Zima znowu zrobiła się łagodna, ludność Warszawy coraz odważniej zajmuje więc ławki w stołecznych parkach. Dzisiaj na przykład usiadłem na chwilę żeby dać odpocząć nogom, a kilka metrów dalej zawzięcie dyskutowała ze sobą jakaś młoda para.
Rozchodziło się, jak po chwili wywnioskowałem, o plany na wieczór. On chciał wyjść ze znajomymi do pubu, ona wyjść nie chciała, bo wieczorem w telewizji pokazywano pierwszy odcinek nowego sezonu jej ulubionego serialu. On nie mógł się nadziwić, ona próbowała się bronić.
- Zwariowałaś! Przecież to jest czysty masochizm! - mówi i z emocji aż wstaje z ławki. Już na stojąco przekonuje ją, że oglądanie tej produkcji jest jak samobiczowanie.
No bo tak: akcja toczy się powoli, fabuła beznadziejna, można wyjść po herbatę wiedząc, że i tak się nic nie stanie. Że nie ma zwrotów akcji, a jak są to raczej komiczne niż pomysłowe, że inżynier Mamoń słusznie powiedział, że nuda i nic się nie dzieje.
Ona na to, że może faktycznie, akcja mało wartka, pościgów i strzelanin co kot napłakał, scen miłosnych żadnych, a do tego główny bohater brzydki jak noc. Ale to pierwszy odcinek po przerwie. Nie wyjdzie do pubu, bo przecież chce zobaczyć co się pozmieniało u bohaterów, czy pojawią się jacyś nowi, jak rodzina X poradzi sobie bez ojca, jak Y sprawdzi się w roli głowy domu i czy Z w końcu dorośnie i przestanie sprawiać problemy. Przekonuje go, że przecież nie jest tak źle, jeśli tylko polskiego serialu nie oglądać zaraz po zagranicznym, można nie zauważyć tych wszystkich niedociągnięć.
On na to, że chyba zwariowała. Od samego patrzenia na aktora grającego Z zęby zgrzytają. Kto do tego dopuścił, żeby taki drewniany aktor występował przed ludźmi i jeszcze zarabiał takie pieniądze?
Ona na to, że aktorzy drewniani, owszem, Z nawet drewniany wybitnie, ale żeby się jednak nie zapędzał, bo po pierwsze, ona X na swój sposób lubi, a po drugie, to ona jest fanką serialu i tylko ona może sobie na Z do woli narzekać.
On jak widać, do nawracania ( albo kłótni ) wyjątkowo skory, więc brnie dalej. Że plenery paskudne. Owszem, niektóre sceny nawet w ładnych, nowych wnętrzach, za to inne to typowy polski brud. Szaro, cicho, ciemno, brzydko, nic tylko uciekać.
Ona, już nieśmiało, broni się niezręcznie: że to naturalizm i że pod brudną powłoką czasami można znaleźć ukryte piękno. Przecież nawet śmietnisko może mieć fascynującą atmosferę.
On już nie wytrzymuje, prawie krzyczy. Przecież tak lubi te wszystkie zagraniczne seriale. Ma ich na pęczki, wystarczy jedno klikniecie w komputerze, przycisk na pilocie i już może pławić się w najlepszych zachodnich produkcjach. Największe gwiazdy, wartka akcja, zaskakujące zwroty wydarzeń, piękna scenografia, wszystko dopracowane w każdym detalu. Czemu, pyta dramatycznie, ty do diabła marnujesz czas na tą polską szmirę!?
Ona chwilę zastanawia się nad odpowiedzią. A potem mówi, że może i tam akcja jest lepsza, aktorzy ładniejsi, zdolniejsi i bardziej profesjonalni. Że może i tam wszystko jest lepsze, ale tutaj jest nasze. I że, chociaż lubi popatrzeć na te zachodnie produkcje, śledzić losy Roberta, Leonarda, Cirstiana czy innego Wayne'a, ale serce bije jej mocniej przy Włodku, Pawle, Krzysiu i Marku. I że rozsądek czasami przegrać musi z sercem.
Od tego serca chyba przypomniały jej się walentynki i zapytała czy coś dla niej zaplanował. Oczywiście, oficjalnie wszyscy gardzą imperialistycznym świętem, wiadomo, partnera kocha się cały rok i tak dalej. Ale dziwnym trafem i tak wszyscy kupują czekoladki, kwiatki, serduszka, zabierają na kolacje, do kina albo Paryża.
On nagle jakby stracił rezon. Głosem, z którego zniknęła pewność siebie zapytał:
-A kiedy to jest?
- No jak kiedy, 14 lutego, ośle. W piątek
- W piątek nie mogę. Liga rusza. Idę na mecz.
- Jaki mecz? Jaka liga?
- No nasza, ekstraklasa.
- Zwariowałeś! Przecież to jest czysty masochizm! No bo tak: akcja toczy się powoli...
Wszystkiego dobrego na Walentynki.
- Zwariowałaś! Przecież to jest czysty masochizm! - mówi i z emocji aż wstaje z ławki. Już na stojąco przekonuje ją, że oglądanie tej produkcji jest jak samobiczowanie.
No bo tak: akcja toczy się powoli, fabuła beznadziejna, można wyjść po herbatę wiedząc, że i tak się nic nie stanie. Że nie ma zwrotów akcji, a jak są to raczej komiczne niż pomysłowe, że inżynier Mamoń słusznie powiedział, że nuda i nic się nie dzieje.
Ona na to, że może faktycznie, akcja mało wartka, pościgów i strzelanin co kot napłakał, scen miłosnych żadnych, a do tego główny bohater brzydki jak noc. Ale to pierwszy odcinek po przerwie. Nie wyjdzie do pubu, bo przecież chce zobaczyć co się pozmieniało u bohaterów, czy pojawią się jacyś nowi, jak rodzina X poradzi sobie bez ojca, jak Y sprawdzi się w roli głowy domu i czy Z w końcu dorośnie i przestanie sprawiać problemy. Przekonuje go, że przecież nie jest tak źle, jeśli tylko polskiego serialu nie oglądać zaraz po zagranicznym, można nie zauważyć tych wszystkich niedociągnięć.
On na to, że chyba zwariowała. Od samego patrzenia na aktora grającego Z zęby zgrzytają. Kto do tego dopuścił, żeby taki drewniany aktor występował przed ludźmi i jeszcze zarabiał takie pieniądze?
Ona na to, że aktorzy drewniani, owszem, Z nawet drewniany wybitnie, ale żeby się jednak nie zapędzał, bo po pierwsze, ona X na swój sposób lubi, a po drugie, to ona jest fanką serialu i tylko ona może sobie na Z do woli narzekać.
On jak widać, do nawracania ( albo kłótni ) wyjątkowo skory, więc brnie dalej. Że plenery paskudne. Owszem, niektóre sceny nawet w ładnych, nowych wnętrzach, za to inne to typowy polski brud. Szaro, cicho, ciemno, brzydko, nic tylko uciekać.
Ona, już nieśmiało, broni się niezręcznie: że to naturalizm i że pod brudną powłoką czasami można znaleźć ukryte piękno. Przecież nawet śmietnisko może mieć fascynującą atmosferę.
On już nie wytrzymuje, prawie krzyczy. Przecież tak lubi te wszystkie zagraniczne seriale. Ma ich na pęczki, wystarczy jedno klikniecie w komputerze, przycisk na pilocie i już może pławić się w najlepszych zachodnich produkcjach. Największe gwiazdy, wartka akcja, zaskakujące zwroty wydarzeń, piękna scenografia, wszystko dopracowane w każdym detalu. Czemu, pyta dramatycznie, ty do diabła marnujesz czas na tą polską szmirę!?
Ona chwilę zastanawia się nad odpowiedzią. A potem mówi, że może i tam akcja jest lepsza, aktorzy ładniejsi, zdolniejsi i bardziej profesjonalni. Że może i tam wszystko jest lepsze, ale tutaj jest nasze. I że, chociaż lubi popatrzeć na te zachodnie produkcje, śledzić losy Roberta, Leonarda, Cirstiana czy innego Wayne'a, ale serce bije jej mocniej przy Włodku, Pawle, Krzysiu i Marku. I że rozsądek czasami przegrać musi z sercem.
Od tego serca chyba przypomniały jej się walentynki i zapytała czy coś dla niej zaplanował. Oczywiście, oficjalnie wszyscy gardzą imperialistycznym świętem, wiadomo, partnera kocha się cały rok i tak dalej. Ale dziwnym trafem i tak wszyscy kupują czekoladki, kwiatki, serduszka, zabierają na kolacje, do kina albo Paryża.
On nagle jakby stracił rezon. Głosem, z którego zniknęła pewność siebie zapytał:
-A kiedy to jest?
- No jak kiedy, 14 lutego, ośle. W piątek
- W piątek nie mogę. Liga rusza. Idę na mecz.
- Jaki mecz? Jaka liga?
- No nasza, ekstraklasa.
- Zwariowałeś! Przecież to jest czysty masochizm! No bo tak: akcja toczy się powoli...
Wszystkiego dobrego na Walentynki.