Politycy coraz częściej dopatrują się głębi w swoich oczach – w zależności od potrzeb: wilczych (oczy Tuska zdaniem Kaczyńskiego), milutkich (oczy Kaczyńskiego według Kurskiego) czy nawet w oczach Conchity Wurst (Hofman o Tusku).
Swoją tradycję mają też analogie do bohaterów kultowego „Shreka”. Swego czasu Sławomir Nowak porównywał zachowanie Lecha Kaczyńskiego do filmowego osła, który krzyczy: „Mnie weźcie!”. Czerpiąc z tych dwóch inspiracji, przyjrzałam się ostatnio oczom Zbigniewa Ziobry. I przypomniało mi się słynne spojrzenie kota ze „Shreka”. Bojowego zawodnika, który jak przychodzi co do czego – usiłuje czarować wdziękiem i proszącym wzrokiem.
Te oczy było widać już dwa lata temu, w czasie marszu TV Trwam. Wtedy to Ziobro piskliwym, łamiącym się głosem apelował: – To, co było, zapomnieliśmy. Jarku, chcemy działać wspólnie, razem Solidarna Polska i Prawo i Sprawiedliwość! Prezes PiS potraktował go wówczas jak sztubaka. Minęły dwa lata. Przez ten czas lider Solidarnej Polski próbował podgryzać partię Kaczyńskiego na prawej flance, przekonywał, że jest nową prawicą. Prężył muskuły.
Teraz Ziobro znowu nie wytrzymał ciśnienia. Kilka dni przed końcem kampanii oświadczył w Radiu Maryja, że do kolejnych wyborów chciałby iść w koalicji z PiS. Kiedy komentatorzy ocenili to jako akt kapitulacji, zaczął się rakiem ze swej deklaracji wycofywać. A jednak kolejne „Jarku, proszę” niesie się jak echo. Jeszcze kilka lat temu Ziobro uchodził za „szeryfa”, „kowboja” w rządzie PiS. Po odejściu z PiS chciał być pierwszoligowym liderem, kandydatem prawicy na prezydenta. Wygląda na to, że tej roli jednak nie udźwignął. Nie doczekał nawet pierwszego poważnego wyborczego „sprawdzam”. Wizja możliwej porażki go przerosła. W piątkowy wieczór, chwilę przed ciszą wyborczą, rozmawiałam z jednym z ziobrystów. Nie miał złudzeń: – Jeśli nie wejdziemy do europarlamentu, klub w Sejmie zniknie. Do odejścia z niego od dawna szykuje się m.in. Ludwik Dorn. Co wtedy zobaczymy w oczach Ziobry?
Te oczy było widać już dwa lata temu, w czasie marszu TV Trwam. Wtedy to Ziobro piskliwym, łamiącym się głosem apelował: – To, co było, zapomnieliśmy. Jarku, chcemy działać wspólnie, razem Solidarna Polska i Prawo i Sprawiedliwość! Prezes PiS potraktował go wówczas jak sztubaka. Minęły dwa lata. Przez ten czas lider Solidarnej Polski próbował podgryzać partię Kaczyńskiego na prawej flance, przekonywał, że jest nową prawicą. Prężył muskuły.
Teraz Ziobro znowu nie wytrzymał ciśnienia. Kilka dni przed końcem kampanii oświadczył w Radiu Maryja, że do kolejnych wyborów chciałby iść w koalicji z PiS. Kiedy komentatorzy ocenili to jako akt kapitulacji, zaczął się rakiem ze swej deklaracji wycofywać. A jednak kolejne „Jarku, proszę” niesie się jak echo. Jeszcze kilka lat temu Ziobro uchodził za „szeryfa”, „kowboja” w rządzie PiS. Po odejściu z PiS chciał być pierwszoligowym liderem, kandydatem prawicy na prezydenta. Wygląda na to, że tej roli jednak nie udźwignął. Nie doczekał nawet pierwszego poważnego wyborczego „sprawdzam”. Wizja możliwej porażki go przerosła. W piątkowy wieczór, chwilę przed ciszą wyborczą, rozmawiałam z jednym z ziobrystów. Nie miał złudzeń: – Jeśli nie wejdziemy do europarlamentu, klub w Sejmie zniknie. Do odejścia z niego od dawna szykuje się m.in. Ludwik Dorn. Co wtedy zobaczymy w oczach Ziobry?