Problemami ochrony zdrowia emocjonujemy się w Polsce od pożaru do pożaru. Kiedy pożar wybucha – wszyscy pochylają się „z troską”, urzędnicy zapowiadają kontrolę, a następnie poprawę i „zmiany systemowe”. Po czym – wszystko przycicha do następnego pożaru.
Ostatnio wstrząsnęła Polską koszmarna historia z Włocławka: pacjentka w 8 miesiącu ciąży straciła bliźniaki, bo lekarze na czas nie przeprowadzili cesarskiego cięcia. Bliźniaki nie doczekały się na specjalistę, który potrafi zrobić badanie USG.
To się nie mieści w głowie. W cywilizowanym kraju w Środkowej Europie? – mógłby ktoś pomyśleć. Kolejne doniesienia mroziły – ordynator się spóźnił na dyżur, bo akurat przyjmował w prywatnej placówce. Na dodatek z aparatów diagnostycznych miały poznikać dane.
Czy to jeden, tragiczny przypadek, czy może na oddziałach ginekologiczno-położniczych więcej jest patologii? Minister postanowił to sprawdzić i zarządził kontrolę wszystkich oddziałów w kraju. Są jej zwolennicy i krytycy, zatem dyskusja przenosi się na to, czy kontrola jest potrzebna, czy nie. Nawet jeśli miałaby wykryć jeden zły oddział w całej Polsce – warto ją zrobić. Przede wszystkim w celach pedagogicznych. Bo lekarze w takich sytuacjach często zapominają o swojej odpowiedzialności. Sama mogę wyliczyć przynajmniej kilka przypadków spóźnionych decyzji o cesarskim cięciu czy poważnych przeoczeń w szpitalach warszawskich. Na szczęście żaden nie skończył się tragedią. Było jednak „o włos” – a w tym przypadku „włos” może znaczyć zdrowie albo życie matki czy dziecka. Z drugiej strony – z danych wynika, że na przykład liczba „cesarek” w ostatnich latach zdecydowanie rośnie. Może więc chodzi o jednostkowe błędy lekarzy?
Tak czy inaczej, kontrola to zaledwie pierwszy krok. Niestety, minister Arłukowicz też nauczył się, że w Polsce o służbie zdrowia mówi się od pożaru do pożaru. I sam działa jak pożarnik. A w ten sposób problemów rozwiązać się nie da. Na co dzień zaś dotkliwie odczuwają je pacjenci różnych oddziałów w szpitalach w całej Polsce. Lekarzy jest za mało (jeden z najniższych wskaźników w Europie w przeliczeniu na mieszkańca), ci pracujący na kontraktach – mają nieograniczony czas pracy, więc pracują, ile się da kosztem pacjentów. Za mało jest pieniędzy na ochronę zdrowia, te które są – można wydawać lepiej. I tak dalej, i tak dalej… Ostatnio minister Arłukowicz dostał polecenie od premiera, żeby szybko skrócić kolejki do specjalistów. Słusznie! Tylko na razie znowu mamy festiwal pomysłów i wciąż za mało odwagi u polityków, by ktoś wreszcie stanął i powiedział uczciwie, jakie są naprawdę możliwości, a na co nas po prostu nie stać i do czego mamy ewentualnie dopłacać. Marzy mi się taka sytuacja: poważna grupa ludzi siada i spisuje trzy uczciwe warianty usprawnienia systemu ochrony zdrowia, kompleksowe, pokazując przy tym ich wady i zalety. Potem – dwa miesiące na rzetelną, ogólnopolską debatę. Po tym czasie – decyzja i wdrożenie jej w życie. A wreszcie – odpowiedzialność polityków, by nie wywracać po każdych wyborach wszystkiego do góry nogami.
Czy to spowoduje skrócenie w kolejek do lekarzy? Na pewno nie w miesiąc. No tak, ale wróćmy na ziemię. Za kilka miesięcy wybory.
To się nie mieści w głowie. W cywilizowanym kraju w Środkowej Europie? – mógłby ktoś pomyśleć. Kolejne doniesienia mroziły – ordynator się spóźnił na dyżur, bo akurat przyjmował w prywatnej placówce. Na dodatek z aparatów diagnostycznych miały poznikać dane.
Czy to jeden, tragiczny przypadek, czy może na oddziałach ginekologiczno-położniczych więcej jest patologii? Minister postanowił to sprawdzić i zarządził kontrolę wszystkich oddziałów w kraju. Są jej zwolennicy i krytycy, zatem dyskusja przenosi się na to, czy kontrola jest potrzebna, czy nie. Nawet jeśli miałaby wykryć jeden zły oddział w całej Polsce – warto ją zrobić. Przede wszystkim w celach pedagogicznych. Bo lekarze w takich sytuacjach często zapominają o swojej odpowiedzialności. Sama mogę wyliczyć przynajmniej kilka przypadków spóźnionych decyzji o cesarskim cięciu czy poważnych przeoczeń w szpitalach warszawskich. Na szczęście żaden nie skończył się tragedią. Było jednak „o włos” – a w tym przypadku „włos” może znaczyć zdrowie albo życie matki czy dziecka. Z drugiej strony – z danych wynika, że na przykład liczba „cesarek” w ostatnich latach zdecydowanie rośnie. Może więc chodzi o jednostkowe błędy lekarzy?
Tak czy inaczej, kontrola to zaledwie pierwszy krok. Niestety, minister Arłukowicz też nauczył się, że w Polsce o służbie zdrowia mówi się od pożaru do pożaru. I sam działa jak pożarnik. A w ten sposób problemów rozwiązać się nie da. Na co dzień zaś dotkliwie odczuwają je pacjenci różnych oddziałów w szpitalach w całej Polsce. Lekarzy jest za mało (jeden z najniższych wskaźników w Europie w przeliczeniu na mieszkańca), ci pracujący na kontraktach – mają nieograniczony czas pracy, więc pracują, ile się da kosztem pacjentów. Za mało jest pieniędzy na ochronę zdrowia, te które są – można wydawać lepiej. I tak dalej, i tak dalej… Ostatnio minister Arłukowicz dostał polecenie od premiera, żeby szybko skrócić kolejki do specjalistów. Słusznie! Tylko na razie znowu mamy festiwal pomysłów i wciąż za mało odwagi u polityków, by ktoś wreszcie stanął i powiedział uczciwie, jakie są naprawdę możliwości, a na co nas po prostu nie stać i do czego mamy ewentualnie dopłacać. Marzy mi się taka sytuacja: poważna grupa ludzi siada i spisuje trzy uczciwe warianty usprawnienia systemu ochrony zdrowia, kompleksowe, pokazując przy tym ich wady i zalety. Potem – dwa miesiące na rzetelną, ogólnopolską debatę. Po tym czasie – decyzja i wdrożenie jej w życie. A wreszcie – odpowiedzialność polityków, by nie wywracać po każdych wyborach wszystkiego do góry nogami.
Czy to spowoduje skrócenie w kolejek do lekarzy? Na pewno nie w miesiąc. No tak, ale wróćmy na ziemię. Za kilka miesięcy wybory.