Ponad 1400 ludzi związanych z kulturą wystosowało w lutym apel do premiera Donalda Tuska aby przyjrzał się złodziejstwu, bardziej elegancko zwanym piractwem. Odpowiedzią było głuche milczenie. Rozgoryczeni twórcy powołali więc ruch Kreatywna Polska
Apelujących zaniepokoiły rządowe projekty legislacyjne, mogące osłabić ochronę własności intelektualnej i prowadzące do pozbawienia twórców czy wydawców przysługujących im praw. Chodzi zwłaszcza o rozwiązania proponowane przez Ministerstwo Administracji i Cyfryzacji w projektach nowelizacji ustawy o świadczeniu usług drogą elektroniczną oraz w założeniach do ustawy o dostępie do zasobów publicznych. Mówiąc krótko, twórcy nie chcą, aby państwo sprzyjało uszczupleniu ich praw autorskich.
Wśród założycieli Kreatywnej Polski są tacy artyści, reżyserzy, pisarze, kulturoznawcy i wydawcy jak Jacek Bromski, Urszula Dudziak, Maciej Englert, Jerzy Garlicki, Maciej Hoffman, Agnieszka Holland, Marek Koterski, Juliusz Machulski, Janusz Majewski, Maria Nurowska, prof. Irena Poniatowska, Kuba Sienkiewicz, Michał Urbaniak czy Janusz Zaorski. Lista sygnatariuszy jest więc ciekawa a przy tym znacznie dłuższa.
A teraz fragmenty wyjaśnień założycieli ruchu: „Kreatywna Polska skupia tych wszystkich, którzy udowadniają, że w Polsce można i należy tworzyć, a nie tylko kopiować i rozpowszechniać (…). Zagrożeniem są niejasne interesy międzynarodowych korporacji traktujących Polskę wyłącznie jako rynek zbytu i atrakcyjne źródło do drenażu talentów naukowych i artystycznych. Zagrożeniem są niejawni lobbyści i politycy, którym arytmetyka wyborcza myli się z racją stanu (…). Nie domagamy się żadnych specjalnych praw. Nie godzimy się jednak być pariasami we własnym kraju”.
Przedstawiciele ruchu wyjaśniali też, że coraz częściej mamy do czynienia z organizacjami czy firmami-widmo, zarejestrowanymi w rajach podatkowych, których serwery znajdują się za granicą. Organizacje te i „firmy” dystrybuują treści, do których nie mają praw. W rezultacie pieniądze wypływają poza kraj, oczywiście kosztem twórców i budżetu państwa.
Wymowne milczenie premiera i rządowe propozycje zmian w prawie dobrze się komponują z głosami tych, którzy są chcą ograniczenia praw autorskich. Przykładem może być jeden z komentarzy zamieszonych w portalu Dziennik Internautów, interpretujący wyniki raportu Centrum Cyfrowego Projekt: Polska. Przy czytaniu oczy wychodzą z orbit. Okazuje się, że nie ma czegoś takiego jak „piractwo” vel złodziejstwo, tylko „pozarynkowy obieg kultury”. I że ten „pozarynkowy obieg kultury” nie powoduje strat finansowych u twórców i wydawców bo ci, co „pozarynkowo” ściągają książki czy programy z sieci i tak nigdy by ich nie kupili za pieniądze.
Jest to bardzo nowatorskie podejście, warte rozpowszechnienia. Na przykład można twierdzić, że istnieje „pozarynkowy obieg dóbr, pozyskanych w sklepach bez uiszczenia opłaty”. I że takie pozyskiwanie, do tej pory zwane złodziejstwem, oraz odstępowanie, zwane niesłusznie paserstwem, nie powoduje strat w sklepach bo ci, którzy nabywają od paserów rowery, biżuterię czy ubrania i tak nie kupiliby ich po cenie rynkowej.
Inny ładny przykład, tym razem z kręgów okołorządowych. Józef Halbersztadt, członek rządowej Rady Informatyzacji, stwierdził na łamach prasy, że „należy występować przeciw bezrefleksyjnemu traktowaniu ochrony praw wyłącznych jako wartości samej w sobie. Często jest ona szkodliwa, bo prawdziwe procesy i przemysły twórcze zwykle nie potrzebują żadnej ochrony”. Analogicznie - nie ma co się przejmować podróbkami odzieży, bimbrowniami i przemytem papierosów, bo prawdziwi producenci i tak sobie sami poradzą.
Trwa więc kulturalny monolog między ludźmi kultury i premierem oraz dialog ze zwolennikami „pozarynkowego obiegu”. Wynik wydaje się z góry przesądzony, chyba, że ludzie kultury twórczo zaopatrzą się w styliska, gwizdki, opony, petardy, mutry po czym kreatywnie objawią swoją opinię pod Kancelarią Premiera.
Wśród założycieli Kreatywnej Polski są tacy artyści, reżyserzy, pisarze, kulturoznawcy i wydawcy jak Jacek Bromski, Urszula Dudziak, Maciej Englert, Jerzy Garlicki, Maciej Hoffman, Agnieszka Holland, Marek Koterski, Juliusz Machulski, Janusz Majewski, Maria Nurowska, prof. Irena Poniatowska, Kuba Sienkiewicz, Michał Urbaniak czy Janusz Zaorski. Lista sygnatariuszy jest więc ciekawa a przy tym znacznie dłuższa.
A teraz fragmenty wyjaśnień założycieli ruchu: „Kreatywna Polska skupia tych wszystkich, którzy udowadniają, że w Polsce można i należy tworzyć, a nie tylko kopiować i rozpowszechniać (…). Zagrożeniem są niejasne interesy międzynarodowych korporacji traktujących Polskę wyłącznie jako rynek zbytu i atrakcyjne źródło do drenażu talentów naukowych i artystycznych. Zagrożeniem są niejawni lobbyści i politycy, którym arytmetyka wyborcza myli się z racją stanu (…). Nie domagamy się żadnych specjalnych praw. Nie godzimy się jednak być pariasami we własnym kraju”.
Przedstawiciele ruchu wyjaśniali też, że coraz częściej mamy do czynienia z organizacjami czy firmami-widmo, zarejestrowanymi w rajach podatkowych, których serwery znajdują się za granicą. Organizacje te i „firmy” dystrybuują treści, do których nie mają praw. W rezultacie pieniądze wypływają poza kraj, oczywiście kosztem twórców i budżetu państwa.
Wymowne milczenie premiera i rządowe propozycje zmian w prawie dobrze się komponują z głosami tych, którzy są chcą ograniczenia praw autorskich. Przykładem może być jeden z komentarzy zamieszonych w portalu Dziennik Internautów, interpretujący wyniki raportu Centrum Cyfrowego Projekt: Polska. Przy czytaniu oczy wychodzą z orbit. Okazuje się, że nie ma czegoś takiego jak „piractwo” vel złodziejstwo, tylko „pozarynkowy obieg kultury”. I że ten „pozarynkowy obieg kultury” nie powoduje strat finansowych u twórców i wydawców bo ci, co „pozarynkowo” ściągają książki czy programy z sieci i tak nigdy by ich nie kupili za pieniądze.
Jest to bardzo nowatorskie podejście, warte rozpowszechnienia. Na przykład można twierdzić, że istnieje „pozarynkowy obieg dóbr, pozyskanych w sklepach bez uiszczenia opłaty”. I że takie pozyskiwanie, do tej pory zwane złodziejstwem, oraz odstępowanie, zwane niesłusznie paserstwem, nie powoduje strat w sklepach bo ci, którzy nabywają od paserów rowery, biżuterię czy ubrania i tak nie kupiliby ich po cenie rynkowej.
Inny ładny przykład, tym razem z kręgów okołorządowych. Józef Halbersztadt, członek rządowej Rady Informatyzacji, stwierdził na łamach prasy, że „należy występować przeciw bezrefleksyjnemu traktowaniu ochrony praw wyłącznych jako wartości samej w sobie. Często jest ona szkodliwa, bo prawdziwe procesy i przemysły twórcze zwykle nie potrzebują żadnej ochrony”. Analogicznie - nie ma co się przejmować podróbkami odzieży, bimbrowniami i przemytem papierosów, bo prawdziwi producenci i tak sobie sami poradzą.
Trwa więc kulturalny monolog między ludźmi kultury i premierem oraz dialog ze zwolennikami „pozarynkowego obiegu”. Wynik wydaje się z góry przesądzony, chyba, że ludzie kultury twórczo zaopatrzą się w styliska, gwizdki, opony, petardy, mutry po czym kreatywnie objawią swoją opinię pod Kancelarią Premiera.