Uniki kandydata PiS na prezydenta to dowód, że sprawa SKOK-ów staje się dla Andrzeja Dudy coraz większym problemem.
Kilka lat temu były minister skarbu z PiS Wojciech Jasiński nie chciał się tłumaczyć z umorzenia starych długów Porozumienia Centrum chwilę po przegranych przez PiS wyborach. Jasiński w poszukiwaniu bezpiecznego schronienia, uciekał przed dziennikarzami aż do sejmowej windy. Fukał przy tym na jednego z reporterów TVN: - Skończył się przestępca Ziobro i szukacie przestępcy Jasińskiego. W czeluściach sejmowej windy znajdowali azyl przed natrętnymi dziennikarzami i inni politycy – od Mariana Krzaklewskiego po Ryszarda Kalisza.
Jako żywo stanęły mi dziś przed oczyma te sceny gdy obserwowałam uniki kandydata PiS na prezydenta. Sztabowcy Dudy zaplanowali starannie kampanijny event – kandydat wyruszył na Słowację po świąteczny koszyk w euro. Po czym wrócił do Polski na identyczne zakupy, żeby triumfalnie ogłosić wynik porównania – na Słowacji w euro drożyzna. I wszystko poszłoby pewnie zgodnie z planem sztabowców, gdyby nie tekst "Gazety Wyborczej” dotyczący losów ustawy o SKOK-ach. Projekt, który wprowadzał do spółdzielczych kas nadzór KNF, sejm uchwalił w 2009 r. Ustawa trafiła wtedy do prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Mógł ją podpisać, zawetować (narażając się jednak na możliwość odrzucenia weta przez sejm) albo skierować do Trybunału Konstytucyjnego. Wybrał ostatni wariant, dzięki czemu twórcy SKOK z Grzegorzem Biereckim na czele zyskali na czasie – jak się potem okazało – przejmując część majątku kas. Zanim prezydent skierował ustawę do Trybunału, jego kancelaria musiała przygotować wniosek wraz z uzasadnieniem. Ministrem odpowiedzialnym za ten wniosek i uzasadnienie go w Trybunale był wtedy właśnie Duda.
Jak się okazuje, Lech Kaczyński przyjmował wtedy w Pałacu swoich gdańskich przyjaciół – szefów SKOK, Grzegorza Biereckiego i Adama Jedlińskiego. Mieli lobbować na rzecz wysłania ustawy do TK, a nawet według GW – przygotowywać anonimowo opinie, które potem znalazły się we wniosku. Sprawa jest o tyle dziwna, że formalnie Pałac nie zamawiał wtedy żadnych analiz i opinii do ustawy, choć to raczej częsta praktyka, zwłaszcza w przypadku kontrowersyjnych przepisów.
Dwa tygodnie temu pisaliśmy o przebiegu prac nad wnioskiem do TK w Pałacu Prezydenckim: – Najpierw urzędnik niskiego szczebla napisał krótkie uzasadnienie do TK, potem opinia została zmieniona i zastąpiono ją szerokim uzasadnieniem, dlaczego prezydent kieruje ustawę do Trybunału. Pod tym jest podpis Lecha Kaczyńskiego – usłyszałam w Pałacu. Podpisu samego Dudy tam nie ma, więc PO nie tak łatwo było go sklejać ze sprawą. Skoro jednak brał udział w spotkaniach z Biereckim i Jedlińskim, a nawet przekazywał swoim urzędnikom anonimową opinię prawną, jego rola w całej historii budzi coraz większe wątpliwości.
Kandydat PiS na prezydenta miał przynajmniej dwie okazje, żeby je dzisiaj wyjaśnić.
Wzorem swoich poprzedników z windy wolał jednak robić dziwne uniki. Pod sklepem na Słowacji zapowiedział, że na pytania odpowie już po zakupach w polskiej Biedronce. Ale kiedy tam dziennikarze ponowili pytania o spotkania w Pałacu, Duda odpowiedział starym politycznym zwyczajem – nie ma czego wyjaśniać, bo to atak. Po czym dał się szczelnie otoczyć swoim zwolennikom, głośno skandującym "Andrzej Duda, to się uda” i skutecznie oddalił od mikrofonów. Zastąpił go szybko rzecznik partii Marcin Mastalerek nerwowo pohukując na dziennikarzy i przekonując, że dziś ważny jest tylko koszyk. Pytania o SKOKI odbijał niczym piłeczki kauczukowe.
Ta nerwowość sztabu wyraźnie pokazuje, że sprawa SKOK-ów staje się najpoważniejszym problemem w kampanii Dudy. Tym bardziej, że dotyczy zarówno byłego prezydenta Lecha Kaczyńskiego, do którego dorobku odwołuje się kandydat PIS na prezydenta, jak i coraz bardziej – jego samego. Winda, którą Duda wjeżdżał coraz wyżej, chyba właśnie się zacina.
Jako żywo stanęły mi dziś przed oczyma te sceny gdy obserwowałam uniki kandydata PiS na prezydenta. Sztabowcy Dudy zaplanowali starannie kampanijny event – kandydat wyruszył na Słowację po świąteczny koszyk w euro. Po czym wrócił do Polski na identyczne zakupy, żeby triumfalnie ogłosić wynik porównania – na Słowacji w euro drożyzna. I wszystko poszłoby pewnie zgodnie z planem sztabowców, gdyby nie tekst "Gazety Wyborczej” dotyczący losów ustawy o SKOK-ach. Projekt, który wprowadzał do spółdzielczych kas nadzór KNF, sejm uchwalił w 2009 r. Ustawa trafiła wtedy do prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Mógł ją podpisać, zawetować (narażając się jednak na możliwość odrzucenia weta przez sejm) albo skierować do Trybunału Konstytucyjnego. Wybrał ostatni wariant, dzięki czemu twórcy SKOK z Grzegorzem Biereckim na czele zyskali na czasie – jak się potem okazało – przejmując część majątku kas. Zanim prezydent skierował ustawę do Trybunału, jego kancelaria musiała przygotować wniosek wraz z uzasadnieniem. Ministrem odpowiedzialnym za ten wniosek i uzasadnienie go w Trybunale był wtedy właśnie Duda.
Jak się okazuje, Lech Kaczyński przyjmował wtedy w Pałacu swoich gdańskich przyjaciół – szefów SKOK, Grzegorza Biereckiego i Adama Jedlińskiego. Mieli lobbować na rzecz wysłania ustawy do TK, a nawet według GW – przygotowywać anonimowo opinie, które potem znalazły się we wniosku. Sprawa jest o tyle dziwna, że formalnie Pałac nie zamawiał wtedy żadnych analiz i opinii do ustawy, choć to raczej częsta praktyka, zwłaszcza w przypadku kontrowersyjnych przepisów.
Dwa tygodnie temu pisaliśmy o przebiegu prac nad wnioskiem do TK w Pałacu Prezydenckim: – Najpierw urzędnik niskiego szczebla napisał krótkie uzasadnienie do TK, potem opinia została zmieniona i zastąpiono ją szerokim uzasadnieniem, dlaczego prezydent kieruje ustawę do Trybunału. Pod tym jest podpis Lecha Kaczyńskiego – usłyszałam w Pałacu. Podpisu samego Dudy tam nie ma, więc PO nie tak łatwo było go sklejać ze sprawą. Skoro jednak brał udział w spotkaniach z Biereckim i Jedlińskim, a nawet przekazywał swoim urzędnikom anonimową opinię prawną, jego rola w całej historii budzi coraz większe wątpliwości.
Kandydat PiS na prezydenta miał przynajmniej dwie okazje, żeby je dzisiaj wyjaśnić.
Wzorem swoich poprzedników z windy wolał jednak robić dziwne uniki. Pod sklepem na Słowacji zapowiedział, że na pytania odpowie już po zakupach w polskiej Biedronce. Ale kiedy tam dziennikarze ponowili pytania o spotkania w Pałacu, Duda odpowiedział starym politycznym zwyczajem – nie ma czego wyjaśniać, bo to atak. Po czym dał się szczelnie otoczyć swoim zwolennikom, głośno skandującym "Andrzej Duda, to się uda” i skutecznie oddalił od mikrofonów. Zastąpił go szybko rzecznik partii Marcin Mastalerek nerwowo pohukując na dziennikarzy i przekonując, że dziś ważny jest tylko koszyk. Pytania o SKOKI odbijał niczym piłeczki kauczukowe.
Ta nerwowość sztabu wyraźnie pokazuje, że sprawa SKOK-ów staje się najpoważniejszym problemem w kampanii Dudy. Tym bardziej, że dotyczy zarówno byłego prezydenta Lecha Kaczyńskiego, do którego dorobku odwołuje się kandydat PIS na prezydenta, jak i coraz bardziej – jego samego. Winda, którą Duda wjeżdżał coraz wyżej, chyba właśnie się zacina.