„Gdzie jesteście przyjaciele moi / Odpłynęli w sinej mgle” – mógłby zaśpiewać prezydent Bronisław Komorowski. Bo obok fenomenalnego Pawła Kukiza jest jeszcze inny fenomen – podkopanie wyborczych szans Komorowskiego przez rząd.
Utwór „Gdzie są przyjaciele moi” wylansował co prawda Maciej Maleńczuk, a nie Paweł Kukiz, jednak lepiej on oddaje relacje między prezydentem a koleżankami i kolegami z Platformy Obywatelskiej. Pomińmy tu frazesy, skupmy na dwóch prostych przykładach.
W grudniu ub. r. prezydent skierował do Sejmu projekt nowelizacji ordynacji podatkowej. Prezydent proponował przyjęcie zasady, żeby wątpliwości w interpretacji przepisów podatkowych były rozstrzygane na korzyść podatników, a nie urzędów skarbowych oraz żeby ustalono konkretne terminy ścigania za naruszanie przepisów podatkowych. Mówiąc krótko, proponował wprowadzenie zasad, które w krajach cywilizowanych są od dawna normą.
Posunięcie było trafne, bo prezydent mógł liczyć na zyskanie sympatii setek tysięcy przedsiębiorców. I rzeczywiście, głowę państwa wsparła organizacja Pracodawcy RP. Domagając się przyspieszenia prac nad prezydenckimi poprawkami do ordynacji organizacja rozpoczęła akcję „Wyrwij fiskusowi bat”. Akcję poparły m.in. Konfederacja Lewiatan, Związek Przedsiębiorców i Pracodawców czy Giełda Papierów Wartościowych. Andrzej Malinowski, prezydent Pracodawców RP tłumaczył, że akcja jest potrzebna, bo przeciwko propozycjom Komorowskiego wystąpi rządowa biurokracja.
No i rzeczywiście. Zamiast wesprzeć szanse prezydenta i powiedzieć „Tak, to dobry pomysł, sami o tym myślimy, popieramy”, rządowi przyjaciele dali do zrozumienia, że pomysł jest do bani. Najpierw Ministerstwo Finansów stwierdziło, że wprowadzenie poprawek zagrozi wpływom do budżetu państwa i może spowodować wiele sporów między podatnikami a organami skarbowymi (tak, jakby teraz ich nie było), a potem stanowisko resortu poparł Stały Komitet Rady Ministrów.
W tej sytuacji prezydent mógł walnąć pięścią w stół, co nie byłoby zręczne przed wyborami albo spór z rządem przemilczeć. Wybrał milczenie, co dziś nie wydaje się trafnym wariantem. Potwierdza to sam prezydent, który chce, aby jedno z trzech pytań w zapowiadanym referendum dotyczyło właśnie zasady rozstrzygania wątpliwości na korzyść podatnika.
A tu, proszę, czary mary i szef resortu finansów Mateusz Szczurek oznajmia, że pytanie o interpretację przepisów w referendum będzie zbędne, bo zapis ten znajdzie się wcześniej w ordynacji podatkowej. Pomińmy, czy zapis nie zostanie obudowany takimi zastrzeżeniami, że pozostanie na papierze i że nagle przestał być rujnujący dla budżetu państwa.
Ale dlaczego rząd po raz drugi pozbawia prezydenta argumentu pozwalającego wzmocnić wyborcze szanse i stawia go w sytuacji kogoś, kto się nie orientuje, czym zajmuje się ekipa Ewy Kopacz? Może dlatego, że referendalne pytanie: „Czy chcesz, aby urzędy skarbowe interpretowały przepisy na twoją korzyść?”, wydaje się zbyt absurdalne i obnażające państwową biurokrację.
Przykład drugi – przetarg na śmigłowce wielozadaniowe dla armii. Ministerstwo Obrony Narodowej zadecydowało o wybraniu do testowania francuskich śmigłowców Caracal i odrzuceniu z powodów formalnych ofert złożonych przez zakłady PZL Świdnik, który proponował śmigłowce AW149 oraz PZL Mielec z jego śmigłowcami Black Hawk.
I znowu pomińmy parę wątków - że owe „powody formalne” budzą ogromne wątpliwości. Że MON w ogóle nie brał pod uwagę wartości offsetu oferentów. Że odrzucił oferty firm prowadzących realną produkcję w Polsce, a wybrał ofertę Airbus Helicopters, który zaistniał u nas śladowo, a gros produkcji będzie prowadził we Francji i w Niemczech, co oznacza że tam będą odnotowane największe zyski i zatrudnienie.
Jednak który to serdeczny przyjaciel przekonał prezydenta, że francuski śmigłowiec jest lepszy od śmigłowców wytwarzanych w Polsce, chociaż wszystkie maszyny mają swoje zalety i wady, i żadna do końca nie spełnia przetargowych oczekiwań? I kto przekonał do tego stopnia, że podczas kampanii wyborczej prezydent pojechał do Lublina, gdzie oznajmił, że „to nie jest czas, żeby kupować sprzęt gorszy, ale nasz. Jaka to firma, która uzależnia swoje istnienie od jednego przetargu? To żadna firma”?
Aby zrozumieć wymowę tych słów trzeba dodać, że na rozstrzygnięcie przetargu czekały ze wstrzymanym oddechem regiony podkarpacki i lubelski, bo sukces PZL Mielec czy PZL Świdnik oznaczałoby dla nich potężny impuls rozwojowy, większy, niż unijna pomoc dla całej tzw. ściany wschodniej. Mówiąc co mówiąc, żyrując decyzję rządowych przyjaciół prezydent nie tylko stracił szansę na zdobycie przyczółków w mateczniku PiS. On wręcz dodatkowo zmobilizował pracowników obydwu zakładów i firm z nimi kooperujących do aktywnego głosowania za konkurentami. A licząc z rodzinami, chodzi o dziesiątki tysięcy głosów. Sam PZL Świdnik zatrudnia 3,5 tys. ludzi i kooperuje z 900 polskimi dostawcami, generując dodatkowe 4 tys. miejsc pracy.
Ale mleko się rozlało, błędy prezydenta i rządu już osłabiły pozycję obydwu ośrodków władzy. Teraz, zgodnie z zasadą Konfucjusza, że „prawdziwym błędem jest błąd popełnić i nie naprawić go”, prezydent na wyścigi z rządem powracają do kwestii podatkowych rozstrzygnięć. Mogą też próbować naprawiać błędy w innych sprawach, takich jak nieszczęsny przetarg na śmigłowce. Na przykład „z powodów formalnych” może on zostać unieważniony, po czym nastąpiłoby rozpisanie nowego czy też zawarcie umów z wszystkimi oferentami – temu śmigłowce morskie, tamtemu uderzeniowe, itd.
Gra się jeszcze toczy, po wyborach prezydenckich są jeszcze parlamentarne. Czy „zaprzyjaźnione” ze sobą ośrodki władzy spróbują uciec do przodu aby bigosować konkurentów jest już sprawą instynktu samozachowawczego. Jeśli go zabraknie, to przyjaźń okaże się tak szorstka, że przypomną się słowa Franza Maurera z „Psów” Pasikowskiego: „Studiowaliśmy razem prawo, Witek… kapitan Nowakowski... był moim... kolegą moim był”.
W grudniu ub. r. prezydent skierował do Sejmu projekt nowelizacji ordynacji podatkowej. Prezydent proponował przyjęcie zasady, żeby wątpliwości w interpretacji przepisów podatkowych były rozstrzygane na korzyść podatników, a nie urzędów skarbowych oraz żeby ustalono konkretne terminy ścigania za naruszanie przepisów podatkowych. Mówiąc krótko, proponował wprowadzenie zasad, które w krajach cywilizowanych są od dawna normą.
Posunięcie było trafne, bo prezydent mógł liczyć na zyskanie sympatii setek tysięcy przedsiębiorców. I rzeczywiście, głowę państwa wsparła organizacja Pracodawcy RP. Domagając się przyspieszenia prac nad prezydenckimi poprawkami do ordynacji organizacja rozpoczęła akcję „Wyrwij fiskusowi bat”. Akcję poparły m.in. Konfederacja Lewiatan, Związek Przedsiębiorców i Pracodawców czy Giełda Papierów Wartościowych. Andrzej Malinowski, prezydent Pracodawców RP tłumaczył, że akcja jest potrzebna, bo przeciwko propozycjom Komorowskiego wystąpi rządowa biurokracja.
No i rzeczywiście. Zamiast wesprzeć szanse prezydenta i powiedzieć „Tak, to dobry pomysł, sami o tym myślimy, popieramy”, rządowi przyjaciele dali do zrozumienia, że pomysł jest do bani. Najpierw Ministerstwo Finansów stwierdziło, że wprowadzenie poprawek zagrozi wpływom do budżetu państwa i może spowodować wiele sporów między podatnikami a organami skarbowymi (tak, jakby teraz ich nie było), a potem stanowisko resortu poparł Stały Komitet Rady Ministrów.
W tej sytuacji prezydent mógł walnąć pięścią w stół, co nie byłoby zręczne przed wyborami albo spór z rządem przemilczeć. Wybrał milczenie, co dziś nie wydaje się trafnym wariantem. Potwierdza to sam prezydent, który chce, aby jedno z trzech pytań w zapowiadanym referendum dotyczyło właśnie zasady rozstrzygania wątpliwości na korzyść podatnika.
A tu, proszę, czary mary i szef resortu finansów Mateusz Szczurek oznajmia, że pytanie o interpretację przepisów w referendum będzie zbędne, bo zapis ten znajdzie się wcześniej w ordynacji podatkowej. Pomińmy, czy zapis nie zostanie obudowany takimi zastrzeżeniami, że pozostanie na papierze i że nagle przestał być rujnujący dla budżetu państwa.
Ale dlaczego rząd po raz drugi pozbawia prezydenta argumentu pozwalającego wzmocnić wyborcze szanse i stawia go w sytuacji kogoś, kto się nie orientuje, czym zajmuje się ekipa Ewy Kopacz? Może dlatego, że referendalne pytanie: „Czy chcesz, aby urzędy skarbowe interpretowały przepisy na twoją korzyść?”, wydaje się zbyt absurdalne i obnażające państwową biurokrację.
Przykład drugi – przetarg na śmigłowce wielozadaniowe dla armii. Ministerstwo Obrony Narodowej zadecydowało o wybraniu do testowania francuskich śmigłowców Caracal i odrzuceniu z powodów formalnych ofert złożonych przez zakłady PZL Świdnik, który proponował śmigłowce AW149 oraz PZL Mielec z jego śmigłowcami Black Hawk.
I znowu pomińmy parę wątków - że owe „powody formalne” budzą ogromne wątpliwości. Że MON w ogóle nie brał pod uwagę wartości offsetu oferentów. Że odrzucił oferty firm prowadzących realną produkcję w Polsce, a wybrał ofertę Airbus Helicopters, który zaistniał u nas śladowo, a gros produkcji będzie prowadził we Francji i w Niemczech, co oznacza że tam będą odnotowane największe zyski i zatrudnienie.
Jednak który to serdeczny przyjaciel przekonał prezydenta, że francuski śmigłowiec jest lepszy od śmigłowców wytwarzanych w Polsce, chociaż wszystkie maszyny mają swoje zalety i wady, i żadna do końca nie spełnia przetargowych oczekiwań? I kto przekonał do tego stopnia, że podczas kampanii wyborczej prezydent pojechał do Lublina, gdzie oznajmił, że „to nie jest czas, żeby kupować sprzęt gorszy, ale nasz. Jaka to firma, która uzależnia swoje istnienie od jednego przetargu? To żadna firma”?
Aby zrozumieć wymowę tych słów trzeba dodać, że na rozstrzygnięcie przetargu czekały ze wstrzymanym oddechem regiony podkarpacki i lubelski, bo sukces PZL Mielec czy PZL Świdnik oznaczałoby dla nich potężny impuls rozwojowy, większy, niż unijna pomoc dla całej tzw. ściany wschodniej. Mówiąc co mówiąc, żyrując decyzję rządowych przyjaciół prezydent nie tylko stracił szansę na zdobycie przyczółków w mateczniku PiS. On wręcz dodatkowo zmobilizował pracowników obydwu zakładów i firm z nimi kooperujących do aktywnego głosowania za konkurentami. A licząc z rodzinami, chodzi o dziesiątki tysięcy głosów. Sam PZL Świdnik zatrudnia 3,5 tys. ludzi i kooperuje z 900 polskimi dostawcami, generując dodatkowe 4 tys. miejsc pracy.
Ale mleko się rozlało, błędy prezydenta i rządu już osłabiły pozycję obydwu ośrodków władzy. Teraz, zgodnie z zasadą Konfucjusza, że „prawdziwym błędem jest błąd popełnić i nie naprawić go”, prezydent na wyścigi z rządem powracają do kwestii podatkowych rozstrzygnięć. Mogą też próbować naprawiać błędy w innych sprawach, takich jak nieszczęsny przetarg na śmigłowce. Na przykład „z powodów formalnych” może on zostać unieważniony, po czym nastąpiłoby rozpisanie nowego czy też zawarcie umów z wszystkimi oferentami – temu śmigłowce morskie, tamtemu uderzeniowe, itd.
Gra się jeszcze toczy, po wyborach prezydenckich są jeszcze parlamentarne. Czy „zaprzyjaźnione” ze sobą ośrodki władzy spróbują uciec do przodu aby bigosować konkurentów jest już sprawą instynktu samozachowawczego. Jeśli go zabraknie, to przyjaźń okaże się tak szorstka, że przypomną się słowa Franza Maurera z „Psów” Pasikowskiego: „Studiowaliśmy razem prawo, Witek… kapitan Nowakowski... był moim... kolegą moim był”.