Dzięki Ministerstwu Edukacji Narodowej dowiedziałem się, że popularni celebryci chcą wrócić do szkolnych ławek. Sfinansowany przez MEN spot reklamowy ma przekonywać do cyfryzacji szkoły i e- podręczników. Nie jest tylko jasne, kogo i po co ma przekonywać
W spocie „Gwiazdy są na tak” tacy celebryci jak Paweł Wilczak, Wojciech Malajkat czy Magdalena Wójcik opowiadają, z jakim obrzydzeniem i mozołem uczyli się matematyki, chemii lub fizyki. Po czym część z nich, z laptopami w dłoniach i na tle podobnie wyposażonych w sprzęt uczniów, wygłasza teksty w rodzaju: Drugie prawo dynamiki Newtona, ojej, jakie to ciekawe, jakie to łatwe, chcę wrócić do szkoły, nauka może być przyjemnością.
Nie ma co snuć złośliwych rozważań, czy celebryci powinni wrócić do szkół. W końcu to ich własne deklaracje, poza tym aktorzy są od grania takich ról, jakie im powierzono.
Waga sprawy leży gdzie indziej. Banałem jest już stwierdzenie, że podstawą rozwoju współczesnych gospodarek są oświata i nauka. Dlatego nasz mało zamożny resort edukacji powinien 7 razy się zastanowić, zanim wyda publiczne pieniądze. Bo z jednej strony Polska zabiega o miliardy z Unii Europejskiej, a z drugiej z różnych urzędów malutkimi strumyczkami wyciekają pieniądze na - mówiąc delikatnie – nieprzemyślane przedsięwzięcia.
A do takich przedsięwzięć oświatowy spot zaliczam z kilku powodów, z których wymienię trzy.
Po pierwsze, spot jest mało pedagogiczny. Sugeruje bowiem, że można w szkole mieć problemy z nauką a mimo tego zrobić karierę. Bo co mam wkuwać tę obrzydliwą fizykę, skoro mogę zostać taką gwiazdą jak Grażyna Wolszczak? – zabłyśnie w głowie małej Małgosi.
Po drugie, MEN wydaje pieniądze na spot przekonujący do cyfryzacji szkoły, chociaż jest krucho z pieniędzmi na realizację cyfryzacji i szkolenie nauczycieli. Według badań, o których pisała „Rzeczpospolita” , ponad 80 proc. nauczycieli uważa, że szkoła nie jest przygotowana na cyfryzację, głównie ze względu na brak odpowiedniego sprzętu. W takim stanie rzeczy równie dobrze można przekonywać do kosmicznych podróży. Albo spożywania prostych potraw typu szampan z kawiorem.
Po trzecie, dzieci w spocie mają laptopy, a nie jest jasne, kto i ile za nie zapłaci. Czy dzieci zamożniejszych rodziców będą miały wyższej jakości sprzęt niż dzieci z uboższych rodzin, co doprowadzi do rywalizacji między dziećmi? A jeśli dziecko zniszczy laptopa, to ilu rodziców będzie stać na kupienie kolejnego? Takie pytania można mnożyć, ale po co, skoro nie słychać odpowiedzi.
Obśmiany już na facebooku spot pokazuje, jak gwiazdy przekonują do czegoś, co nie istnieje. Jest to więc wizja czy obietnica świetlanej przyszłości, coś w rodzaju science fiction. Może byłoby lepiej, gdyby ta przecudna wizja cyfrowej szkoły najpierw się choć częściowo ziściła, bo dopiero wtedy będzie co reklamować.
A jeśli ktoś uważa, że się czepiam drobiazgów podczas gdy są w Polsce ważniejsze sprawy, to niech zapłaci za ten fantastyczny spot z własnej kieszeni.
Nie ma co snuć złośliwych rozważań, czy celebryci powinni wrócić do szkół. W końcu to ich własne deklaracje, poza tym aktorzy są od grania takich ról, jakie im powierzono.
Waga sprawy leży gdzie indziej. Banałem jest już stwierdzenie, że podstawą rozwoju współczesnych gospodarek są oświata i nauka. Dlatego nasz mało zamożny resort edukacji powinien 7 razy się zastanowić, zanim wyda publiczne pieniądze. Bo z jednej strony Polska zabiega o miliardy z Unii Europejskiej, a z drugiej z różnych urzędów malutkimi strumyczkami wyciekają pieniądze na - mówiąc delikatnie – nieprzemyślane przedsięwzięcia.
A do takich przedsięwzięć oświatowy spot zaliczam z kilku powodów, z których wymienię trzy.
Po pierwsze, spot jest mało pedagogiczny. Sugeruje bowiem, że można w szkole mieć problemy z nauką a mimo tego zrobić karierę. Bo co mam wkuwać tę obrzydliwą fizykę, skoro mogę zostać taką gwiazdą jak Grażyna Wolszczak? – zabłyśnie w głowie małej Małgosi.
Po drugie, MEN wydaje pieniądze na spot przekonujący do cyfryzacji szkoły, chociaż jest krucho z pieniędzmi na realizację cyfryzacji i szkolenie nauczycieli. Według badań, o których pisała „Rzeczpospolita” , ponad 80 proc. nauczycieli uważa, że szkoła nie jest przygotowana na cyfryzację, głównie ze względu na brak odpowiedniego sprzętu. W takim stanie rzeczy równie dobrze można przekonywać do kosmicznych podróży. Albo spożywania prostych potraw typu szampan z kawiorem.
Po trzecie, dzieci w spocie mają laptopy, a nie jest jasne, kto i ile za nie zapłaci. Czy dzieci zamożniejszych rodziców będą miały wyższej jakości sprzęt niż dzieci z uboższych rodzin, co doprowadzi do rywalizacji między dziećmi? A jeśli dziecko zniszczy laptopa, to ilu rodziców będzie stać na kupienie kolejnego? Takie pytania można mnożyć, ale po co, skoro nie słychać odpowiedzi.
Obśmiany już na facebooku spot pokazuje, jak gwiazdy przekonują do czegoś, co nie istnieje. Jest to więc wizja czy obietnica świetlanej przyszłości, coś w rodzaju science fiction. Może byłoby lepiej, gdyby ta przecudna wizja cyfrowej szkoły najpierw się choć częściowo ziściła, bo dopiero wtedy będzie co reklamować.
A jeśli ktoś uważa, że się czepiam drobiazgów podczas gdy są w Polsce ważniejsze sprawy, to niech zapłaci za ten fantastyczny spot z własnej kieszeni.