Film „Bitwa pod Wiedniem” został poddany przesadnej, zajadłej krytyce. Teraz długo poczekamy aż ktoś wyda pieniądze na ambitny w założeniach, bardziej ryzykowny w realizacji film
„Bitwę pod Wiedniem” pewnie można było zrealizować lepiej, skoro sam producent Alessandro Leone przyznał, że „film ma swoje wady”. Należało uniknąć takich błędów jak np. nieprawidłowy wizerunek orła na chorągwi. Jednak jest coś drażniącego i krótkowzrocznego w prześciganiu się krytyków do prawienia stronniczych złośliwości. I nie chodzi tylko o to, że film ma np. niezłą obsadę.
Świat dowie się, że Polska odnosiła zwycięstwa. To mało?
Zacznijmy od tego, że dzięki filmowi miliony ludzi w 50 krajach dowiedzą się, że była taka bitwa, że Polacy walnie przyczynili się do zwycięstwa i że Polska nie musi kojarzyć się tylko z klęskami. Skrzętnie pomijając ten fakt, krytycy równocześnie zarzucają realizatorom, że udział Polaków w bitwie nie został dostatecznie wyeksponowany. Jak widać, polonocentryzm bywa wybiórczy.
„Bitwa pod Wiedniem” a fantazyjny „Gladiator”
Rozbraja zarzut, że film ma elementy z gatunku fantasy, że jest nieco bajkowy, że nie jest filmem typowo historycznym. „Bitwa pod Wiedniem” i tak ma dużo więcej wspólnego z historią niż np. obsypany Oscarami „Gladiator”. Owszem, film Ridelya Scotta został zrealizowany niezwykle sprawnie, jednak jest niczym więcej jak łzawą, naiwną historyjką, która ma luźne związki z prawdziwą historią. W sumie cała fabuła „Gladiatora” przypomina nieco fantasy. A o hollywoodzkich „historycznych” filmach klasy C w ogóle już lepiej nie wspominać.
Jan III Sobieski powinien nosić pacyfę
Część ataków przeprowadzana jest z pozycji politycznej poprawności. Film ukazuje bitwę jako obronę zjednoczonej, chrześcijańskiej Europy przed agresywnym światem islamu. A to jest be. Cacy byłoby wtedy, gdyby Kara Mustafa został przedstawiony jako zabłąkany, biedny Turek, zakonnik Marco D’Aviano jako ponury inkwizytor a Sobieski jako kolonizator. Ewentualnie, gdyby po bitwie król żałośnie westchnął, jak bardzo mu wstyd, że nie jest pacyfistą.
Szydzącym z „Bitwy pod Wiedniem” pozostaną komedyjki
Ten stadny, jednostronny, agresywny krytycyzm uderza też w sponsorów włosko - polskiego filmu, czyli Polski Instytut Filmowy i koncern KGHM. Mniejsza o to, że lwia część pieniędzy sponsorów została wydana w Polsce. Ważniejsze, że widzenie tylko słabych stron filmu i zbiorowe wdeptywanie go w błoto spowoduje, że w przyszłości znalezienie sponsorów na ambitny film będzie graniczyło z cudem. Żaden sponsor nie będzie chciał ryzykować wydawania pieniędzy na film, który może spotkać się z szyderczym rechotem.
Rozbawionym teraz krytykom pozostanie niedługo komentowanie pensjonarskich komedyjek i snucie domysłów, dlaczegóż to, ach dlaczego, polskie kino więdnie. Ale zawsze będą mogli sobie pocmokać nad „Gladiatorem”. Lub, jeśli któryś tak już lubi kino z ambicjami, obejrzeć jeden z filmów Bergmana.
Świat dowie się, że Polska odnosiła zwycięstwa. To mało?
Zacznijmy od tego, że dzięki filmowi miliony ludzi w 50 krajach dowiedzą się, że była taka bitwa, że Polacy walnie przyczynili się do zwycięstwa i że Polska nie musi kojarzyć się tylko z klęskami. Skrzętnie pomijając ten fakt, krytycy równocześnie zarzucają realizatorom, że udział Polaków w bitwie nie został dostatecznie wyeksponowany. Jak widać, polonocentryzm bywa wybiórczy.
„Bitwa pod Wiedniem” a fantazyjny „Gladiator”
Rozbraja zarzut, że film ma elementy z gatunku fantasy, że jest nieco bajkowy, że nie jest filmem typowo historycznym. „Bitwa pod Wiedniem” i tak ma dużo więcej wspólnego z historią niż np. obsypany Oscarami „Gladiator”. Owszem, film Ridelya Scotta został zrealizowany niezwykle sprawnie, jednak jest niczym więcej jak łzawą, naiwną historyjką, która ma luźne związki z prawdziwą historią. W sumie cała fabuła „Gladiatora” przypomina nieco fantasy. A o hollywoodzkich „historycznych” filmach klasy C w ogóle już lepiej nie wspominać.
Jan III Sobieski powinien nosić pacyfę
Część ataków przeprowadzana jest z pozycji politycznej poprawności. Film ukazuje bitwę jako obronę zjednoczonej, chrześcijańskiej Europy przed agresywnym światem islamu. A to jest be. Cacy byłoby wtedy, gdyby Kara Mustafa został przedstawiony jako zabłąkany, biedny Turek, zakonnik Marco D’Aviano jako ponury inkwizytor a Sobieski jako kolonizator. Ewentualnie, gdyby po bitwie król żałośnie westchnął, jak bardzo mu wstyd, że nie jest pacyfistą.
Szydzącym z „Bitwy pod Wiedniem” pozostaną komedyjki
Ten stadny, jednostronny, agresywny krytycyzm uderza też w sponsorów włosko - polskiego filmu, czyli Polski Instytut Filmowy i koncern KGHM. Mniejsza o to, że lwia część pieniędzy sponsorów została wydana w Polsce. Ważniejsze, że widzenie tylko słabych stron filmu i zbiorowe wdeptywanie go w błoto spowoduje, że w przyszłości znalezienie sponsorów na ambitny film będzie graniczyło z cudem. Żaden sponsor nie będzie chciał ryzykować wydawania pieniędzy na film, który może spotkać się z szyderczym rechotem.
Rozbawionym teraz krytykom pozostanie niedługo komentowanie pensjonarskich komedyjek i snucie domysłów, dlaczegóż to, ach dlaczego, polskie kino więdnie. Ale zawsze będą mogli sobie pocmokać nad „Gladiatorem”. Lub, jeśli któryś tak już lubi kino z ambicjami, obejrzeć jeden z filmów Bergmana.