Na święta kancelaria premiera sprezentowała sobie kłopoty na własne życzenie. Sprawa powołania pełnomocniczek i sesji dla Vivy mają wspólny mianownik: to wizerunek premier Ewy Kopacz.
Doświadczenia z poprzednimi pełnomocnikami rządu umocowanymi poza resortami, w kancelarii premiera, są kiepskie – szybko okazywało się bowiem, że bardzo niewiele mogą. Z tego powodu z pierwszego rządu Tuska sam odszedł pełnomocnik do spraw wydobycia gazu łupkowego, a krótka misja Bartosza Arłukowicza jako pełnomocnika ds. wykluczonych okazała się farsą – nikt nie miał wtedy wątpliwości, że była to nominacja wyłącznie polityczna. Jedynym pełnomocnikiem, którego funkcjonowania w kolejnych gabinetach nikt szczególnie nie kwestionował, był pełnomocnik ds. równości. Dlatego umieszczenie nowych rządowych pełnomocników w resortach jako wiceministrów formalnie wydaje się logiczne (jest już w rządzie kilkanaście takich osób).
Trudno jednak oprzeć się wrażeniu, że ich prawdziwa rola ma być zupełnie inna niż ta formalna. Nawet w święta wiara w to, że przez pół roku nowe pełnomocniczki rozwiążą takie problemy jak ustawa o zdrowiu publicznym (Polska jest tu w europejskim ogonie) czy bezpieczeństwo w szkołach, trąci naiwnością. Słychać też, że wkrótce mają pojawiać się kolejni pełnomocnicy – w resortach skarbu i infrastruktury. Ewa Kopacz mianuje zaufane współpracowniczki w newralgicznych resortach, żeby mieć wiedzę, kontrolę i możliwość prostego manewru, gdyby miała dymisjonować ministra. To także ruch do wnętrza Platformy (posłowie mieli za złe Tuskowi, że zbyt mało na nich stawia) i wreszcie zabieg wizerunkowy – kobiety w rządzie, nowe priorytety i „pełna moc”. Tyle że kiepsko „zakomunikowany”. Zamiast politycznej inicjatywy kancelaria musi się więc tłumaczyć z tworzenia równoległych struktur i dawania posad koleżankom pani premier, które do rządu szykowały się gdy tylko Kopacz została premierem. Do tego jeszcze niefortunna sesja dla Vivy.
Obie te sprawy: powołania pełnomocniczek i sesji mają wspólny mianownik: to wizerunek premier Ewy Kopacz. Mogą być też kolejnym impulsem, by zastanowić się, na co się godzimy jako odbiorcy zabiegów specjalistów od wizerunku polityków.
Z takich historii wynika bowiem więcej niż tylko krytyczna ocena otoczenia szefowej rządu, które nie potrafiło „zapanować nad przekazem” i przygotować przekonującej argumentacji dla powołania do rządu posłanek od zadań specjalnych czy ustalić zasad sesji w kolorowym czasopiśmie.
Jest to kolejna sytuacja, która pokazuje wiarę i przekonanie polityków i ich doradców, że to właśnie wizerunek jest najważniejszy. Sesje w kolorowych pismach: świąteczne, wakacyjne czy kampanijne to już przecież wieloletni rytuał – od prawej do lewej strony sceny politycznej. Ustawki w tabloidach, obowiązujące członków wszystkich partii przekazy dnia – codzienny standard.
Tak się robi dziś politykę w całym zachodnim świecie, nie ma się na co zżymać – powiedzą eksperci.
Rzecz w proporcjach. Te zaś mamy coraz bardziej zachwiane. Polityka wizerunkowa zamiast towarzyszyć tzw. realpolitik, zastępuje ją. Mistrzostwo w dziedzinie wizerunku, zagrywek politycznego PR osiągnęło otoczenie Donalda Tuska. Współpracownicy Ewy Kopacz jak dotąd próbują je kopiować, często nieudolnie. Specjaliści od wizerunku są lepsi i gorsi.
Chcę podkreślić: panowanie nad przekazem, komunikacja jest bardzo ważna. Najlepszą sprawę można zawalić, jeśli tego brakuje.
Ale to nie działa, a przynajmniej na dłuższą metę nie powinno działać w drugą stronę. Jeśli przyjmujemy bez protestu, że jedną z głównych prawd polityki jest to, że „bullshit” dobrze opakowany staje się atrakcyjną propozycją, kłamstwo prawdą, to możemy uznać, że faktycznie niepotrzebne stają się instytucje państwa, struktury rządowe, bo całą politykę można przenieść do telewizji, internetu i uczynić wyłącznie spektaklem dla masowej wyobraźni, symulakrą a la Jean Baudillard.
Marshall McLuhan, teoretyk masowej komunikacji lat 60. doszedł do wniosku, że „przekaźnik jest przekazem”, spece od politycznego wizerunku uznają że wizerunek jest istotą polityki, a na dowód przywołują przykłady karier Tymińskiego czy Leppera.
Jednak nie dajemy sobie na święta pustych prezentów, nawet najpiękniej opakowanych. Wyobraźmy sobie błyszczące pudełeczko, które z pietyzmem rozpakowujemy, a w środku nic nie ma. Co czujemy? Rozczarowanie? Tak jak wyborcy, coraz bardziej zniechęceni całą polityką. Jednak można sobie okołoświątecznie życzyć, żeby w polskiej polityce zapanowała moda na retro i do łask zaczął wracać realizm. I żeby to nie był głos wołającego na puszczy.
Korzystając z okazji, pozwolę sobie życzyć też wszystkiego dobrego. Wszystkim.
Trudno jednak oprzeć się wrażeniu, że ich prawdziwa rola ma być zupełnie inna niż ta formalna. Nawet w święta wiara w to, że przez pół roku nowe pełnomocniczki rozwiążą takie problemy jak ustawa o zdrowiu publicznym (Polska jest tu w europejskim ogonie) czy bezpieczeństwo w szkołach, trąci naiwnością. Słychać też, że wkrótce mają pojawiać się kolejni pełnomocnicy – w resortach skarbu i infrastruktury. Ewa Kopacz mianuje zaufane współpracowniczki w newralgicznych resortach, żeby mieć wiedzę, kontrolę i możliwość prostego manewru, gdyby miała dymisjonować ministra. To także ruch do wnętrza Platformy (posłowie mieli za złe Tuskowi, że zbyt mało na nich stawia) i wreszcie zabieg wizerunkowy – kobiety w rządzie, nowe priorytety i „pełna moc”. Tyle że kiepsko „zakomunikowany”. Zamiast politycznej inicjatywy kancelaria musi się więc tłumaczyć z tworzenia równoległych struktur i dawania posad koleżankom pani premier, które do rządu szykowały się gdy tylko Kopacz została premierem. Do tego jeszcze niefortunna sesja dla Vivy.
Obie te sprawy: powołania pełnomocniczek i sesji mają wspólny mianownik: to wizerunek premier Ewy Kopacz. Mogą być też kolejnym impulsem, by zastanowić się, na co się godzimy jako odbiorcy zabiegów specjalistów od wizerunku polityków.
Z takich historii wynika bowiem więcej niż tylko krytyczna ocena otoczenia szefowej rządu, które nie potrafiło „zapanować nad przekazem” i przygotować przekonującej argumentacji dla powołania do rządu posłanek od zadań specjalnych czy ustalić zasad sesji w kolorowym czasopiśmie.
Jest to kolejna sytuacja, która pokazuje wiarę i przekonanie polityków i ich doradców, że to właśnie wizerunek jest najważniejszy. Sesje w kolorowych pismach: świąteczne, wakacyjne czy kampanijne to już przecież wieloletni rytuał – od prawej do lewej strony sceny politycznej. Ustawki w tabloidach, obowiązujące członków wszystkich partii przekazy dnia – codzienny standard.
Tak się robi dziś politykę w całym zachodnim świecie, nie ma się na co zżymać – powiedzą eksperci.
Rzecz w proporcjach. Te zaś mamy coraz bardziej zachwiane. Polityka wizerunkowa zamiast towarzyszyć tzw. realpolitik, zastępuje ją. Mistrzostwo w dziedzinie wizerunku, zagrywek politycznego PR osiągnęło otoczenie Donalda Tuska. Współpracownicy Ewy Kopacz jak dotąd próbują je kopiować, często nieudolnie. Specjaliści od wizerunku są lepsi i gorsi.
Chcę podkreślić: panowanie nad przekazem, komunikacja jest bardzo ważna. Najlepszą sprawę można zawalić, jeśli tego brakuje.
Ale to nie działa, a przynajmniej na dłuższą metę nie powinno działać w drugą stronę. Jeśli przyjmujemy bez protestu, że jedną z głównych prawd polityki jest to, że „bullshit” dobrze opakowany staje się atrakcyjną propozycją, kłamstwo prawdą, to możemy uznać, że faktycznie niepotrzebne stają się instytucje państwa, struktury rządowe, bo całą politykę można przenieść do telewizji, internetu i uczynić wyłącznie spektaklem dla masowej wyobraźni, symulakrą a la Jean Baudillard.
Marshall McLuhan, teoretyk masowej komunikacji lat 60. doszedł do wniosku, że „przekaźnik jest przekazem”, spece od politycznego wizerunku uznają że wizerunek jest istotą polityki, a na dowód przywołują przykłady karier Tymińskiego czy Leppera.
Jednak nie dajemy sobie na święta pustych prezentów, nawet najpiękniej opakowanych. Wyobraźmy sobie błyszczące pudełeczko, które z pietyzmem rozpakowujemy, a w środku nic nie ma. Co czujemy? Rozczarowanie? Tak jak wyborcy, coraz bardziej zniechęceni całą polityką. Jednak można sobie okołoświątecznie życzyć, żeby w polskiej polityce zapanowała moda na retro i do łask zaczął wracać realizm. I żeby to nie był głos wołającego na puszczy.
Korzystając z okazji, pozwolę sobie życzyć też wszystkiego dobrego. Wszystkim.