W świetle reakcji kolegów z PO, środowisk lewicowych i krewkich internautów na słowa Johna Godsona pytanie zadane w tytule jest jak najbardziej zasadne. Godson, żarliwy chrześcijanin (o jego religijności wiedzą wszyscy) powiedział, że według niego homoseksualizm jest wypaczeniem i grzechem. Innymi słowy powiedział to, co o homoseksualistach mówi Kościół. Czy jako polityk miał do tego prawo?
Jeśli założyć, że takiego prawa nie miał – pojawia się pytanie: czy posłowie mogą publicznie prezentować jakikolwiek światopogląd? A może są drażliwie społecznie kwestie, w których światopogląd należy ukrywać? Albo są światopoglądy, których mieć nie wypada jeśli jest się posłem na Sejm RP?
Założenie pierwsze można od razu odrzucić – gdyby posłowie mieli być pozbawieni światopoglądu zamiast nich w Sejmie powinny zasiąść jakieś superkomputery w rodzaju Deep Blue, które tworzyłyby prawo na podstawie wyszukanych matematycznych wzorów abstrahując od tego czy Bóg istnieje, czy nie istnieje a jeśli istnieje to co sądzi o homoseksualistach. Z kolei założenia drugie i trzecie kryją w sobie pewne ryzyko – problem polega bowiem na tym, kto ma decydować o tym, w jakich kwestiach nie ujawniać światopoglądu, tudzież określić które światopoglądy są zakazane. Gdybyśmy – tu wracam do punktu pierwszego – mieli jakiś superkomputer, który przeniknąłby naturę wszechrzeczy i raz na zawsze określił kto ma moralne racje, a kto się myli – być może takiej selekcji dobrych i złych światopoglądów dałoby się dokonać. Póki jednak decydować mają ludzie - można być pewnym, że wybiorą tak, aby na wierzchu był ich światopogląd – a inne zostaną zepchnięte do podziemia. I demokracja w niczym tu nie pomoże, bo gdyby we współczesnej Polsce decydować miała większość, to akurat Godson mógłby wygłaszać swoje opinie zupełnie bezkarnie – natomiast Anna Grodzka czy Robert Biedroń pewnie musieliby milczeć. A tego przecież nikt nie chce.
A może problem polega na tym, że światopogląd Godsona jest niebezpieczny dla funkcjonowania społeczeństwa? Wszak nawet w konstytucji mamy zapisane, że promowanie określonych wizji świata (konkretnie – nazizmu, faszyzmu i komunizmu) jest zabronione i zagrożone odpowiednimi paragrafami. No tak, ale Godson nie głosił treści nazistowskich ani komunistycznych, nie nawoływał też do fizycznej likwidacji homoseksualistów ani do zamykania ich w obozach reedukacyjnych. Godson przedstawił moralną ocenę homoseksualistów, jaką głosi jego Kościół (Kościół – dodajmy – reprezentujący religię cieszącą się największą liczbą wyznawców na świecie). Ocena jest być może niesprawiedliwa, błędna, pewnie kiedyś się zmieni, bo Kościół zmieniał już zdanie w różnych kwestiach. Ale na razie jest ona oceną w tymże Kościele obowiązującą – a moralność w religii nie jest rzeczą, którą można negocjować (choć dziś wielu chrześcijan to robi – ale to temat na zupełnie inną dyskusję). Na marginesie warto przypomnieć, że w oczach Kościoła grzechem są też bliskie (bardzo bliskie) związki osób heteroseksualnych, które nie zdecydowały się na ślub – i coś mi się zdaje, że gdyby to takie osoby Godson nazwał grzesznikami, dyskusji na temat jego wypowiedzi by nie było. Bo przecież wszyscy wiedzą, że to grzech - i (niemal) wszyscy żyją z tą wiedzą jako grzesznicy, co nie spędza im wcale snu z powiek.
Wracając do zadanego w tytule pytania – nie rozumiem całego zamieszania wokół wypowiedzi posła PO. Owszem można się z nim nie zgadzać – tak jak można się nie zgadzać z Robertem Biedroniem uważającym, że bez stworzenia instytucji związku partnerskiego będziemy zaściankiem Europy, czy z Anną Grodzką, która poucza papieża w sprawach płci, ale i jednym i drugim trzeba dać prawo do przedstawiania swoich opinii – w tym swoich racji moralnych. Konsensus oparty na tym, że jedna strona ma milczeć to groźne rozwiązanie – ten kto je proponuje musi liczyć się bowiem z tym, że uzurpując sobie dziś prawo do głosu, jutro może zostać skazany na milczenie.
Założenie pierwsze można od razu odrzucić – gdyby posłowie mieli być pozbawieni światopoglądu zamiast nich w Sejmie powinny zasiąść jakieś superkomputery w rodzaju Deep Blue, które tworzyłyby prawo na podstawie wyszukanych matematycznych wzorów abstrahując od tego czy Bóg istnieje, czy nie istnieje a jeśli istnieje to co sądzi o homoseksualistach. Z kolei założenia drugie i trzecie kryją w sobie pewne ryzyko – problem polega bowiem na tym, kto ma decydować o tym, w jakich kwestiach nie ujawniać światopoglądu, tudzież określić które światopoglądy są zakazane. Gdybyśmy – tu wracam do punktu pierwszego – mieli jakiś superkomputer, który przeniknąłby naturę wszechrzeczy i raz na zawsze określił kto ma moralne racje, a kto się myli – być może takiej selekcji dobrych i złych światopoglądów dałoby się dokonać. Póki jednak decydować mają ludzie - można być pewnym, że wybiorą tak, aby na wierzchu był ich światopogląd – a inne zostaną zepchnięte do podziemia. I demokracja w niczym tu nie pomoże, bo gdyby we współczesnej Polsce decydować miała większość, to akurat Godson mógłby wygłaszać swoje opinie zupełnie bezkarnie – natomiast Anna Grodzka czy Robert Biedroń pewnie musieliby milczeć. A tego przecież nikt nie chce.
A może problem polega na tym, że światopogląd Godsona jest niebezpieczny dla funkcjonowania społeczeństwa? Wszak nawet w konstytucji mamy zapisane, że promowanie określonych wizji świata (konkretnie – nazizmu, faszyzmu i komunizmu) jest zabronione i zagrożone odpowiednimi paragrafami. No tak, ale Godson nie głosił treści nazistowskich ani komunistycznych, nie nawoływał też do fizycznej likwidacji homoseksualistów ani do zamykania ich w obozach reedukacyjnych. Godson przedstawił moralną ocenę homoseksualistów, jaką głosi jego Kościół (Kościół – dodajmy – reprezentujący religię cieszącą się największą liczbą wyznawców na świecie). Ocena jest być może niesprawiedliwa, błędna, pewnie kiedyś się zmieni, bo Kościół zmieniał już zdanie w różnych kwestiach. Ale na razie jest ona oceną w tymże Kościele obowiązującą – a moralność w religii nie jest rzeczą, którą można negocjować (choć dziś wielu chrześcijan to robi – ale to temat na zupełnie inną dyskusję). Na marginesie warto przypomnieć, że w oczach Kościoła grzechem są też bliskie (bardzo bliskie) związki osób heteroseksualnych, które nie zdecydowały się na ślub – i coś mi się zdaje, że gdyby to takie osoby Godson nazwał grzesznikami, dyskusji na temat jego wypowiedzi by nie było. Bo przecież wszyscy wiedzą, że to grzech - i (niemal) wszyscy żyją z tą wiedzą jako grzesznicy, co nie spędza im wcale snu z powiek.
Wracając do zadanego w tytule pytania – nie rozumiem całego zamieszania wokół wypowiedzi posła PO. Owszem można się z nim nie zgadzać – tak jak można się nie zgadzać z Robertem Biedroniem uważającym, że bez stworzenia instytucji związku partnerskiego będziemy zaściankiem Europy, czy z Anną Grodzką, która poucza papieża w sprawach płci, ale i jednym i drugim trzeba dać prawo do przedstawiania swoich opinii – w tym swoich racji moralnych. Konsensus oparty na tym, że jedna strona ma milczeć to groźne rozwiązanie – ten kto je proponuje musi liczyć się bowiem z tym, że uzurpując sobie dziś prawo do głosu, jutro może zostać skazany na milczenie.