Zdjęć w tych butach jakoś się nie doczekałam… Miałam plan na sesję, a nawet super-sesję na moim ukochanym z lat dziecinnych stadionie w Kielcach, z widokiem na Kadzielnię i Karczówkę, ale nie dotarłam w końcu na ten stadion, a potem jakoś nie było okazji. Niestety, buty, w których nie biegam na zawodach, mają tego pecha, że jakoś trudno je znaleźć na zdjęciach. Ale zdjęcia będą, bo buty… zafascynowały kota.
Mnie też zafascynowały, od pierwszego spojrzenia, bo to chyba pierwszy przypadek, kiedy rok po pierwszym kontakcie z butem (sequence 4) biorę do ręki jego następcę. I pierwsze wrażenie – o, jaki lekki! Złudzenie optyczne, po prostu cholewka jest sporo niższa i mniej masywna niż w poprzednim modelu. I w związku z tym – faktycznie, jest lżejszy (waga, znacie mnie, znowu ważenie na kuchennej, 310 g dla damskiego 41 i 1/3). Drugie wrażenie, też optyczne, jest zaskakujące. Na podeszwie – znaczek Continental, kojarzący się bardziej z oponami niż butami do biegania. Nowy patent adidasa na zminimalizowanie poślizgu. Podobno zwiększa przyczepność na mokrych nawierzchniach o blisko 20 % No fakt, guma na podeszwie robi wrażenie solidnej, ale i tak betatesty przejdzie na mokrym asfalcie.
Trzecie wrażenie – to kolorek. Jakiś taki… Brudny? No, w każdym razie nie lśni bielą, a jest przyjemnie poszarzały (z niebieskimi wstawkami), co powoduje, że jakoś nie mam oporów, żeby założyć nowe buciki na bieganie po lesie, nawet jeżeli trochę padało.
Czwarte wrażenie już nie jest optyczne. Jest… sensoryczne. Rok temu zapadałam się w Sequency jak w puchowe kołderki. Były mięciutkie, ale dawały zerowe odbicie. Tym razem w nic się nie zapadam. Nawet jestem lekko rozczarowana, że jakieś takie… twardawe. Ale za to można się w nich odbić. A co za tym idzie – pobiec nawet ciut szybciej niż założenie przewiduje.
Przód buta tez jest jakiś odchudzony, dopasowany do stopy, którą dobrze trzyma, nie pozostawiając jej zbyt wiele luzu. Przypomina mi w tym moje wiosenne objawienie, czyli Glide’y. W których zapewne pobiegnę maraton, mimo że nie są różowe. No cóż, jak się nie ma, co się lubi…
Tymczasem przez kilka letnich tygodni testowałam Sequency. I to z uporem godnym podziwu, bo patrzę sobie w dzienniczek i widzę, że przebiegłam w nich ponad 300 km. A to znaczy, że zdecydowaną większość tzw. spokojnych treningów przebyłam właśnie w adidaskach. Spokojnych, bo jednak szybsze treningi robię w butach lżejszych (Glide i Nike Zoom Elite), a startowałam ostatnio głównie w Reebokach i głównie dlatego, że mi pasowały do wizerunku.
Nowe Sequency okazały się jednak zaskakująco uniwersalne. O ile w poprzednim modelu najlepiej biegało się po asfalcie i niezbyt szybko, o tyle „piątki” okazały się całkiem dynamiczne (szczególnie w końcówkach treningu). Poza tym znakomicie się sprawdziły w piachu i błocie mazowieckich wydm – amortyzowały wystające korzenie, ładnie rozkładały wszystkie nierówności podłoża, prawie, prawie jak terenówki. Chociaż w błocie nawet Continental nie pomagał, jeździły jak wyślizgane łysole. Ale za to na mokrej kostce Bauma sytuacja była całkowicie odmienna i gumowa nawierzchnia trzymała się nawierzchni betonowej jak mucha.
No i ten szary kolor… Mimo błota, kurzu, piachu oraz wszystkiego innego, co na treningu spotkać można – buciki nadal prawie jak nowe, śladów zużycia na cholewce brak. Na podeszwie prawie też (przypominam, ponad 300 km), chociaż korzenie gdzieś na tej gumie się odcisnęły i drobne rysy zostały. Ale w końcu – towar używany musi być trochę przerysowany.
Mam niejasne wrażenie, że do końca roku parę nowych rys na tych podeszwach jeszcze się pojawi. W końcu nawet kot wie, że jak wkładam te buciki, to nie będzie mnie dłuższą chwilę.
I jakkolwiek bucik jest ewidentnie treningowy, ewidentnie dla cięższych biegaczy (no, średniociężkich) i ewidentnie nie na zawody, to jednak szanuję konsekwencję adidasa w ulepszaniu tego modelu. Bo Sequence 4 i Sequence 5 to zdecydowanie dwie epoki butów do biegania. Jeżeli Glide 5 będzie tak samo lepszy od Glide 4, to już wiem, w czym będę śmigać maratony za rok…
Trzecie wrażenie – to kolorek. Jakiś taki… Brudny? No, w każdym razie nie lśni bielą, a jest przyjemnie poszarzały (z niebieskimi wstawkami), co powoduje, że jakoś nie mam oporów, żeby założyć nowe buciki na bieganie po lesie, nawet jeżeli trochę padało.
Czwarte wrażenie już nie jest optyczne. Jest… sensoryczne. Rok temu zapadałam się w Sequency jak w puchowe kołderki. Były mięciutkie, ale dawały zerowe odbicie. Tym razem w nic się nie zapadam. Nawet jestem lekko rozczarowana, że jakieś takie… twardawe. Ale za to można się w nich odbić. A co za tym idzie – pobiec nawet ciut szybciej niż założenie przewiduje.
Przód buta tez jest jakiś odchudzony, dopasowany do stopy, którą dobrze trzyma, nie pozostawiając jej zbyt wiele luzu. Przypomina mi w tym moje wiosenne objawienie, czyli Glide’y. W których zapewne pobiegnę maraton, mimo że nie są różowe. No cóż, jak się nie ma, co się lubi…
Tymczasem przez kilka letnich tygodni testowałam Sequency. I to z uporem godnym podziwu, bo patrzę sobie w dzienniczek i widzę, że przebiegłam w nich ponad 300 km. A to znaczy, że zdecydowaną większość tzw. spokojnych treningów przebyłam właśnie w adidaskach. Spokojnych, bo jednak szybsze treningi robię w butach lżejszych (Glide i Nike Zoom Elite), a startowałam ostatnio głównie w Reebokach i głównie dlatego, że mi pasowały do wizerunku.
Nowe Sequency okazały się jednak zaskakująco uniwersalne. O ile w poprzednim modelu najlepiej biegało się po asfalcie i niezbyt szybko, o tyle „piątki” okazały się całkiem dynamiczne (szczególnie w końcówkach treningu). Poza tym znakomicie się sprawdziły w piachu i błocie mazowieckich wydm – amortyzowały wystające korzenie, ładnie rozkładały wszystkie nierówności podłoża, prawie, prawie jak terenówki. Chociaż w błocie nawet Continental nie pomagał, jeździły jak wyślizgane łysole. Ale za to na mokrej kostce Bauma sytuacja była całkowicie odmienna i gumowa nawierzchnia trzymała się nawierzchni betonowej jak mucha.
No i ten szary kolor… Mimo błota, kurzu, piachu oraz wszystkiego innego, co na treningu spotkać można – buciki nadal prawie jak nowe, śladów zużycia na cholewce brak. Na podeszwie prawie też (przypominam, ponad 300 km), chociaż korzenie gdzieś na tej gumie się odcisnęły i drobne rysy zostały. Ale w końcu – towar używany musi być trochę przerysowany.
Mam niejasne wrażenie, że do końca roku parę nowych rys na tych podeszwach jeszcze się pojawi. W końcu nawet kot wie, że jak wkładam te buciki, to nie będzie mnie dłuższą chwilę.
I jakkolwiek bucik jest ewidentnie treningowy, ewidentnie dla cięższych biegaczy (no, średniociężkich) i ewidentnie nie na zawody, to jednak szanuję konsekwencję adidasa w ulepszaniu tego modelu. Bo Sequence 4 i Sequence 5 to zdecydowanie dwie epoki butów do biegania. Jeżeli Glide 5 będzie tak samo lepszy od Glide 4, to już wiem, w czym będę śmigać maratony za rok…