Platforma Obywatelska przypomina samochód bez podwozia. Premier kręci kierownicą raz w prawo, raz w lewo. I stoi w miejscu
Rolę podwozia w każdej partii spełnia ktoś, kogo można nazwać spinaczem. To polityk, który trzyma w garści struktury partii, dba o szczegóły, ostrzega przed zagrożeniami, jest pracowity, czujny i przebiegły. W Akcji Wyborczej Solidarność (była taka formacja, rządziła Polską) rolę spinacza pełnił Janusz Tomaszewski. W SLD był nim Krzysztof Janik. W PO spinaczami byli Paweł Piskorski czy Grzegorz Schetyna. Teraz premier najwyraźniej nie ma własnego spinacza.
Przywódca bez spinacza jest niedoinformowany z powodu bałaganu. Na przykład nie wie o podpisaniu memorandum z Gazpromem. Albo obarcza winą poprzednie koalicje za złe rozliczenie unijnych dotacji na rolnictwo, przez co Bruksela wymierzyła nam karę 80 mln euro. Po czym okazuje się, że z tą winą jest nie do końca tak, jak premier zapewniał.
Samotny przywódca może stracić umiejętność prowadzenia rozgrywek personalnych i w rezultacie wyhodować sobie wewnątrz partii konkurenta, który będzie zabiegał o głosy wyborców rozczarowanych niespełnieniem różnych obietnic. Taki konkurent nie musi wygrać wyborów na szefa partii aby odnieść sukces. Wystarczy, że dobrze je przegra.
Bez spinacza lider popełnia błędy w kalkulacji ryzyka. Na przykład sprzyja mnożeniu radarów licząc na obiecane przez ministra finansów 1,5 mld wpływów z mandatów. Za te fotoradary rząd zebrał wielkie cięgi od kierowców a wpływy do budżetu okazują się marniutkie. Stracił popularność, zyskując w zamian kolejną czarną dziurę budżetową.
Pozbawiony informacji od spinacza, lider musi wierzyć pozostałym współpracownikom na słowo, że na przykład wymienianie się zegarkami to tylko takie nieszkodliwe hobby. Zresztą, kogoś musi przy sobie pozostawić.
Bez zakulisowego sprytu spinacza, lider daje się szachować koalicjantowi, ulegając mu w sprawie haniebnego procederu uboju rytualnego, co Platformę będzie kosztować utratę kolejnych tysięcy głosów.
Mówiąc krótko, samotny lider traci napęd i zmysł orientacji, alienuje się i odczuwa coś w rodzaju rozgoryczenia, że tak sam dużo robi dobrego, tak dzielnie samodzielnie rządzi, a społeczeństwo tego nie docenia zaś słupki poparcia spadają. Tylko, że w oczach wyborców premier stoi w miejscu. Jak samochód bez podwozia.
Czy premier będzie już tylko buksował w miejscu? Niekoniecznie, bo nawet jego przeciwnicy przyznają, że jest inteligentnym facetem. Gdy dojdzie do wniosku, że samotnie daleko nie zajedzie, to przeorganizuje swoje zaplecze i – choć nie jest to takie łatwe - znajdzie nowego spinacza. Ale czasu na to ma już niewiele.
A jeżeli jednak nie znajdzie? No cóż, to dalej będzie się narażał wyborcom jak ów japoński turysta, który na sawannie zaczął kopać lwy w zadki, aby wyglądały groźniej na zdjęciach. Lwy się ożywiły. Turysta, z wiadomych względów, przeciwnie.
Przywódca bez spinacza jest niedoinformowany z powodu bałaganu. Na przykład nie wie o podpisaniu memorandum z Gazpromem. Albo obarcza winą poprzednie koalicje za złe rozliczenie unijnych dotacji na rolnictwo, przez co Bruksela wymierzyła nam karę 80 mln euro. Po czym okazuje się, że z tą winą jest nie do końca tak, jak premier zapewniał.
Samotny przywódca może stracić umiejętność prowadzenia rozgrywek personalnych i w rezultacie wyhodować sobie wewnątrz partii konkurenta, który będzie zabiegał o głosy wyborców rozczarowanych niespełnieniem różnych obietnic. Taki konkurent nie musi wygrać wyborów na szefa partii aby odnieść sukces. Wystarczy, że dobrze je przegra.
Bez spinacza lider popełnia błędy w kalkulacji ryzyka. Na przykład sprzyja mnożeniu radarów licząc na obiecane przez ministra finansów 1,5 mld wpływów z mandatów. Za te fotoradary rząd zebrał wielkie cięgi od kierowców a wpływy do budżetu okazują się marniutkie. Stracił popularność, zyskując w zamian kolejną czarną dziurę budżetową.
Pozbawiony informacji od spinacza, lider musi wierzyć pozostałym współpracownikom na słowo, że na przykład wymienianie się zegarkami to tylko takie nieszkodliwe hobby. Zresztą, kogoś musi przy sobie pozostawić.
Bez zakulisowego sprytu spinacza, lider daje się szachować koalicjantowi, ulegając mu w sprawie haniebnego procederu uboju rytualnego, co Platformę będzie kosztować utratę kolejnych tysięcy głosów.
Mówiąc krótko, samotny lider traci napęd i zmysł orientacji, alienuje się i odczuwa coś w rodzaju rozgoryczenia, że tak sam dużo robi dobrego, tak dzielnie samodzielnie rządzi, a społeczeństwo tego nie docenia zaś słupki poparcia spadają. Tylko, że w oczach wyborców premier stoi w miejscu. Jak samochód bez podwozia.
Czy premier będzie już tylko buksował w miejscu? Niekoniecznie, bo nawet jego przeciwnicy przyznają, że jest inteligentnym facetem. Gdy dojdzie do wniosku, że samotnie daleko nie zajedzie, to przeorganizuje swoje zaplecze i – choć nie jest to takie łatwe - znajdzie nowego spinacza. Ale czasu na to ma już niewiele.
A jeżeli jednak nie znajdzie? No cóż, to dalej będzie się narażał wyborcom jak ów japoński turysta, który na sawannie zaczął kopać lwy w zadki, aby wyglądały groźniej na zdjęciach. Lwy się ożywiły. Turysta, z wiadomych względów, przeciwnie.