Bronisław Komorowski nie przegrał z Andrzejem Dudą, ale sam ze sobą.
Kampania prezydencka przed pierwszą turą była niemiłosiernie nudna. Do ostatnich dni nikt nie spodziewał się, że najciekawszy okaże się sam jej wynik. Dopiero na kilka dni przed wyborami sondaże pokazały kolejne, ostre zjazdy poparcia dla Komorowskiego i równocześnie, proporcjonalne wzrosty dla Pawła Kukiza. Wtedy zaczęło się dziać.
Wynik pierwszej tury był dla otoczenia Komorowskiego i Platformy szokiem. PO odzwyczaiła się wszak od przegrywania. Tym bardziej, że prezydent jeszcze kilka miesięcy temu miał reelekcję w kieszeni. A tu wyparowało mu gdzieś kilkadziesiąt procent poparcia.
Od pytania „dokąd”, ważniejsze wydaje się pytanie, „dlaczego”? Szef sztabu Robert Tyszkiewicz uważa, że na takie analizy przyjdzie czas po wyborach (za RMF). To zaskakujące, bo oznacza, że dzisiejsze zmiany w kampanii Komorowskiego są efektem diagnozy ad hoc. Cena kolejnych błędów może być bardzo wysoka. Dziś sztabowcy prezydenta są jak drużyna, która przegrywając pierwszą połowę meczu, w drugiej musi skorygować grę. Jeśli za bardzo się odsłoni i pozwoli na łatwe kontry – może tylko wyjmować z własnej bramki kolejne piłki.
Co jednak zrobić wtedy, gdy największym problemem nie jest siła przeciwnika, ale słabość własnej drużyny? Zmienić głównego napastnika, styl gry, pozycje.
Komorowskiego wymienić się nie da. Czy da się przez kilkanaście dni zmienić jego styl gry? Czy nowy okaże się wiarygodny i skuteczny? Jeszcze kilka miesięcy temu ponad 60 procent wyborców chciało głosować na urzędującego prezydenta. Tego poparcia nie przegrał z Dudą, ani nawet z Kukizem. Przegrał je sam ze sobą, uznając że prezydentura jest czymś oczywistym i przesądzonym, a „ktoś, kto idzie do wyborów wiedząc, że nie wygra, jest nie w porządku wobec wyborców”. Przegrał przekonaniem, że w Polsce wszystko jest super, a te 60 proc. jego ewentualnych wyborców nie ma żadnych problemów i radośnie zagłosuje na to, żeby nie zmieniało się nic. Jeśli faktycznie sztabowcy prezydenta przeanalizują to po wyborach, to całkiem prawdopodobne, że już z perspektywy innej niż Krakowskie Przedmieście.
Wynik pierwszej tury był dla otoczenia Komorowskiego i Platformy szokiem. PO odzwyczaiła się wszak od przegrywania. Tym bardziej, że prezydent jeszcze kilka miesięcy temu miał reelekcję w kieszeni. A tu wyparowało mu gdzieś kilkadziesiąt procent poparcia.
Od pytania „dokąd”, ważniejsze wydaje się pytanie, „dlaczego”? Szef sztabu Robert Tyszkiewicz uważa, że na takie analizy przyjdzie czas po wyborach (za RMF). To zaskakujące, bo oznacza, że dzisiejsze zmiany w kampanii Komorowskiego są efektem diagnozy ad hoc. Cena kolejnych błędów może być bardzo wysoka. Dziś sztabowcy prezydenta są jak drużyna, która przegrywając pierwszą połowę meczu, w drugiej musi skorygować grę. Jeśli za bardzo się odsłoni i pozwoli na łatwe kontry – może tylko wyjmować z własnej bramki kolejne piłki.
Co jednak zrobić wtedy, gdy największym problemem nie jest siła przeciwnika, ale słabość własnej drużyny? Zmienić głównego napastnika, styl gry, pozycje.
Komorowskiego wymienić się nie da. Czy da się przez kilkanaście dni zmienić jego styl gry? Czy nowy okaże się wiarygodny i skuteczny? Jeszcze kilka miesięcy temu ponad 60 procent wyborców chciało głosować na urzędującego prezydenta. Tego poparcia nie przegrał z Dudą, ani nawet z Kukizem. Przegrał je sam ze sobą, uznając że prezydentura jest czymś oczywistym i przesądzonym, a „ktoś, kto idzie do wyborów wiedząc, że nie wygra, jest nie w porządku wobec wyborców”. Przegrał przekonaniem, że w Polsce wszystko jest super, a te 60 proc. jego ewentualnych wyborców nie ma żadnych problemów i radośnie zagłosuje na to, żeby nie zmieniało się nic. Jeśli faktycznie sztabowcy prezydenta przeanalizują to po wyborach, to całkiem prawdopodobne, że już z perspektywy innej niż Krakowskie Przedmieście.