Wyobraźmy sobie, że grupa polityków przeforsowuje prawo, wedle którego sklepy obuwnicze powinny należeć wyłącznie do szewców. Bo zwykli przedsiębiorcy, chciwi kapitaliści, kierują się wyłącznie chęcią zysku, a nie dobrem klientów, więc wciskają im buty powodujące nagniotki, otarcia i deformacje stóp, co wpływa na układ kostno-stawowy, a tym samym na zdrowie milionów Polaków. Natomiast szewc, z racji zawodowego etosu, nie dba o zyski tylko kieruje się dobrem klienta, więc będzie sprzedawał obuwie solidne i zdrowe.
Wyobraźmy też sobie, że owi politycy doszliby do wniosku, że wolnorynkowa konkurencja szkodzi jakości usług (tak!) więc wprowadziliby prawo, że założenie sklepu obuwniczego będzie możliwe, jeśli liczba mieszkańców w danym województwie w przeliczeniu na jeden sklep jest mniejsza niż 3 tys. osób. Jeżeli więc na jeden sklep przypada 3,1 tys. osób, nowy sklep nie powstanie. Chyba, że będzie znajdował się w odległości co najmniej 1 km w linii prostej od już istniejących. Nawet, jeśli ten kilometr będzie oddzielony rzeką, a most będzie o 2 km dalej.
Ponadto żaden szewc nie mógłby być właścicielem więcej niż czterech sklepów. Jeśli szewc odejdzie z tego świata, jego żona czy dzieci będą mogli prowadzić sprzedaż wyłącznie wtedy, jeśli sami nabędą szewskie uprawnienia.
Absurd? Ale właśnie takie przepisy dla rynku farmaceutycznego szykuje grupa posłów PiS, popieranych przez samorządy farmaceutów.Parlamentarzyści uznali, że istnieje ryzyko monopolizacji rynku przez kilka największych sieci aptecznych (choć sieci apteczne to 38 proc. rynku, zaś 66 proc należy do aptek indywidualnych), że grozi nam ekspansja sieci zagranicznych (mimo, że tylko 4 proc. polskiego rynku to apteki należące do sieci z udziałem kapitału zagranicznego), że obecny stan pozwala na nieprzestrzeganie przepisów prawa farmaceutycznego, że szerzy się postrzeganie apteki jako typowej działalności biznesowej. I że to wszystko może spowodować, że sytuacja pacjentów się pogorszy.
Lekarstwem na to ma być wprowadzenie prawa, wedle którego właścicielami nowych aptek będą mogli być tylko farmaceuci, jak też zniesienie możliwości budowania nowych sieci aptecznych i geograficzno – demograficzne ograniczenie liczby aptek.
Ktoś może powiedzieć, że porównanie rynku farmaceutycznego do obuwniczego jest chybione, bo farmaceuta jest zawodem zaufania publicznego. Jeżeli jednak grupa polityków chce wprowadzić restrykcyjne przepisy względem właścicieli aptek, to konsekwentnie powinna też wprowadzić podobne przepisy wobec właścicieli prywatnych przychodni czy ośrodków fizjoterapii. Niech wprowadzą prawo, wedle którego tylko lekarze, dentyści i fizjoterapeuci będą mogli kupować za ciężkie pieniądze budynki i sprzęt. I że przychodni nie może być zbyt dużo, bo wolny rynek obniża jakość usług… Swoją drogą, myśli zawarte w tym akapicie są ryzykowne, bo politycy rzeczywiście mogą uznać je za wskazówkę do działania.
Przeciwnicy nowych regulacji wskazują, że zapobieganie patologiom umożliwiają już istniejące przepisy i że na mocno regulowanym i zamkniętym niemieckim rynku farmaceutycznym też doszło do potężnych nadużyć. Co jednak ważniejsze, właściciele sieci podkreślają, że mogą z producentami i hurtowniami leków pertraktować niższe ceny (efekt skali), a tym samym oferować niższe ceny swym pacjentom. Ograniczenie rozwoju sieci spowoduje, że pacjenci będą zmuszeni dreptać do aptek, które nie mają możliwości pertraktowania z hurtowniami.
Wydaje się, że na nowych regulacjach zyskaliby zachodni producenci, hurtownie, no i indywidualne apteki, bo lepiej nie mieć konkurencji niż ją mieć. Może to być jednak błędne przekonanie. Farmaceuci mający jedną czy dwie apteki będą tak samo drżeć przed każdą kontrolą jak właściciele sieci. Ujawnienie nawet małej nieprawidłowości może skutkować utratą zezwolenia na prowadzenie apteki, a nowe zezwolenie może nie być wydane, bo okaże się, że aptek jest „zbyt dużo” (kryterium 3 tys. mieszkańców).
No i sprawa dziedziczenia. Ktoś dopracował się jednej, trzech albo 30 aptek. Po czym, ludzka rzecz, umiera. Jeśli żona czy dzieci nie są farmaceutami, to nie pozostaje im nic innego jak apteki sprzedać. Tylko kto je kupi i kto będzie zabiegał o uzyskanie zezwolenia na ich ponowne otwarcie, jeśli w pobliżu prowadzi działalność więcej aptek niż zakłada nowe prawo? Wdowa z dziećmi pozostaną z lokalami i towarami, których nikt nie chce.
Przeciwnicy nowych regulacji, a należą do nich m.in. Związek Przedsiębiorców i Pracodawców i Fundacja Republikańska, przytaczają mnóstwo innych argumentów – a że farmaceuci nie palą się do inwestowania własnych pieniędzy w ryzykowną i kosztowną działalność gospodarczą, a że adepci farmacji będą emigrować, itd., itp. Politycy deklarują, że wezmą wszystkie zarzuty pod uwagę i będą modyfikować projekt ustawy. Pożyjemy, zobaczymy.
W tej sprawie zwraca jednak uwagę widoczna podejrzliwość wobec ludzi, którzy dzięki swej zaradności i pracowitości dopracowali się większego kapitału, zbudowali większe firmy i oferują pacjentom czy klientom niższe ceny. Oraz podejrzliwość wobec praw wolnego rynku, przekonanie, że konkurencja jest szkodliwa. No i jak chęć stopowania działalności bardziej zaradnych polskich przedsiębiorców ma się do deklaracji wicepremiera Mateusza Morawieckiego o chęci sprzyjania polskiej przedsiębiorczości?
Może byłoby wskazane, aby powstał parlamentarny zespół ds. regulacji rynku politycznego. Mógłby on dojść do wniosku, że prawo do uprawiania zawodu polityka powinni mieć wyłącznie absolwenci politologii. Bo dlaczego nie? Przecież są to ludzie mający zawodową wiedzę o polityce. Trzeba być konsekwentnym i dać dobry przykład.