które przecież i tak oddzieliły się od Gruzji wcześniej. Jak argumentował - brak porozumienia groził zajęciem Gruzji przez Rosjan. Saakaszwili dał się przekonać. I wówczas nastąpiła niezwykła sytuacja. Gdy prezydent Gruzji wrócił do grupy prezydentów, prezydent Kaczyński na boku zaczął ostro go rugać za zaakceptowanie ugody! Podczas późniejszej kolacji nasz prezydent ostentacyjnie demonstrował niezadowolenie, a Saakaszwili uspokajał go i tłumaczył, że nie miał wyjścia, bo Sarkozy go pytał, czy woli podpisać porozumienie, czy też może woli rosyjskie czołgi w Tbilisi.
Tu musi pojawić się kolejne pytanie – co by było, gdyby Saakaszwili posłuchał Kaczyńskiego a nie Sarkozy’ego? Co sądzić o tym, że Lech Kaczyński igrał losem Gruzji, wbrew nawet jej prezydentowi, który przecież do łagodnych baranków się nie zalicza? Czy wysłalibyśmy naszą, z bożej łaski, armię na Kaukaz w obronie Gruzji?
Tymczasem to Saakaszwili okazał się większym realistą, wiedział, że musi ustąpić, bo mocno przeszacował swoje siły. Nie tylko nie uzyskał poparcia UE i NATO, ale i USA umyło ręce. Prezydent Bush w momencie wybuchu konfliktu przebywał na igrzyskach olimpijskich w Pekinie i nawet nie raczył przerwać oglądania jednego z meczów reprezentacji USA w baseballu. Nawet w Waszyngtonie uznano, że Saakaszwili jest nieodpowiedzialnym awanturnikiem.
Ale to nie koniec niezwykłych zdarzeń związanych z naszym prezydentem i Gruzją.
Prezydent Kaczyński co ruskim kulom się nie kłaniał
W listopadzie 2008 r. prezydent Kaczyński ponownie udał się do Gruzji – na rocznicę tzw. rewolucji róż. W Tbilisi trwały demonstracje przeciwników Saakaszwilego, którzy do tradycyjnych zarzutów dodali oskarżenie o wywołanie bezsensownej i przegranej wojny. Jedynym oficjalnym gościem Saakaszwilego z zagranicy, który znalazł się w kompletnej izolacji, był nasz prezydent.
Saakaszwili nie tracił jednak rezonu i postanowił wykorzystać nadarzającą się okazję. Zaproponował podróż do jednego z obozów uchodźców gruzińskich z Osetii. Podczas jazdy niespodziewanie zdecydował o zmianie trasy i odwiedzeniu miejscowości znajdującej się na terytorium Osetii, która wcześniej należała do Gruzji. Kaczyński zgodził się bez wahania i bez uzgodnienia tego z własną ochroną. Konwój wyglądał nietypowo. Na przedzie gnał mikrobus z dziennikarzami, ekipami TV i fotoreporterami, potem samochody prezydentów, a na końcu ochrona. Gruzini musieli wiedzieć, że kolumna wjedzie na posterunek. I faktycznie. Kolumna zatrzymała się i zanim nasza ochrona wysiadła, z samochodów wysiedli Saakaszwili z Kaczyńskim. Operatorzy i fotoreporterzy zaczęli robić zdjęcia. I wówczas rozległy się strzały. Nie jest pewne kto strzelał. Rosjanie? Osetyńczycy? W jakim celu? Saakaszwili, a za nim prezydent Kaczyński, od początku oskarżali Rosjan. Tymczasem pojawiła się też hipoteza, że była to prowokacja gruzińska i że strzały były jej elementem. Przy tej interpretacji upierała się np. nasza ABW. Najprawdopodobniej jednak były to ostrzegawcze strzały, które oddali Osetyńczycy.
Jak by nie było - obchody rocznicy rewolucji róż, a także demonstracje opozycji, zdominował w mediach incydent na granicy. Rosjanie ostrzelali prezydenta Saakaszwilego i prezydenta Kaczyńskiego. A w świat poszedł pożądany sygnał. Oto co jakiś czas po tym powiedział Kaczyński: - Podróż po tej ciemnej drodze wiele mnie nauczyła. Chcę zaapelować do naszych przyjaciół z Unii, USA, ale też z państw NATO, które do UE nie należą, o wyciągnięcie z tego wniosków, zanim nie będzie za późno.
Ale nie można tu nie zadać kolejnego pytania: Jeśli prezydent był przekonany, że to strzelali Rosjanie, to dlaczego ryzykował nie tylko swoje życie? Bo co by było, gdyby ktokolwiek to był, nawet niechcący, trafił? Wypowiedzielibyśmy wojnę Rosji?
Saakaszwili z Kaczyńskim oddalają Gruzję od NATO
W każdym razie apel prezydenta Kaczyńskiego do ,,przyjaciół z Unii, USA, ale też z państw NATO, które do UE nie należą’’ został wysłuchany. Tyle, że zupełnie inaczej niż to sobie planował jego autor. Adresaci doszli do wniosku, że Gruzja jest zbyt nieodpowiedzialnym krajem, by wiązać go z NATO. W ten sposób Saakaszwili przy udziale naszego prezydenta zrobili niezwykły prezent Moskwie.
Nasuwa się zresztą analogia z Ukrainą. Wspierani przez prezydenta Kaczyńskiego ,,pomarańczowi’’ doprowadzili do takiej zapaści gospodarczej, że teraz kraj ten staje się łatwym łupem Moskwy. Skądinąd, przy okazji wojny na Kaukazie, także szanse Ukrainy na przyjęcie do NATO znacznie zmalały. Uznano, że skoro mała Gruzja może być problemem, to jakim problemem może się stać duża Ukraina. Czy trzeba przypominać, że wszyscy, którzy krytykowali nieodpowiedzialne zachowanie w Gruzji, nazwani zostali agentami Moskwy?
Polityka na wyrost
Przy okazji naszej chwalebnej wyprawy do Afganistanu, pisałem, że nasz kraj przyjmuje na siebie zobowiązania na wyrost. Spotykało się to z uwagami, że warto taką politykę prowadzić, bo ponoć miała ona przynieść nam jakieś bliżej nieokreślone, ale niewątpliwe korzyści. Nie przyniosła żadnych. Z Iraku nie odnieśliśmy żadnych korzyści i podobnie jest z Afganistanem. Nasza proamerykańska polityka, która zakładała, że stajemy się bardzo ważnym sojusznikiem USA, okazała się mrzonką. Przypomnę żenujące zabiegi naszej dyplomacji, by prezydent Bush zechciał poświęcić prezydentowi Kaczyńskiemu (który był głównym rzecznikiem proamerykańskiej polityki!), choć kwadrans w, czasie jego wizyty w Waszyngtonie. Rachunki USA trzeba było wystawiać przed naszym angażowaniem się w cokolwiek, a nie liczyć na łaskę.
Niestety również nasza polityka wschodnia zawaliła się jak domek z kart. Gruzja i Ukraina są dalej od NATO niż kiedykolwiek. Na Litwie prawa Polaków są naruszane. Akurat w dniu, w którym w Wilnie przebywał prezydent Kaczyński, parlament litewski odrzucił projekt ustawy, który umożliwiłby litewskim Polakom zapis swego nazwiska w języku polskim. Czy trzeba wymowniejszego przykładu na to, że nawet dla Litwy nie mamy żadnego znaczenia i że mocna pozycja prezydenta Kaczyńskiego była kolejną mrzonką?
Ale czego oczekiwać od kraju, któremu zdarza się katastrofa ,,jaka nie zdarzyła się w dziejach świata’’ (o czym z niejaką dumą mówiono)? Bez względu na jakąkolwiek przyczynę katastrofy (nawet uwzględniając zamach), jest ona dla nas kompromitująca. Tym bardziej, że wiele wskazuje na to, że jest ona w znacznym stopniu efektem elementarnych zaniedbań w wojsku, przestarzałego sprzętu, bałaganu… oraz chciejstwa nie liczącego się realiami. A także rusofobii. Dla mnie sprawa jest oczywista – samolot m u s i a ł wylądować w Smoleńsku za wszelką cenę.
I ta właśnie katastrofa jest smutną puentą całej tej polityki.
A tymczasem decyzja sprzed miesiąca Bronisława Komorowskiego o przedłużeniu naszej ,,misji’’ w Afganistanie przeszła bez echa. Tu żaden PiS nie protestuje o nadużyciu władzy przez pełniącego obowiązki. A warto przypomnieć, że zakup nowych samolotów dla naszych prominentów odkładano ze względów oszczędnościowych – a przecież Afganistan kosztuje nas tyle, że moglibyśmy zakupić za to całą flotyllę samolotów!
A przy tym Afganistan oddala, a nie przybliża modernizację naszej armii. Nawet rzekome zdobywanie ,,doświadczenia bojowego’’, co miało być jedną z ważniejszych korzyści jest zwykłym kłamstwem propagandowym. Chyba nie przewiduje się, że nasza armia ma walczyć na terytorium przeciwnika z partyzantką, która ukrywa się w wysokich górach? Chyba, że ze Słowacją…
Czy trzeba nam kolejnej katastrofy w postaci zamachu terrorystycznego w centrum Warszawy? Czy znów to będzie dla nas powód do dumy, że ponieśliśmy kolejną ofiarę? Kiedy wreszcie zejdziemy na ziemię? Ile razy będziemy się z nią zderzać, jak wiele razy w historii?
Kraj, któremu grozi, że na dużą imprezę sportową nie tylko nie wybuduje dostatecznej ilości autostrad, ale prawdopodobnie nawet nie wyremontuje obskurnego Dworca Centralnego w swojej stolicy, prowadzący politykę ,,na wyrost’’ staje się groteskowy. A w pewnych sytuacjach tragikomiczny.
Zdjęcie, czyli co można zobaczyć na własne oczy
Na koniec zostawiłem zdjęcie, które cudem udało mi się odnaleźć. Dziwne – bo tamte wydarzenie było ilustrowane innymi, mniej wymownymi zdjęciami. To oczywiście sławetne zdarzenie na granicy w Gruzji. Dodam tylko, że Saakaszwili wychwalał Kaczyńskiego słowami: - O siedem-osiem metrów od nas stali żołnierze rosyjscy, strzelali z kałasznikowów. Widzieliśmy to na własne oczy, a prezydent był odważny i nawet się nie przestraszył.
Zdjęcie to jest dostatecznie demaskatorskie, by je komentować. Dodam tylko, że mnie jako Polaka ono obraża – nie może być zgody, by prezydent mojego kraju był narzędziem w rękach jakiegoś cwaniaka, który wykorzystał to, że jak sam to określił - Prezydent Kaczyński bardziej niż polityką, kierował się sercem.
Od siebie dodam – to nie jest dla mnie komplement. Prezydent Kaczyński, któremu wydawało się, że jest kreatorem polityki wschodniej, sam stał się narzędziem w rękach prezydenta Gruzji. A pośmiertne odznaczenie prezydenta Kaczyńskiego przez Saakaszwilego jest dla mnie kolejnym przejawem jego cynizmu. Z kolei zachwyty na tym faktem oraz sławetnym przelotem Saakaszwilego na pogrzeb, są przejawem naszej głupoty, mającej wielowiekową tradycję, która pozory bierze za rzeczywistość, przez co daje sobą łatwo manipulować.
Polecam szerokie otwarcie oczu.