Premier siedział za biurkiem i był bardzo zajęty. Zajmowały go sprawy najwyższej wagi państwowej: układanie list wyborczych PO. Premier koncentrował się przede wszystkim na skreślaniu tych kandydatów, których wcisnąć starali się Bronisław Komorowski czy Grzegorz Schetyna. Ich miejsce zajmowali pupile premiera. - A ty gdzie się tutaj pchasz na pierwsze miejsce – mruczał. – Jazda mi na koniec.
Skupienie premiera przerwało pukanie do drzwi. - Kogo tam diabli niosą – zdziwił się premier. – Proszę! – powiedział głośniej, tak aby gość mógł go usłyszeć.
Drzwi się otworzyły się i premier od progu usłyszał: - Panie premierze, chcę powiedzieć, że w życiu nie widziałem nikogo mniej plastikowego.
Premier zdziwił się. Był wprawdzie przyzwyczajony do różnych przejawów czołobitności, jaka mu się bezdyskusyjnie należała, ale żeby tak od progu? Przestał się dziwić dopiero wtedy, gdy zauważył, że jego gościem jest Bartosz Arłukowicz. Tusk natychmiast przypomniał sobie jego niedawne wypowiedzi, w których polityk pozwalał sobie na formułowanie niepochlebnych opinii pod adresem PO i samego premiera. Pamiętał je świetnie, ale wiedział już, jaki jest cel wizyty gościa w jego gabinecie i postanowił dać mu szansę. Wszak większa jest radość z jednego nowo nawróconego grzesznika niż z dziewięćdziesięciu dziewięciu sprawiedliwych, którzy nie potrzebują nawrócenia - przypomniał sobie stosowny cytat premier.
Arłukowicz widząc, że gospodarz mu nie przerywa, kontynuował. - Wszystko można o panu premierze powiedzieć ale nie to, że jest pan plastikowy. Można powiedzieć, że jest pan stalowy, marmurowy, ba nawet złoty. No i jest pan podobny do kilku osób – podkreślił Arłukowicz, który niegdyś twierdził, że premier nie jest podobny do nikogo.
- Znaczy się do kogo? – zainteresował się premier.
- Do Brada Pitta, George Clooneya, Antonio Banderasa, Pawła Deląga… Sam nie wiem do kogo bardziej. Pan premier ma takie duże, jasne oczy – zachwycał się Arłukowicz. - Jak ja mogłem tego wcześniej nie dostrzegać – dodał samokrytycznie.
Premier słuchał uważnie.
- Jak mogło przyjść mi do głowy… – by uwiarygodnić swoją wypowiedź Arłukowicz zaczął okładać się po głowie. – Jak mogło mi przyjść do głowy, że splądrował pan mieszkania Polaków i że zabrał im pieniądze, bo nie radzi pan sobie na mostku kapitańskim, na którym pan zasiada. Teraz widzę, że można pana porównać do kapitana jakiegoś wielkiego statku, który pewną ręką prowadzi go do celu, no powiedzmy takiego Tit... - Arłukowicz w ostatnim momencie ugryzł się w język. - No i pragnę się uczyć od pana premiera! – dodał natychmiast.
- Rozumiem. A czego? – spytał zadowolony premier.
- Jak manipulować opinią publiczną. Kiedyś powiedziałem, że cenię pana premiera za to, że potrafi tak pięknie manipulować opinią publiczną. Powiedziałem też, że chciałem się od pana trochę tego nauczyć, ale niestety jakoś wtedy wypsnęło mi się, że już nie chcę. Ale teraz wiem, że tak naprawdę chcę! Chcę! Chcę! – wykrzyczał polityk. - I jest pan szczery, nie ma w panu w ogóle cynizmu. Po prostu ma pan dobre serce. Tylko człowiek o dobrym sercu zdobyłby się na wyciągnięcie ręki do człowieka w potrzebie, takiego jak ja – dodał skruszony.
W tym momencie z piersi przybyłego wyrwało się ciche łkanie. - Jak ja mogłem takie rzeczy mówić?!? To oni mi tak kazali! – usprawiedliwiał się.
- Jacy oni? – dopytywał premier.
- Te postkomuchy z SLD, ta czerwona zaraza. Łudzili mnie, że jak będę tak na pana premiera brzydko mówił, to mnie wystawią na listę do parlamentu. I że Napieralski mnie w końcu polubi, tylko muszę się wykazać. Jak ja nie lubię tego plastikowego Napieralskiego! – zapewnił.
- No dobrze, już dobrze. – premier wiedział, że w tym momencie powinien okazać taktyczną wielkoduszność. Wybaczającym gestem poczochrał Arłukowicza po głowie. – No już dobrze, dobrze. No idź już, idź. Już się nie gniewam. Idź bo mam ważną robotę – dodał wskazując gościowi drzwi.
- Ech, żeby cała partia składała się z takich ludzi – westchnął premier, gdy Arłukowicz rakiem wycofał się za drzwi. - A nie te Gowiny czy Schetyny, co tylko knują, jak by mnie osłabić, obgadują za plecami, organizują frakcje… No właśnie. Muszę wrócić do ważnych i pilnych zadań a wszystko to dla dobra naszego kraju – ocknął się z zamyślenia i znów pochylił się nad listami.
Minęło kilka minut i premier znów usłyszał pukanie do drzwi. – Proszę! – powiedział głośno. Drzwi otworzyły się – i do gabinetu wszedł czapkując do ziemi kolejny gość. To był Kalisz. Ryszard Kalisz.
Drzwi się otworzyły się i premier od progu usłyszał: - Panie premierze, chcę powiedzieć, że w życiu nie widziałem nikogo mniej plastikowego.
Premier zdziwił się. Był wprawdzie przyzwyczajony do różnych przejawów czołobitności, jaka mu się bezdyskusyjnie należała, ale żeby tak od progu? Przestał się dziwić dopiero wtedy, gdy zauważył, że jego gościem jest Bartosz Arłukowicz. Tusk natychmiast przypomniał sobie jego niedawne wypowiedzi, w których polityk pozwalał sobie na formułowanie niepochlebnych opinii pod adresem PO i samego premiera. Pamiętał je świetnie, ale wiedział już, jaki jest cel wizyty gościa w jego gabinecie i postanowił dać mu szansę. Wszak większa jest radość z jednego nowo nawróconego grzesznika niż z dziewięćdziesięciu dziewięciu sprawiedliwych, którzy nie potrzebują nawrócenia - przypomniał sobie stosowny cytat premier.
Arłukowicz widząc, że gospodarz mu nie przerywa, kontynuował. - Wszystko można o panu premierze powiedzieć ale nie to, że jest pan plastikowy. Można powiedzieć, że jest pan stalowy, marmurowy, ba nawet złoty. No i jest pan podobny do kilku osób – podkreślił Arłukowicz, który niegdyś twierdził, że premier nie jest podobny do nikogo.
- Znaczy się do kogo? – zainteresował się premier.
- Do Brada Pitta, George Clooneya, Antonio Banderasa, Pawła Deląga… Sam nie wiem do kogo bardziej. Pan premier ma takie duże, jasne oczy – zachwycał się Arłukowicz. - Jak ja mogłem tego wcześniej nie dostrzegać – dodał samokrytycznie.
Premier słuchał uważnie.
- Jak mogło przyjść mi do głowy… – by uwiarygodnić swoją wypowiedź Arłukowicz zaczął okładać się po głowie. – Jak mogło mi przyjść do głowy, że splądrował pan mieszkania Polaków i że zabrał im pieniądze, bo nie radzi pan sobie na mostku kapitańskim, na którym pan zasiada. Teraz widzę, że można pana porównać do kapitana jakiegoś wielkiego statku, który pewną ręką prowadzi go do celu, no powiedzmy takiego Tit... - Arłukowicz w ostatnim momencie ugryzł się w język. - No i pragnę się uczyć od pana premiera! – dodał natychmiast.
- Rozumiem. A czego? – spytał zadowolony premier.
- Jak manipulować opinią publiczną. Kiedyś powiedziałem, że cenię pana premiera za to, że potrafi tak pięknie manipulować opinią publiczną. Powiedziałem też, że chciałem się od pana trochę tego nauczyć, ale niestety jakoś wtedy wypsnęło mi się, że już nie chcę. Ale teraz wiem, że tak naprawdę chcę! Chcę! Chcę! – wykrzyczał polityk. - I jest pan szczery, nie ma w panu w ogóle cynizmu. Po prostu ma pan dobre serce. Tylko człowiek o dobrym sercu zdobyłby się na wyciągnięcie ręki do człowieka w potrzebie, takiego jak ja – dodał skruszony.
W tym momencie z piersi przybyłego wyrwało się ciche łkanie. - Jak ja mogłem takie rzeczy mówić?!? To oni mi tak kazali! – usprawiedliwiał się.
- Jacy oni? – dopytywał premier.
- Te postkomuchy z SLD, ta czerwona zaraza. Łudzili mnie, że jak będę tak na pana premiera brzydko mówił, to mnie wystawią na listę do parlamentu. I że Napieralski mnie w końcu polubi, tylko muszę się wykazać. Jak ja nie lubię tego plastikowego Napieralskiego! – zapewnił.
- No dobrze, już dobrze. – premier wiedział, że w tym momencie powinien okazać taktyczną wielkoduszność. Wybaczającym gestem poczochrał Arłukowicza po głowie. – No już dobrze, dobrze. No idź już, idź. Już się nie gniewam. Idź bo mam ważną robotę – dodał wskazując gościowi drzwi.
- Ech, żeby cała partia składała się z takich ludzi – westchnął premier, gdy Arłukowicz rakiem wycofał się za drzwi. - A nie te Gowiny czy Schetyny, co tylko knują, jak by mnie osłabić, obgadują za plecami, organizują frakcje… No właśnie. Muszę wrócić do ważnych i pilnych zadań a wszystko to dla dobra naszego kraju – ocknął się z zamyślenia i znów pochylił się nad listami.
Minęło kilka minut i premier znów usłyszał pukanie do drzwi. – Proszę! – powiedział głośno. Drzwi otworzyły się – i do gabinetu wszedł czapkując do ziemi kolejny gość. To był Kalisz. Ryszard Kalisz.