Pomstując na liberalizm, Jarosław Kaczyński pomstował na samego siebie. Zapowiadając powrót do idei ustawy o działalności gospodarczej z 1988 roku, zwanej ustawą Wilczka (Mieczysława), objawił się prezes Prawa i Sprawiedliwości jako ultraliberał, zwolennik już nawet nie tylko Platformy Obywatelskiej, ale i Unii Polityki Realnej. Zaprezentował się jako przeciwnik państwa przesocjalizowanego, przeregulowanego, nieporadnego i traktującego obywateli jak owce do strzyżenia.
Dawno temu z Mieczysławem Wilczkiem miałem okazję rozmawiać przy zakrapianej kolacji. Dał się poznać jako człowiek pogodny i rozsądny, któremu by nie przyszło do głowy, aby zabiegać o poparcie związkowców a zarazem głosić wolność gospodarczą. Ale cóż, mamy kampanię wyborczą, więc obiecuje się wszystkim wszystko, wkładając raz maskę liberała, a raz lewicowca. Wolę liberalną twarz Kaczyńskiego, ale socjalną uważam za prawdziwszą. Wyborców o roszczeniowej postawie jest po prostu więcej i to oni wybierali takich polityków, które przekształcili państwo w twór równie wrogi, jak ociężały.
Ustawa Wilczka wprowadzała jedenaście rodzajów działalności, na które potrzebne były koncesje czy licencje. Dziś przepisów ograniczających działalność gospodarczą, m.in. poprzez koncesje i licencje, jest ponad dwieście a Polska w rankingu poziomu wolności gospodarczej zajmuje dalekie miejsce, gdzieś koło Ugandy. Obarczone nadmierną ilością obowiązków państwo utrudnia życie, zamiast ułatwiać. I marnotrawi pieniądze, zamiast je pomnażać.
Aby nie być gołosłownym, podaję dwa świeżutkie przykłady, bynajmniej nie z tych wyświechtanych, o wałach przeciwpowodziowych czy autostradach.
Przykład pierwszy. Kiedyś obywatele, którzy chcieli przekazać jeden procent na rzecz organizacji charytatywnych, przy rozliczeniu całorocznego PIT sami dokonywali wpłaty na poczcie na wskazany przez siebie cel. Ale kilka lat temu wprowadzono zasadę, że to urzędy skarbowe będą przekazywać pieniądze odpisane z podatku, na co mają czas do końca sierpnia. Rezultat? Wiele z tych organizacji, czekając na pieniądze, przeżywa dramatyczną zapaść finansową, mogącą doprowadzić do ich likwidacji. Taki los może spotkać choćby Komitet Pomocy dla Zwierząt „Przystań Ocalenie”. Ktoś w resorcie finansów widocznie nie pomyślał, że pieniądze trzeba przekazywać szybciej lub zostawić wpłacanie pieniędzy w rękach darczyńców. A podobno myślenie nie boli.
Przykład drugi. Od lipca 2011 r. na autostradach i drogach ekspresowych ma być wprowadzony elektroniczny system poboru opłat dla ciężarówek o tonażu powyżej 3,5 tony. Takie systemy działają w Europie, dostarczając pieniędzy na budowę i remonty dróg. Ile ich potrzeba dla łatania naszych dziur, tłumaczyć nie trzeba. Cieszymy się? Nie cieszymy. Bowiem w rozpisanym przetargu na montaż elektronicznego myta nie określono, jakiego typu ma ono być. Nie ma informacji, czy stawiamy na system nowatorski, satelitarny, ale też droższy, jaki wprowadzono na Słowacji i w Niemczech. Czy też na naziemny, który jest starszy, za to tańszy i sprawdzony. A może na trzeci, mieszany, dobry dla państw z dużą ilością dróg?
Bez określenia na który system chcemy postawić, przetarg przypomina zlecenie na budowę mostu bez poinformowania, czy ma być on drewniany, czy stalowy, dla samochodów, czy dla pociągów… Co oznacza, że przetarg potrwa długo a od jego wyników będą odwołania. A procedury odwoławcze są u nas tego rodzaju, że pieniędzy od przewoźników szybko nie zobaczymy. Straci na tym państwo (koszta przetargu i opóźnienie wdrożenia systemu – czyli brak opłat) i wszyscy użytkownicy dróg, bo im później zostanie zainstalowany system, tym później zaczną spływać pieniądze na remonty. I znowu – ktoś nie pomyślał, choć mu za to płacą.
Przykłady można mnożyć, ale po co? Mam inną propozycję - Mieczysław Wilczek żyje, i daj mu Panie Boże stu lat. Proponuję, aby Kaczyński i paru innych czołowych polityków porozmawiało z nim przy kolacji. Jeżeli przestaną mówić a zaczną słuchać, dowiedzą się od niego, jak się robi normalne państwo. Byłyby to najbardziej owocne debaty tej kampanii wyborczej.
Ustawa Wilczka wprowadzała jedenaście rodzajów działalności, na które potrzebne były koncesje czy licencje. Dziś przepisów ograniczających działalność gospodarczą, m.in. poprzez koncesje i licencje, jest ponad dwieście a Polska w rankingu poziomu wolności gospodarczej zajmuje dalekie miejsce, gdzieś koło Ugandy. Obarczone nadmierną ilością obowiązków państwo utrudnia życie, zamiast ułatwiać. I marnotrawi pieniądze, zamiast je pomnażać.
Aby nie być gołosłownym, podaję dwa świeżutkie przykłady, bynajmniej nie z tych wyświechtanych, o wałach przeciwpowodziowych czy autostradach.
Przykład pierwszy. Kiedyś obywatele, którzy chcieli przekazać jeden procent na rzecz organizacji charytatywnych, przy rozliczeniu całorocznego PIT sami dokonywali wpłaty na poczcie na wskazany przez siebie cel. Ale kilka lat temu wprowadzono zasadę, że to urzędy skarbowe będą przekazywać pieniądze odpisane z podatku, na co mają czas do końca sierpnia. Rezultat? Wiele z tych organizacji, czekając na pieniądze, przeżywa dramatyczną zapaść finansową, mogącą doprowadzić do ich likwidacji. Taki los może spotkać choćby Komitet Pomocy dla Zwierząt „Przystań Ocalenie”. Ktoś w resorcie finansów widocznie nie pomyślał, że pieniądze trzeba przekazywać szybciej lub zostawić wpłacanie pieniędzy w rękach darczyńców. A podobno myślenie nie boli.
Przykład drugi. Od lipca 2011 r. na autostradach i drogach ekspresowych ma być wprowadzony elektroniczny system poboru opłat dla ciężarówek o tonażu powyżej 3,5 tony. Takie systemy działają w Europie, dostarczając pieniędzy na budowę i remonty dróg. Ile ich potrzeba dla łatania naszych dziur, tłumaczyć nie trzeba. Cieszymy się? Nie cieszymy. Bowiem w rozpisanym przetargu na montaż elektronicznego myta nie określono, jakiego typu ma ono być. Nie ma informacji, czy stawiamy na system nowatorski, satelitarny, ale też droższy, jaki wprowadzono na Słowacji i w Niemczech. Czy też na naziemny, który jest starszy, za to tańszy i sprawdzony. A może na trzeci, mieszany, dobry dla państw z dużą ilością dróg?
Bez określenia na który system chcemy postawić, przetarg przypomina zlecenie na budowę mostu bez poinformowania, czy ma być on drewniany, czy stalowy, dla samochodów, czy dla pociągów… Co oznacza, że przetarg potrwa długo a od jego wyników będą odwołania. A procedury odwoławcze są u nas tego rodzaju, że pieniędzy od przewoźników szybko nie zobaczymy. Straci na tym państwo (koszta przetargu i opóźnienie wdrożenia systemu – czyli brak opłat) i wszyscy użytkownicy dróg, bo im później zostanie zainstalowany system, tym później zaczną spływać pieniądze na remonty. I znowu – ktoś nie pomyślał, choć mu za to płacą.
Przykłady można mnożyć, ale po co? Mam inną propozycję - Mieczysław Wilczek żyje, i daj mu Panie Boże stu lat. Proponuję, aby Kaczyński i paru innych czołowych polityków porozmawiało z nim przy kolacji. Jeżeli przestaną mówić a zaczną słuchać, dowiedzą się od niego, jak się robi normalne państwo. Byłyby to najbardziej owocne debaty tej kampanii wyborczej.