Cisza. Cisza jest dobra na planie. Na blogu niekoniecznie. Z drugiej strony - trudno pisać, kiedy akurat nic ciekawego do napisania się nie ma. Trudno pisać ciekawie o bieganiu, kiedy akurat się nie biega. A taka była większość tego miesiąca. Dzień Walki z Depresją jest co prawda 23 lutego, ale równie dobrze mógłby wypadać 23 listopada. Bo listopad – choć z małymi przebłyskami słońca – jest jakiś depresyjny. A że biegania było w nim tyle, co na lekarstwo (lekarstwo na spadek nastroju właśnie), to była chwila, żeby popatrzeć sobie na to bieganie z dystansu.
Dystans. Wiadomo. 42,2 km – to jest cel na wiosnę. Jeszcze nie wiem kiedy i gdzie. Rozterki i roztereczki. Bo ciągnie do Paryża, ale zostało już bodaj najdroższe wpisowe. Za to logistyka jest w miarę tania i banalnie prosta. Ale Paryż - to takie banalne. To może Mediolan? Albo inny Zurych? W moim ulubionym terminie, czyli w połowie marca, kiedy w Polsce jeszcze czasami leży śnieg, można spróbować pobiec nie tylko w Barcelonie, ale również w Limassol. Ale dojechać tam… To wyższa szkoła jazdy - może jakaś podpowiedź? W sumie, najbliżej jest do Łodzi. Też niezły pomysł. Może, może… Wszystko zależy od priorytetów.
Kolejność i priorytety. No właśnie. Bo jeżeli Paryż – to nici ze ścigania się w Warszawie, na Półmaratonie Warszawskim. Bo wiadomo - wiosna startuje w Warszawie, ale ściganie się tydzień przed maratonem na dystansie o połowę krótszym byłoby pomysłem co najmniej… karkołomnym. Zresztą nie wiem, czy nawet pomysł przebiegnięcia połówki jest specjalnie mądry. 15 km się sprawdziło, ale 21…? Za to gdyby to było dwa tygodnie PO maratonie, to można by się pokusić o dobry czas. Dwa tygodnie przed - też można pobiec szybko. Wybór nieco się ogranicza, bo na warszawską połówkę mam już numer startowy…
Trening. Nieśmiało zaczęłam. Za dobrą monetę wzięłam wynik z Biegu Niepodległości. 45:23 to w sumie drugi wynik sezonu na regulaminowym dystansie. A że startowałam po 10 dniach kompletnego biegowego postu, sama byłam zaskoczona tym, jak dobrze mi się biegło. I na jakim luzie…
Może to zasługa nowych bodźców treningowych? Bo skoro jest sezon jesienno-zimowy - to zaczął się już czas królowania Siennickiej, czyli zajęć na hali. A to oznacza podskoki, płotki, pompki, brzuszki, rozciągania, naciągania i inne tortury. I tak raz w tygodniu, półtorej godziny. Do tego raz w tygodniu godzina wycisku na basenie - na razie daję radę zrobić 200 m na rękach do kraula, na wiosnę… ma być nieco dłużej. Żeby ręce popracowały mocniej, zaczęłam się mierzyć z pompkami. Trochę mi brak regularności, ale kilka całkiem poprawnych jestem w stanie zrobić. Mam biceps, nie mam tricepsa. Do biegania nie był potrzebny, teraz by się przydał…
A co z bieganiem? Powoli wchodzę w swój ulubiony schemat. Ciemne, zimne poranki – najcudowniejsza pora na bieganie. Od dwóch tygodni wychodzę (i wracam) zanim słońce wstanie, łapię fazę na poranne wstawanie, na przełamywanie ciemności, na to, co w bieganiu lubię najbardziej. Jeszcze trzeba będzie trenera poprosić o szlif, bo baza przecież jest. W weekend wróciło długie, spokojne bieganie po lesie. Towarzysko. Bo bieganie to sport towarzyski. O tym nawet ostatnio poopowiadałam: (tu można posłuchać). Za trzy tygodnie startuje Falenica. Za niespełna dwa miesiące – pierwszy test – Chomiczówka. Tylko przed czym ten test…? Do tego w piątki próbuję wpleść trening wieczorny – to nowy pomysł fizjoteamu z Ortorehu. Bieganie po schodach. A dokładniej – trening plyometryczny. Czyli dużo skakania. Tak! Ja skaczę. Skaczę tyle, co chyba nigdy w życiu. I sprawdzam, czy mi przyrasta. Siła.
A propos przyrastania. Niestety, roztrenowanie sprawiło, że dawno zgubione kilogramy wróciły tam, gdzie nie ma dal nich miejsca. Znowu będzie walka. I to już nie chodzi o ten wygląd, chociaż trochę też. Nie. Chodzi o to, że mniej tłuszczu biega szybciej. Czyli, żeby na wiosnę pobiec szybko, trzeba ten nadprogramowy balast wysłać, gdzie jego miejsce.
A skoro wróciłam do biegania, skoro się jakoś składam w całość integralną i robię jakieś plany - zatem spodziewajcie się wpisów. Częściej. Bo takie pisanie jednak mobilizuje. Do biegania też. Taki układ zamknięty. Bez skojarzeń.
Kolejność i priorytety. No właśnie. Bo jeżeli Paryż – to nici ze ścigania się w Warszawie, na Półmaratonie Warszawskim. Bo wiadomo - wiosna startuje w Warszawie, ale ściganie się tydzień przed maratonem na dystansie o połowę krótszym byłoby pomysłem co najmniej… karkołomnym. Zresztą nie wiem, czy nawet pomysł przebiegnięcia połówki jest specjalnie mądry. 15 km się sprawdziło, ale 21…? Za to gdyby to było dwa tygodnie PO maratonie, to można by się pokusić o dobry czas. Dwa tygodnie przed - też można pobiec szybko. Wybór nieco się ogranicza, bo na warszawską połówkę mam już numer startowy…
Trening. Nieśmiało zaczęłam. Za dobrą monetę wzięłam wynik z Biegu Niepodległości. 45:23 to w sumie drugi wynik sezonu na regulaminowym dystansie. A że startowałam po 10 dniach kompletnego biegowego postu, sama byłam zaskoczona tym, jak dobrze mi się biegło. I na jakim luzie…
Może to zasługa nowych bodźców treningowych? Bo skoro jest sezon jesienno-zimowy - to zaczął się już czas królowania Siennickiej, czyli zajęć na hali. A to oznacza podskoki, płotki, pompki, brzuszki, rozciągania, naciągania i inne tortury. I tak raz w tygodniu, półtorej godziny. Do tego raz w tygodniu godzina wycisku na basenie - na razie daję radę zrobić 200 m na rękach do kraula, na wiosnę… ma być nieco dłużej. Żeby ręce popracowały mocniej, zaczęłam się mierzyć z pompkami. Trochę mi brak regularności, ale kilka całkiem poprawnych jestem w stanie zrobić. Mam biceps, nie mam tricepsa. Do biegania nie był potrzebny, teraz by się przydał…
A co z bieganiem? Powoli wchodzę w swój ulubiony schemat. Ciemne, zimne poranki – najcudowniejsza pora na bieganie. Od dwóch tygodni wychodzę (i wracam) zanim słońce wstanie, łapię fazę na poranne wstawanie, na przełamywanie ciemności, na to, co w bieganiu lubię najbardziej. Jeszcze trzeba będzie trenera poprosić o szlif, bo baza przecież jest. W weekend wróciło długie, spokojne bieganie po lesie. Towarzysko. Bo bieganie to sport towarzyski. O tym nawet ostatnio poopowiadałam: (tu można posłuchać). Za trzy tygodnie startuje Falenica. Za niespełna dwa miesiące – pierwszy test – Chomiczówka. Tylko przed czym ten test…? Do tego w piątki próbuję wpleść trening wieczorny – to nowy pomysł fizjoteamu z Ortorehu. Bieganie po schodach. A dokładniej – trening plyometryczny. Czyli dużo skakania. Tak! Ja skaczę. Skaczę tyle, co chyba nigdy w życiu. I sprawdzam, czy mi przyrasta. Siła.
A propos przyrastania. Niestety, roztrenowanie sprawiło, że dawno zgubione kilogramy wróciły tam, gdzie nie ma dal nich miejsca. Znowu będzie walka. I to już nie chodzi o ten wygląd, chociaż trochę też. Nie. Chodzi o to, że mniej tłuszczu biega szybciej. Czyli, żeby na wiosnę pobiec szybko, trzeba ten nadprogramowy balast wysłać, gdzie jego miejsce.
A skoro wróciłam do biegania, skoro się jakoś składam w całość integralną i robię jakieś plany - zatem spodziewajcie się wpisów. Częściej. Bo takie pisanie jednak mobilizuje. Do biegania też. Taki układ zamknięty. Bez skojarzeń.