Wiem, wiem, w oryginale było o chodzeniu. Ale to jest blog o bieganiu, więc ja biegnę. Chociaż raczej zapowiada się marszobieg. Doczekać się nie mogę. Zamieszczone tu zdjęcie zrobiłam niemal dokładnie rok temu. Obudzona o świcie wyjrzałam przez okno i spojrzałam w górę. Tak, tam na górze widać metę Maratonu Karkonoskiego. Ale najpierw trzeba się było się z tej Szklarskiej Poręby wdrapać na kilka górek, z kilku zbiec, trochę się spocić, trochę zmęczyć w sierpniowym słońcu…
Słońce w tym roku też się zapowiada konkursowe - dogrzeje, doopala za wszystkie solaria świata. Opalę się pewnie w opaski kompresyjne, ale jakoś sobie nie wyobrażam biegu bez nich. Jak to do dobrego człowiek się szybko przyzwyczaja… Z drugiej strony towarzystwo będzie zacne, więc wyglądać też jakoś trzeba. W końcu to Mistrzostwa Świata w Długodystansowym Biegu Górskim. Zapowiada się ostre ściganie - ekipy z Włoch, z USA, nawet z Republiki Południowej Afryki zaanonsowały swoją obecność. Ja oczywiście będę się ścigać na swoją miarę. A przy okazji sobie popatrzę, bo trasa agrafkowa ma swoje zalety dla takich marszobiegaczy jak ja, którzy na niej mają szansę minąć się z najlepszymi i z niekłamaną zazdrością popatrzeć, jak powinna wyglądać faza lotu. Do dziś pamiętam jak mozolnie wdrapywałam się pod górę gdzieś na 15. Kilometrze, a z góry sfruwał Marcin Świerc - on był już za 30-tką. Jutro będę mu kibicować, chociaż w doborowej stawce to Marcin może być raczej czarnym koniem niż faworytem. Ciekawa jestem tez naszych zawodniczek, które ostatnio z sukcesami startują w Europie - Ani Celińskiej i Dominiki Wiśniewskiej-Ulfik.
Mam tremę. Mam, bo w tym roku specjalnie po górach nie biegałam. W zeszłym roku Maraton Karkonoski był moim trzecim spotkaniem z górami w biegu. Po fatalnym falstarcie w Biegu Marduły i po fantastycznym występie w Górach Stołowych, w Karkonoszach utwierdziłam się w przekonaniu, że góry są piękne, ale wymagające. Jeśli jednak raz zaczarują, to nie ma przeproś - człowiek będzie w nie wracał, będzie chciał jeszcze raz, jeszcze więcej, jeszcze bardziej…
Góry… No właśnie. Góry w tym roku zbierają jakieś potworne żniwo. W najbliższą środę, 7 sierpnia, na Stadionie Śląskim w Chorzowie o godzinie 22 wystartuje nocny "Bieg dla Słonia". To impreza upamiętniająca Artura Hajzera, szefa programu Polski Himalaizm Zimowy. Miesiąc temu Hajzer zginął podczas podejścia na Gaszerbrum I. Bieg główny odbędzie się w Chorzowie, ale fani gór chcą pobiec dla Hajzera nie tylko na Śląsku. Mniejsze biegi odbędą się w miastach w całej Polsce, a także – za granicą. Wszędzie tam, gdzie są pasjonaci podobni do Słonia. Pobiegną biegacze, bo Artur był też biegaczem, maratończykiem. Ale i ci, dla których będzie to biegowa inicjacja. Niezwykła i w niezwykłych okolicznościach. Bo przecież to nie zawody, wyścigu nie będzie. Siedem kilometrów, godzinny limit, czołówki na głowach. Siedem kilometrów w godzinę - to prawie 9 minut na kilometr. Można i szybkim marszem i marszobiegiem. Ale jak ma być bieg, to może jednak truchcikiem, patrząc pod nogi, bo jednak wieczór i szkoda by było złapać kontuzję. I w góry, i do biegania.
- Ania, napisz, co taki początkujący biegacz powinien wiedzieć - napisała koleżanka, która na jednym biegu fotografowała moje ubłocone łydki, a w środę sama pobiegnie dla Słonia. Właściwie początkujący biegacz nie musi wiedzieć wiele. Byle się nie najadł przed tym biegiem, jakby od miesiąca jedzenia nie widział. I byle się odpowiednio ubrał - a odpowiednio do biegania to jest tak, żeby bez ruchu było trochę chłodno, raczej zimniej niż komfortowo. I żeby to ubranie było miękkie, lekkie, elastyczne. Im mniej szwów i elementów sztywnych - tym mniejsze ryzyko obtarcia. Bawełniane koszulki w zupełności wystarczą, chociaż po biegu może być w nich lekko nieprzyjemnie, bo jednak bawełna nasiąka potem. Po biegu nasiąka. Buty - też bez szaleństwa: zwykłe, sportowe, choć też raczej lżejsze niż cięższe, raczej miękkie niż twarde, na pewno bez usztywnień w okolicach kostki. I lepiej dwa, a nawet pięć milimetrów dłuższe, niż takie opierające się na paznokciu najdłuższego palca u stopy. Paznokcie to w ogóle słaby punkt biegacza, ale o tym kiedy indziej. Czy buty do biegania? Najlepiej by było, ale to tylko wtedy, gdy będziecie już wiedzieć, że te 7 km to nie będzie jedyny bieg Waszego życia. I to właściwie tyle jeżeli chodzi o ubranie. Na bieg po ciemku przydadzą się tez czołówki, ale to zdaje się sugerują też organizatorzy, a czołówki mają odegrać rolę symbolicznych zniczy.
Co jeszcze warto wiedzieć? Że w biegu nie trzeba gnać jak za autobusem czy w szkole na sprawdzianie na 60 metrów. Nie mamy wypluć płuc na pierwszym zakręcie i zakwasić łydek przed drugim. Jeżeli to nasz pierwszy bieg, to lepiej biec w takim tempie, żeby spokojnie, acz dyskretnie, móc wymienić uwagi ze współtowarzyszami. Lepiej biec w grupie niż samemu - jest łatwiej, bo grupa motywuje psychicznie i… chroni na przykład od wiatru.
A czym nie warto się przejmować? Tym, że legginsy są dopasowane, że spodenki za krótkie, że wady sylwetki, że figura niedoskonała zbyt, że nie wyglądamy jak gwiazda z okładki Runner’s World. Tak naprawdę to są te rzeczy, które dostrzegamy tylko my sami. Współbiegaczy to tak naprawdę nie interesuje. Nie w czasie biegu. Tam liczyć się będzie chwila, wspólne przeżycie, wspólne emocje, choć inaczej przeżywane.
Tak, jak w sobotę na Maratonie Karkonoskim. To nieważne, że kiedy ja pokonam jedną trzecią trasy, przyszły zwycięzca będzie miał za sobą dwie trzecie dystansu. Że ja się będę wspinać, a on będzie frunął. Ważne jest, że będziemy częścią tego samego wydarzenia. I emocje będą nam towarzyszyć podobne. Więc… biegnę w góry. Każdy ma swoje.
Mam tremę. Mam, bo w tym roku specjalnie po górach nie biegałam. W zeszłym roku Maraton Karkonoski był moim trzecim spotkaniem z górami w biegu. Po fatalnym falstarcie w Biegu Marduły i po fantastycznym występie w Górach Stołowych, w Karkonoszach utwierdziłam się w przekonaniu, że góry są piękne, ale wymagające. Jeśli jednak raz zaczarują, to nie ma przeproś - człowiek będzie w nie wracał, będzie chciał jeszcze raz, jeszcze więcej, jeszcze bardziej…
Góry… No właśnie. Góry w tym roku zbierają jakieś potworne żniwo. W najbliższą środę, 7 sierpnia, na Stadionie Śląskim w Chorzowie o godzinie 22 wystartuje nocny "Bieg dla Słonia". To impreza upamiętniająca Artura Hajzera, szefa programu Polski Himalaizm Zimowy. Miesiąc temu Hajzer zginął podczas podejścia na Gaszerbrum I. Bieg główny odbędzie się w Chorzowie, ale fani gór chcą pobiec dla Hajzera nie tylko na Śląsku. Mniejsze biegi odbędą się w miastach w całej Polsce, a także – za granicą. Wszędzie tam, gdzie są pasjonaci podobni do Słonia. Pobiegną biegacze, bo Artur był też biegaczem, maratończykiem. Ale i ci, dla których będzie to biegowa inicjacja. Niezwykła i w niezwykłych okolicznościach. Bo przecież to nie zawody, wyścigu nie będzie. Siedem kilometrów, godzinny limit, czołówki na głowach. Siedem kilometrów w godzinę - to prawie 9 minut na kilometr. Można i szybkim marszem i marszobiegiem. Ale jak ma być bieg, to może jednak truchcikiem, patrząc pod nogi, bo jednak wieczór i szkoda by było złapać kontuzję. I w góry, i do biegania.
- Ania, napisz, co taki początkujący biegacz powinien wiedzieć - napisała koleżanka, która na jednym biegu fotografowała moje ubłocone łydki, a w środę sama pobiegnie dla Słonia. Właściwie początkujący biegacz nie musi wiedzieć wiele. Byle się nie najadł przed tym biegiem, jakby od miesiąca jedzenia nie widział. I byle się odpowiednio ubrał - a odpowiednio do biegania to jest tak, żeby bez ruchu było trochę chłodno, raczej zimniej niż komfortowo. I żeby to ubranie było miękkie, lekkie, elastyczne. Im mniej szwów i elementów sztywnych - tym mniejsze ryzyko obtarcia. Bawełniane koszulki w zupełności wystarczą, chociaż po biegu może być w nich lekko nieprzyjemnie, bo jednak bawełna nasiąka potem. Po biegu nasiąka. Buty - też bez szaleństwa: zwykłe, sportowe, choć też raczej lżejsze niż cięższe, raczej miękkie niż twarde, na pewno bez usztywnień w okolicach kostki. I lepiej dwa, a nawet pięć milimetrów dłuższe, niż takie opierające się na paznokciu najdłuższego palca u stopy. Paznokcie to w ogóle słaby punkt biegacza, ale o tym kiedy indziej. Czy buty do biegania? Najlepiej by było, ale to tylko wtedy, gdy będziecie już wiedzieć, że te 7 km to nie będzie jedyny bieg Waszego życia. I to właściwie tyle jeżeli chodzi o ubranie. Na bieg po ciemku przydadzą się tez czołówki, ale to zdaje się sugerują też organizatorzy, a czołówki mają odegrać rolę symbolicznych zniczy.
Co jeszcze warto wiedzieć? Że w biegu nie trzeba gnać jak za autobusem czy w szkole na sprawdzianie na 60 metrów. Nie mamy wypluć płuc na pierwszym zakręcie i zakwasić łydek przed drugim. Jeżeli to nasz pierwszy bieg, to lepiej biec w takim tempie, żeby spokojnie, acz dyskretnie, móc wymienić uwagi ze współtowarzyszami. Lepiej biec w grupie niż samemu - jest łatwiej, bo grupa motywuje psychicznie i… chroni na przykład od wiatru.
A czym nie warto się przejmować? Tym, że legginsy są dopasowane, że spodenki za krótkie, że wady sylwetki, że figura niedoskonała zbyt, że nie wyglądamy jak gwiazda z okładki Runner’s World. Tak naprawdę to są te rzeczy, które dostrzegamy tylko my sami. Współbiegaczy to tak naprawdę nie interesuje. Nie w czasie biegu. Tam liczyć się będzie chwila, wspólne przeżycie, wspólne emocje, choć inaczej przeżywane.
Tak, jak w sobotę na Maratonie Karkonoskim. To nieważne, że kiedy ja pokonam jedną trzecią trasy, przyszły zwycięzca będzie miał za sobą dwie trzecie dystansu. Że ja się będę wspinać, a on będzie frunął. Ważne jest, że będziemy częścią tego samego wydarzenia. I emocje będą nam towarzyszyć podobne. Więc… biegnę w góry. Każdy ma swoje.