Debatuje się o debatach, czyli o niczym. Wartość poznawcza przedwyborczych sporów jest żadna, bo w czasie kampanii politycy mówią to, co chcą usłyszeć wyborcy. Jeżeli więc ktoś zamierza oglądać telewizyjne spektakle, to chyba tylko po to, aby zobaczyć, jak wyglądają panowie Komorowski i Kaczyński. Dowodem na sztuczność kampanijnych wypowiedzi są pochlebstwa, które politycy PO i PiS wysyłali pod adresem lidera SLD.
Grzegorz Napieralski już nie musi się obawiać, że mu Jarosław Kaczyński zechce zdelegalizować partię. Nie usłyszy też od Kaczyńskiego, że jest przebrzydłym postkomuchem. Nie usłyszy propozycji Stefana Niesiołowskiego, aby udał się do zoo i wygłosił przemówienie do małp. I pewnie nie zdziwiłby się, gdyby Janusz Palikot zrobił sobie operację plastyczną, aby wyglądać tak ładnie jak on.
Powab Napieralskiego osłabł dopiero wtedy, gdy postawił on kilka warunków, bez spełnienia których nie poprze ani Komorowskiego, ani Kaczyńskiego. Są one tej natury, że nabrano podejrzeń, iż Napieralski nie poprze żadnego z dwóch głównych pretendentów. Od tej pory politycy PO i PiS nabrali większej ochoty aby rozmawiać z elektoratem Napieralskiego, a nie z nim samym.
W tej konkurencji Jarosław Kaczyński ma przewagę nad Bronisławem Komorowskim, gdyż jako człowiek o poglądach w sprawach gospodarczych bliskich lewicy, może więcej obiecywać. Tyle, że obietnice te są dla ludzi naiwnych, czyli znacznej części wyborców. Prawda jest bowiem taka, że może napłynąć druga fala światowego kryzysu, która zaleje nas problemami większymi od ostatniej powodzi. I aby się do niej przygotować, potrzebne będą – jak to się mówi – „trudne, niepopularne reformy”. A mówiąc prościej, trzeba będzie ciąć wydatki socjalne. Inaczej nasz kraj ze swoim stanem finansów publicznych i absurdalnym systemem dwuwładzy wykonawczej przeżyje dramatyczne chwile.
Ale tego żadne z kandydatów nie powie, bo nie jest głupi. Komorowski czy Kaczyński byliby głupi dopiero wtedy, gdyby posłuchali komentatorów żądających mówienia prawdy. Polacy, podobnie zresztą jak wielu wyborców w innych krajach, nie zagłosują na polityka, który zapowiada, że czekają ich lata chude, bez których nie nadejdą tłuste. Wyborcy chcą usłyszeć, że czekają ich już, teraz, natychmiast, lata tłuste jak smalec ze skwarkami.
Odbędą się więc nudne debaty, w których Kaczyński będzie opowiadać, jak zrobi dobrze biednym, a Komorowski postara się udowadniać, że rząd już teraz robi dobrze. Widowiska te będą przeplatane miłosnym przewracaniem oczami w kierunku lewicy. Dopiero po wyborach – i to parlamentarnych – ujawnią się prawdziwe zamiary i koalicyjne sympatie. Teraz będziemy oglądali teatrzyk. Aby był on bardziej widowiskowy, Bronisław Komorowski mógłby przyznać, że czasem wpada do dyskoteki, a Jarosław Kaczyński powinien bladym świtem rozdawać przedstawicielom klasy robotniczej jabłka bardzo czerwone.
Powab Napieralskiego osłabł dopiero wtedy, gdy postawił on kilka warunków, bez spełnienia których nie poprze ani Komorowskiego, ani Kaczyńskiego. Są one tej natury, że nabrano podejrzeń, iż Napieralski nie poprze żadnego z dwóch głównych pretendentów. Od tej pory politycy PO i PiS nabrali większej ochoty aby rozmawiać z elektoratem Napieralskiego, a nie z nim samym.
W tej konkurencji Jarosław Kaczyński ma przewagę nad Bronisławem Komorowskim, gdyż jako człowiek o poglądach w sprawach gospodarczych bliskich lewicy, może więcej obiecywać. Tyle, że obietnice te są dla ludzi naiwnych, czyli znacznej części wyborców. Prawda jest bowiem taka, że może napłynąć druga fala światowego kryzysu, która zaleje nas problemami większymi od ostatniej powodzi. I aby się do niej przygotować, potrzebne będą – jak to się mówi – „trudne, niepopularne reformy”. A mówiąc prościej, trzeba będzie ciąć wydatki socjalne. Inaczej nasz kraj ze swoim stanem finansów publicznych i absurdalnym systemem dwuwładzy wykonawczej przeżyje dramatyczne chwile.
Ale tego żadne z kandydatów nie powie, bo nie jest głupi. Komorowski czy Kaczyński byliby głupi dopiero wtedy, gdyby posłuchali komentatorów żądających mówienia prawdy. Polacy, podobnie zresztą jak wielu wyborców w innych krajach, nie zagłosują na polityka, który zapowiada, że czekają ich lata chude, bez których nie nadejdą tłuste. Wyborcy chcą usłyszeć, że czekają ich już, teraz, natychmiast, lata tłuste jak smalec ze skwarkami.
Odbędą się więc nudne debaty, w których Kaczyński będzie opowiadać, jak zrobi dobrze biednym, a Komorowski postara się udowadniać, że rząd już teraz robi dobrze. Widowiska te będą przeplatane miłosnym przewracaniem oczami w kierunku lewicy. Dopiero po wyborach – i to parlamentarnych – ujawnią się prawdziwe zamiary i koalicyjne sympatie. Teraz będziemy oglądali teatrzyk. Aby był on bardziej widowiskowy, Bronisław Komorowski mógłby przyznać, że czasem wpada do dyskoteki, a Jarosław Kaczyński powinien bladym świtem rozdawać przedstawicielom klasy robotniczej jabłka bardzo czerwone.