Aleksandr Łukaszenka, nie przejmując się niczym zapowiedział daleko idące zniesienie barier w działalności gospodarczej na Białorusi. Może to być rodzaj zemsty na naszym kraju – Łukaszenka złośliwie zmierza do tego, by Białoruś przegoniła zieloną unijną wyspę w zakresie wolności gospodarczej.
Tyrana z Mińska nie udało się obalić i teraz zbieramy owoce tego niepowodzenia. Wprawdzie minister Radosław Sikorski dostał poufną ale absolutnie wiarygodną informację, że Łukaszenka faktycznie wybory przegrał, okazało się jednak, że informacja może i była wiarygodna, ale minister nie wracał już do tego tematu.
Nie należy jednak tracić nadziei. Jarosław Kaczyński komentując ostatnie wydarzenia oświadczył, że wobec Łukaszenki należy podjąć stanowcze kroki i wymienił trzy: sankcje gospodarcze, ograniczenia wizowe oraz bardziej zdecydowane wspieranie Związku Polaków na Białorusi. Tego związku, który jest antyłukaszenkowski, rzecz jasna. Mało kto u nas bowiem pamięta o innym związku Polaków, którego się nie wspiera – no ale tego drugiego związku nie można go użyć przeciwko Łukaszence na równi z sankcjami gospodarczymi. Ba – „nie wspiera” to mało powiedziane - działacze tego drugiego związku mają blokadę na wizy umożliwiające wjazd do naszego kraju, co jest sytuacją bez precedensu w historii naszych relacji z Polakami za granicą.
Tymczasem na bohatera naszych mediów wyrósł jeden z konkurentów Łukaszenki, który - jak wynika z jego dotychczasowej drogi życiowej - doświadczenie polityczne ma żadne ale za to nie ukrywa, że ma poparcie Moskwy. Ale, ale – czy Łukaszenka nie był dla nas groźny dlatego, że miał on robić wszystko, by wepchnąć Białoruś w ramiona Moskwy? A teraz chcemy utorować drogę politykowi, który ma poparcie Moskwy? Trochę to niespójne.
A teraz coś z zupełnie innej beczki.
W Rumunii, gdzie budżet także mocno trzeszczy, władza postanowiła wydusić pieniądze z czarownic. Rumuńskie władze postanowiły zalegalizować czary po to, by opodatkować osoby parające się magią. W kwestii czarownic chciano nawet iść dalej. Powstał nawet projekt ustawy, która oprócz zalegalizowania ich działalności miała też umożliwić pociąganie ich do odpowiedzialności zawodowej w wypadku fuszerki – gdy wróżby się nie spełnią. Ustawa nie przeszła jednak przez rumuński senat ponoć dlatego, że senatorzy wystraszyli się gróźb czarownic. A te i tak postanowiły odegrać się za zamiar ich opodatkowania. Czarownica Bratara zapowiedziała rzucenie klątwy na polityków za pomocą mieszanki o dość banalnym składzie: czarny pieprz i drożdże. Ta mikstura ma doprowadzić do tego, że rządzący politycy rzucą się sobie do gardeł.
W naszym kraju problem czarownic władze także dostrzegły, choć nie aż tak konsekwentnie jak rumuńskie. W spisie zawodów tworzonym w Ministerstwie Pracy od jakiegoś czasu znajdują się już wróżki i astrolodzy. Wywołało to oczywiście protest wielu uczonych mężów, którym jednak nie przeszkadzało, że istnieją jakieś idiotyczne listy zawodów, które potrzebne są jedynie biurokracji. Uznali oni jedynie "za skandaliczne umieszczenie na tej liście szeregu profesji niemających nic wspólnego z cywilizacją XXI wieku, a już na pewno z oficjalnie głoszoną przez rząd RP ideą tworzenia społeczeństwa opartego na wiedzy". Ministerstwo Pracy twardo stało jednak przy swoim. - Nie ma powodu, by spychać wróżki do podziemia - podkreśliła rzeczniczka ministerstwa.
Słusznie - zepchniętym do podziemia wróżkom mogą przychodzić do głowy różne pomysły ale co gorsza, takiej podziemnej wróżki nie można opodatkować. Jednym słowem kogoś, kto zajmuje się czarną magią nie można pozostawić w szarej strefie. Choć z drugiej strony zamiar opodatkowania naszych wróżek może zakończyć się, wzorem rumuńskich koleżanek, rzucaniem uroków na rząd. Co prawda jest on dość uodporniony, bo PiS od dawna usiłował egzorcyzmować prezydenta a przy okazji rząd i premiera przy pomocy krzyża na Krakowskim Przedmieściu, ale mimo ponawiania tych prób co miesiąc – rząd i prezydent trzymają się mocno.
A propos wróżb. Od kilku dni głowię się nad tym jak zinterpretować fakt, że koniec ubiegłego roku stanął pod znakiem pękniętych majtek Dody podczas sylwestrowego koncertu w Warszawie, a początek roku przyniósł spadające gwiazdy i zaćmienie słońca? Może jakiś opodatkowany astrolog potrafi odpowiedzieć na to pytanie?
Nie należy jednak tracić nadziei. Jarosław Kaczyński komentując ostatnie wydarzenia oświadczył, że wobec Łukaszenki należy podjąć stanowcze kroki i wymienił trzy: sankcje gospodarcze, ograniczenia wizowe oraz bardziej zdecydowane wspieranie Związku Polaków na Białorusi. Tego związku, który jest antyłukaszenkowski, rzecz jasna. Mało kto u nas bowiem pamięta o innym związku Polaków, którego się nie wspiera – no ale tego drugiego związku nie można go użyć przeciwko Łukaszence na równi z sankcjami gospodarczymi. Ba – „nie wspiera” to mało powiedziane - działacze tego drugiego związku mają blokadę na wizy umożliwiające wjazd do naszego kraju, co jest sytuacją bez precedensu w historii naszych relacji z Polakami za granicą.
Tymczasem na bohatera naszych mediów wyrósł jeden z konkurentów Łukaszenki, który - jak wynika z jego dotychczasowej drogi życiowej - doświadczenie polityczne ma żadne ale za to nie ukrywa, że ma poparcie Moskwy. Ale, ale – czy Łukaszenka nie był dla nas groźny dlatego, że miał on robić wszystko, by wepchnąć Białoruś w ramiona Moskwy? A teraz chcemy utorować drogę politykowi, który ma poparcie Moskwy? Trochę to niespójne.
A teraz coś z zupełnie innej beczki.
W Rumunii, gdzie budżet także mocno trzeszczy, władza postanowiła wydusić pieniądze z czarownic. Rumuńskie władze postanowiły zalegalizować czary po to, by opodatkować osoby parające się magią. W kwestii czarownic chciano nawet iść dalej. Powstał nawet projekt ustawy, która oprócz zalegalizowania ich działalności miała też umożliwić pociąganie ich do odpowiedzialności zawodowej w wypadku fuszerki – gdy wróżby się nie spełnią. Ustawa nie przeszła jednak przez rumuński senat ponoć dlatego, że senatorzy wystraszyli się gróźb czarownic. A te i tak postanowiły odegrać się za zamiar ich opodatkowania. Czarownica Bratara zapowiedziała rzucenie klątwy na polityków za pomocą mieszanki o dość banalnym składzie: czarny pieprz i drożdże. Ta mikstura ma doprowadzić do tego, że rządzący politycy rzucą się sobie do gardeł.
W naszym kraju problem czarownic władze także dostrzegły, choć nie aż tak konsekwentnie jak rumuńskie. W spisie zawodów tworzonym w Ministerstwie Pracy od jakiegoś czasu znajdują się już wróżki i astrolodzy. Wywołało to oczywiście protest wielu uczonych mężów, którym jednak nie przeszkadzało, że istnieją jakieś idiotyczne listy zawodów, które potrzebne są jedynie biurokracji. Uznali oni jedynie "za skandaliczne umieszczenie na tej liście szeregu profesji niemających nic wspólnego z cywilizacją XXI wieku, a już na pewno z oficjalnie głoszoną przez rząd RP ideą tworzenia społeczeństwa opartego na wiedzy". Ministerstwo Pracy twardo stało jednak przy swoim. - Nie ma powodu, by spychać wróżki do podziemia - podkreśliła rzeczniczka ministerstwa.
Słusznie - zepchniętym do podziemia wróżkom mogą przychodzić do głowy różne pomysły ale co gorsza, takiej podziemnej wróżki nie można opodatkować. Jednym słowem kogoś, kto zajmuje się czarną magią nie można pozostawić w szarej strefie. Choć z drugiej strony zamiar opodatkowania naszych wróżek może zakończyć się, wzorem rumuńskich koleżanek, rzucaniem uroków na rząd. Co prawda jest on dość uodporniony, bo PiS od dawna usiłował egzorcyzmować prezydenta a przy okazji rząd i premiera przy pomocy krzyża na Krakowskim Przedmieściu, ale mimo ponawiania tych prób co miesiąc – rząd i prezydent trzymają się mocno.
A propos wróżb. Od kilku dni głowię się nad tym jak zinterpretować fakt, że koniec ubiegłego roku stanął pod znakiem pękniętych majtek Dody podczas sylwestrowego koncertu w Warszawie, a początek roku przyniósł spadające gwiazdy i zaćmienie słońca? Może jakiś opodatkowany astrolog potrafi odpowiedzieć na to pytanie?