Zamiast słuchać politycznych swarów lepiej już czytać książkę telefoniczną. Jest ciekawsza, bo mniej przewidywalna. Tzw. debata publiczna stała się koncertem katarynek, grających w kółko te same melodie.
Ostatnio katarynki głośniej wygrywają stare melodie o zdrajcach i wariatach. Zdrajcy strącili samolot, wariaci wypowiedzieli wojnę Rosji. To wzajemne podgrzewanie emocji jest, oczywiście, zwykłą manipulacją, która ma wzmocnić główne siły walczące o władzę. Manipulacja będzie skuteczna, bo są wyborcy którzy lubią jak się im grilluje emocje. Siedzą przed odbiornikami i co chwila pokrzykują - ale temu wariatowi przyłożył! Ale temu sprzedawczykowi dopiekł! Ale się fajnie młócą!
Do politycznego ogniska swoje zapałeczki dorzuca część komentatorów, liczących, że przy tym żarze łatwo upieką swoje kaszanki. Dogłębne analizowanie kryzysu w służbie zdrowia? Wstydliwy problem niedożywienia dzieci? Dumanie nad reformą wymiaru sprawiedliwości? Marna wydajność pracy? E tam, zawracanie bańki. Lepiej postraszyć, uuuu, uuuu, Kaczyńskim. Albo dyktaturą Tuska. Oraz snuć dywagacje o relacjach Ziobro – Kaczyński, Tusk – Schetyna, Palikot – Miller. Człowiek się nie narobi, a zarobi.
A wśród polityków nieustająco modne pozostaje też snucie pustych gadek o posiadaniu cudownych recept na zrobienie wszystkim dobrze – patrz Janusz Palikot i jego hasło „Zero bezrobocia”. Byli już w historii tacy, którzy realizowali ten program posiłkując się „Kapitałem” Marksa. Ale zbańczyli.
Z góry wiem, kto przez pół godziny będzie obłudnie biadolił, że Jarosław Gowin to pomyłka na urzędzie, że Donad Tusk powinien podać się do dymisji, że Jarosław Kaczyński to szkodnik. Z góry wiem, kto wysunie hasło zdrady, a kto kogo odeśle do psychiatry.
Dlatego coraz częściej po pierwszych słowach tego czy owego polityka lub komentatora wyłączam odbiornik. Ciekawe, ilu jest takich, dla których rytualne grzanie staje się tak śmiertelnie nudne, że można, pardon, zwymiotować.
Do politycznego ogniska swoje zapałeczki dorzuca część komentatorów, liczących, że przy tym żarze łatwo upieką swoje kaszanki. Dogłębne analizowanie kryzysu w służbie zdrowia? Wstydliwy problem niedożywienia dzieci? Dumanie nad reformą wymiaru sprawiedliwości? Marna wydajność pracy? E tam, zawracanie bańki. Lepiej postraszyć, uuuu, uuuu, Kaczyńskim. Albo dyktaturą Tuska. Oraz snuć dywagacje o relacjach Ziobro – Kaczyński, Tusk – Schetyna, Palikot – Miller. Człowiek się nie narobi, a zarobi.
A wśród polityków nieustająco modne pozostaje też snucie pustych gadek o posiadaniu cudownych recept na zrobienie wszystkim dobrze – patrz Janusz Palikot i jego hasło „Zero bezrobocia”. Byli już w historii tacy, którzy realizowali ten program posiłkując się „Kapitałem” Marksa. Ale zbańczyli.
Z góry wiem, kto przez pół godziny będzie obłudnie biadolił, że Jarosław Gowin to pomyłka na urzędzie, że Donad Tusk powinien podać się do dymisji, że Jarosław Kaczyński to szkodnik. Z góry wiem, kto wysunie hasło zdrady, a kto kogo odeśle do psychiatry.
Dlatego coraz częściej po pierwszych słowach tego czy owego polityka lub komentatora wyłączam odbiornik. Ciekawe, ilu jest takich, dla których rytualne grzanie staje się tak śmiertelnie nudne, że można, pardon, zwymiotować.