Dziś na początek zajmę się wielce szanownym panem Markiem Sawickim, ministrem rolnictwa. Pan minister w Radiu TOK FM był łaskaw stwierdzić, że nie popiera kandydatury Marka Belki na stanowisko szefa NBP, bo to człowiek nieskory do współpracy z rządem a w dodatku „wychowany na monetaryzmie Friedmana”. W ten oto sposób pan minister ujawnił swe nowe, do tej pory nieznane oblicze – znawcy klasyki ekonomii.
Ciekawe, z którymi poglądami Friedmana nie zgadza się pan Sawicki? Czy może, dajmy na to, z tezami zawartymi w drugim rozdziale książki Friedmana „Wolny wybór”, zatytułowanym „Pod tyranią rządowej kontroli”?
Jeszcze bardziej zaciekawia, którą szkołę ekonomiczną uznaje pan minister za lepszą. Czy zaczytuje się w „Wędrującym świecie” prof. Grzegorza Kołodki? Jeżeli tak, to pewnie lubi też „Ogólną teorię zatrudnienia, procentu i pieniądza” autorstwa Keynesa. Natomiast lektura dzieł Fergusona, von Misesa czy Alana Waltersa raczej nie sprawia mu przyjemności. Po tych autorów sięga zamiast po kawę, gdy chce sobie podwyższyć ciśnienie. Zaś do poduszki, aby mieć sny słodkie, chroniące od koszmarów w rodzaju, że Balcerowicz wrócił, na pewno zgłębia Sawicki myśli Alberta Schäffla, jednego z klasyków agraryzmu.
Zostawmy pana Sawickiego, bo sprawa jest poważna. Zajęci tragedią smoleńską i powodzią, nie dostrzegamy, że światowa gospodarka znów staje na zakręcie. Część ekonomistów przestrzega, że może nadejść druga, znacznie groźniejsza fala kryzysu. Europa pomaga wstrząsanej lewackimi rewoltami, zagrożonej bankructwem Grecji. Inwestorzy z niepokojem obserwują też sytuację w Hiszpanii i Portugalii. Porzucają euro oraz waluty krajów rozwijających się, w tym Polski, na rzecz dolara. Kurs złotego fruwa jak na huśtawce.
Inwestorzy obserwują co się dzieje i co dziać może, kalkulują, czy warto w Polsce lokować. Widzą, że między rządem a NBP trwa spór o przedłużenie linii kredytowej z MFW, że niesnaski panują w Radzie Polityki Pieniężnej. I wiedzą, że rząd – jaki by nie był – powinien niedługo zacząć podejmować bardzo trudne decyzje. Aby uniknąć losu Grecji, trzeba będzie ciąć wydatki i prawdopodobnie podwyższać podatki. Wtedy i u nas będzie dym na ulicach.
Dlatego czekanie z nominacją nowego prezesa NBP byłoby zwykłą nieodpowiedzialnością. A już odrzucenie kandydatury Marka Belki przez Sejm, zwykłą głupotą. Profesor Belka to ekonomista znany i ceniony na całym świecie, specjalista, przed którym otwierają się drzwi wielu wpływowych ludzi. Jego nominacja podwyższyłaby zaufanie inwestorów, tłumiąc obawy o brak stabilności w naszym kraju.
Jako człowiek cyniczny, rozumiem partyjne gry, które są prowadzone wokół kandydatury Belki. Rozumiem, że Bronisław Komorowski, stawiając na znanego i poważanego ekonomistę, zaszachował PiS i SLD.
Jarosław Kaczyński kompetencje samego Belki ocenił dobrze, gdyż potwierdził w ten sposób swój wizerunek polityka odpowiedzialnego. I aby jakoś skrytykować swego głównego kontrkandydata, zaapelował tylko o przesunięcie wyboru nowego prezesa NBP na czas po wyborach.
Także Grzegorzowi Napieralskiemu będzie trudno nie poprzeć kandydatury Belki, chociaż wie, że Komorowski może odebrać mu część głosów lewicowego elektoratu.
Można nawet zrozumieć, dlaczego przeciwko kandydaturze zaprotestował Waldemar Pawlak. Prawdopodobnie do protestu nakłonił go fakt, iż Belka nie jest szczególnie lubiany na wsi a elektoraty PiS i PSL „sąsiadują” ze sobą. Oznacza to, że wiejski zwolennik PiS może łatwo przerzucić swe poparcie na PSL – i odwrotnie. Negując Belkę, wicepremier walczy o głosy swych wyborców i przetrwanie na politycznej scenie. Dodatkowo Pawlak robi sobie dobrze wskazując na Kołodkę jako kontrkandydata Belki. Nęci w ten sposób wyborców o roszczeniowej wobec państwa postawie. Czyli bardzo wielu.
Rozumienie politycznych gier nie powinno w tym przypadku oznaczać ich akceptacji. Bo tu gra się naszymi pieniędzmi. Konstytucyjne i kalendarzowe wygibasy, szukanie pretekstów do odrzucenia kandydatury, oznaczają narażanie gospodarki na ryzyko jej rozchwiania. Dziś cała Europa żyje jak w kopalni – w każdej chwili może gdzieś tąpnąć i zasypać. Lepiej włożyć kaski i podeprzeć stropy belkami.
Jeszcze bardziej zaciekawia, którą szkołę ekonomiczną uznaje pan minister za lepszą. Czy zaczytuje się w „Wędrującym świecie” prof. Grzegorza Kołodki? Jeżeli tak, to pewnie lubi też „Ogólną teorię zatrudnienia, procentu i pieniądza” autorstwa Keynesa. Natomiast lektura dzieł Fergusona, von Misesa czy Alana Waltersa raczej nie sprawia mu przyjemności. Po tych autorów sięga zamiast po kawę, gdy chce sobie podwyższyć ciśnienie. Zaś do poduszki, aby mieć sny słodkie, chroniące od koszmarów w rodzaju, że Balcerowicz wrócił, na pewno zgłębia Sawicki myśli Alberta Schäffla, jednego z klasyków agraryzmu.
Zostawmy pana Sawickiego, bo sprawa jest poważna. Zajęci tragedią smoleńską i powodzią, nie dostrzegamy, że światowa gospodarka znów staje na zakręcie. Część ekonomistów przestrzega, że może nadejść druga, znacznie groźniejsza fala kryzysu. Europa pomaga wstrząsanej lewackimi rewoltami, zagrożonej bankructwem Grecji. Inwestorzy z niepokojem obserwują też sytuację w Hiszpanii i Portugalii. Porzucają euro oraz waluty krajów rozwijających się, w tym Polski, na rzecz dolara. Kurs złotego fruwa jak na huśtawce.
Inwestorzy obserwują co się dzieje i co dziać może, kalkulują, czy warto w Polsce lokować. Widzą, że między rządem a NBP trwa spór o przedłużenie linii kredytowej z MFW, że niesnaski panują w Radzie Polityki Pieniężnej. I wiedzą, że rząd – jaki by nie był – powinien niedługo zacząć podejmować bardzo trudne decyzje. Aby uniknąć losu Grecji, trzeba będzie ciąć wydatki i prawdopodobnie podwyższać podatki. Wtedy i u nas będzie dym na ulicach.
Dlatego czekanie z nominacją nowego prezesa NBP byłoby zwykłą nieodpowiedzialnością. A już odrzucenie kandydatury Marka Belki przez Sejm, zwykłą głupotą. Profesor Belka to ekonomista znany i ceniony na całym świecie, specjalista, przed którym otwierają się drzwi wielu wpływowych ludzi. Jego nominacja podwyższyłaby zaufanie inwestorów, tłumiąc obawy o brak stabilności w naszym kraju.
Jako człowiek cyniczny, rozumiem partyjne gry, które są prowadzone wokół kandydatury Belki. Rozumiem, że Bronisław Komorowski, stawiając na znanego i poważanego ekonomistę, zaszachował PiS i SLD.
Jarosław Kaczyński kompetencje samego Belki ocenił dobrze, gdyż potwierdził w ten sposób swój wizerunek polityka odpowiedzialnego. I aby jakoś skrytykować swego głównego kontrkandydata, zaapelował tylko o przesunięcie wyboru nowego prezesa NBP na czas po wyborach.
Także Grzegorzowi Napieralskiemu będzie trudno nie poprzeć kandydatury Belki, chociaż wie, że Komorowski może odebrać mu część głosów lewicowego elektoratu.
Można nawet zrozumieć, dlaczego przeciwko kandydaturze zaprotestował Waldemar Pawlak. Prawdopodobnie do protestu nakłonił go fakt, iż Belka nie jest szczególnie lubiany na wsi a elektoraty PiS i PSL „sąsiadują” ze sobą. Oznacza to, że wiejski zwolennik PiS może łatwo przerzucić swe poparcie na PSL – i odwrotnie. Negując Belkę, wicepremier walczy o głosy swych wyborców i przetrwanie na politycznej scenie. Dodatkowo Pawlak robi sobie dobrze wskazując na Kołodkę jako kontrkandydata Belki. Nęci w ten sposób wyborców o roszczeniowej wobec państwa postawie. Czyli bardzo wielu.
Rozumienie politycznych gier nie powinno w tym przypadku oznaczać ich akceptacji. Bo tu gra się naszymi pieniędzmi. Konstytucyjne i kalendarzowe wygibasy, szukanie pretekstów do odrzucenia kandydatury, oznaczają narażanie gospodarki na ryzyko jej rozchwiania. Dziś cała Europa żyje jak w kopalni – w każdej chwili może gdzieś tąpnąć i zasypać. Lepiej włożyć kaski i podeprzeć stropy belkami.