Tak, uregulowanie kwestii związków partnerskich jest z całą pewnością problemem ważnym dla osób, które chciałyby usankcjonować swój związek, a w świetle obecnego prawa zrobić tego nie mogą. Tak, sprowadzenie wraku Tu-154 do Polski jest ważne dla tych wszystkich, którzy chcą szukać na fotelach trotylu, postawić się Rosji i zyskać nową narodową relikwię. Ale to, abyśmy mieli co jeść i w co się ubrać jest ważne dla wszystkich. Więc dlaczego w ogóle o tym nie rozmawiamy?
Bezrobocie – 14,4 proc. Wzrost gospodarczy ledwie zapewniający utrzymanie już istniejących miejsc pracy. Perspektywy na poprawę sytuacji – żadne. A na dodatek UE właśnie wymyśliła, że najlepiej ratować zagrożone bankructwem kraje za pieniądze ulokowane w bankach przez osoby zwiedzione powiedzeniem "pewne jak w banku". Czy to nie czas, aby zastanowić się nad tym co zrobić, aby "druga Irlandia" nie zmieniła się w "drugi Cypr"? No tak, pamiętam, jesteśmy zieloną wyspą. Ale Cypr też jest wyspą.
Jeśli ktoś uważa, że nasza chata z kraja a Cypr sam jest sobie winien, bo budował swój dobrobyt za pieniądze Rosjan, których pochodzenie było nie do końca wiadome, powinien dokładnie posłuchać tego, co mówi holenderski minister finansów, a jednocześnie szef eurogrupy Jeroen Dijsselbloem. Otóż Dijsselbloem mówi otwarcie: jeśli europejskie banki nie mogą uratować się same, to będą je ratować akcjonariusze, udziałowcy i – uwaga, uwaga – klienci, których depozyty są nieubezpieczone. Innymi słowy UE zrywa z fundamentalną dla wolności zasadą bezwzględnej ochrony prawa własności i mówi klientom banków (niczym szatniarz w "Misiu"): nie mamy waszych pieniędzy i co nam zrobicie?
No właśnie, co zrobicie jeśli nagle okaże się, że trzeszczący w szwach polski budżet wreszcie załamie się pod ciężarem świadczeń socjalnych, dopłat do ZUS-u, emerytur mundurowych oraz kosztów ugłaskiwania grup zawodowych, które są na tyle dobrze zorganizowane, by pomaszerować pod Sejm i KPRM i trochę pokrzyczeć? Że to problem rządu? Przykład Cypru pokazuje, że nie. Co zrobicie jeśli rząd zwróci się o pomoc do UE, a UE powie: "Ok, ale przecież macie miliardy złotych w OFE i w bankach. Weźcie trochę stamtąd, a resztę wam dosypiemy". A rząd zamknie banki, ograniczy wypłaty środków z kont, wprowadzi zmiany w prawie po czym wyjaśni, że okradł was dla waszego dobra (tak jak wszyscy tłumaczą to teraz klientom cypryjskich banków). Czy wtedy nadal będziecie krzyczeli na dwa głosy: "wrak" i "związki partnerskie"?
Powiedzmy sobie wprost – sytuacja Polski już jest trudna. Do wspomnianych na wstępie wskaźników gospodarczych dodajmy gwałtowne spadki zysków notowanych na GPW spółek (firmy budowlane, które w 2011 roku zarobiły 11,5 mld złotych, w 2012 roku wzbogaciły się o nieco ponad 400 mln) oraz pierwsze nieoficjalne sygnały, że budżetu na rok 2013 w przyjętym przez Sejm kształcie nie da się utrzymać (w ciągu dwóch miesięcy rząd "zrealizował" ponad 60 proc. budżetowego planu jeśli chodzi o deficyt budżetowy). W dodatku receptą obecnego rządu na te wszystkie kłopoty była jak dotąd niemal wyłącznie kreatywna księgowość w wykonaniu Jacka Rostowskiego i zamiatanie deficytu pod różne dywany (tj. przenoszenie go np. do Krajowego Funduszu Drogowego). Możliwości takich działań są jednak coraz bardziej ograniczone. A kiedy okaże się, że król jest nagi – wszystko potoczy się błyskawicznie. Greków też zapewniano, że żyją w dobrobycie, aż któregoś dnia obudzili się w kraju, który jest bankrutem.
Póki mamy chleb, możemy bawić się igrzyskami. Ale gdy chleba zabraknie, na dyskusję będzie już za późno. Więc przywróćmy debacie publicznej właściwe proporcje.
Jeśli ktoś uważa, że nasza chata z kraja a Cypr sam jest sobie winien, bo budował swój dobrobyt za pieniądze Rosjan, których pochodzenie było nie do końca wiadome, powinien dokładnie posłuchać tego, co mówi holenderski minister finansów, a jednocześnie szef eurogrupy Jeroen Dijsselbloem. Otóż Dijsselbloem mówi otwarcie: jeśli europejskie banki nie mogą uratować się same, to będą je ratować akcjonariusze, udziałowcy i – uwaga, uwaga – klienci, których depozyty są nieubezpieczone. Innymi słowy UE zrywa z fundamentalną dla wolności zasadą bezwzględnej ochrony prawa własności i mówi klientom banków (niczym szatniarz w "Misiu"): nie mamy waszych pieniędzy i co nam zrobicie?
No właśnie, co zrobicie jeśli nagle okaże się, że trzeszczący w szwach polski budżet wreszcie załamie się pod ciężarem świadczeń socjalnych, dopłat do ZUS-u, emerytur mundurowych oraz kosztów ugłaskiwania grup zawodowych, które są na tyle dobrze zorganizowane, by pomaszerować pod Sejm i KPRM i trochę pokrzyczeć? Że to problem rządu? Przykład Cypru pokazuje, że nie. Co zrobicie jeśli rząd zwróci się o pomoc do UE, a UE powie: "Ok, ale przecież macie miliardy złotych w OFE i w bankach. Weźcie trochę stamtąd, a resztę wam dosypiemy". A rząd zamknie banki, ograniczy wypłaty środków z kont, wprowadzi zmiany w prawie po czym wyjaśni, że okradł was dla waszego dobra (tak jak wszyscy tłumaczą to teraz klientom cypryjskich banków). Czy wtedy nadal będziecie krzyczeli na dwa głosy: "wrak" i "związki partnerskie"?
Powiedzmy sobie wprost – sytuacja Polski już jest trudna. Do wspomnianych na wstępie wskaźników gospodarczych dodajmy gwałtowne spadki zysków notowanych na GPW spółek (firmy budowlane, które w 2011 roku zarobiły 11,5 mld złotych, w 2012 roku wzbogaciły się o nieco ponad 400 mln) oraz pierwsze nieoficjalne sygnały, że budżetu na rok 2013 w przyjętym przez Sejm kształcie nie da się utrzymać (w ciągu dwóch miesięcy rząd "zrealizował" ponad 60 proc. budżetowego planu jeśli chodzi o deficyt budżetowy). W dodatku receptą obecnego rządu na te wszystkie kłopoty była jak dotąd niemal wyłącznie kreatywna księgowość w wykonaniu Jacka Rostowskiego i zamiatanie deficytu pod różne dywany (tj. przenoszenie go np. do Krajowego Funduszu Drogowego). Możliwości takich działań są jednak coraz bardziej ograniczone. A kiedy okaże się, że król jest nagi – wszystko potoczy się błyskawicznie. Greków też zapewniano, że żyją w dobrobycie, aż któregoś dnia obudzili się w kraju, który jest bankrutem.
Póki mamy chleb, możemy bawić się igrzyskami. Ale gdy chleba zabraknie, na dyskusję będzie już za późno. Więc przywróćmy debacie publicznej właściwe proporcje.