Prokuratura wojskowa przedłużyła śledztwo w sprawie katastrofy prezydenckiego Tu-154 pod Smoleńskiem. Przy okazji dowiedzieliśmy się, kto będzie odpowiedzialny za śmierć prezydenta Lecha Kaczyńskiego, jego małżonki i kilkudziesięciu najważniejszych osób w państwie.
Wojskowi prokuratorzy wskazują, że bezpośrednia wina za doprowadzenie do katastrofy spada na załogę samolotu. Przede wszystkim na dowódcę, który mimo gęstej mgły i braku widoczności zszedł na zbyt niską wysokość. Nie wydał polecenia poderwania maszyny i wykonania kolejnego podejścia do lądowania. To wiemy od dawna, problem w tym, że za katastrofę samolotu, który nie miał prawa się rozbić, odpowiadał cały łańcuszek osób. Wojskowych, urzędników i polityków, którzy bezpośrednio przygotowywali i nadzorowali lot do Smoleńska. Przyjmując punkt widzenia prokuratury, że winni są tylko piloci, trzeba też powiedzieć, że przelotów prezydenta nikt nie chroni, nikt nie pilnuje tras przelotów i lotnisk. Według tej logiki para prezydencka wsiadła do Tu-154 jak do turystycznego samolotu czarterowanego przez tanie linie lotnicze. A za katastrofę odpowiada jakaś spółka z ograniczoną odpowiedzialnością.
Ale to nie był tani przewoźnik, lecz specjalny 36. pułk lotnictwa wojskowego. Miał swojego dowódcę, dowódca zaś – przełożonych i nadzór polityczny ministra obrony. W przypadku lotu do Smoleńska złamane zostały wszystkie procedury. Poczynając od ówczesnego szefa kancelarii premiera Tomasza Arabskiego, który nie wystawił formalnego zamówienia na organizację tego lotu, po żołnierza eskadry, który nie przekazał załodze meldunku o fatalnych warunkach meteorologicznych na lotnisku w Smoleńsku. Nie wspominając już o osobach, które wyznaczyły załogę bez ważnych uprawnień do lotu tym typem samolotu. I pozwoliły, żeby nawigator leciał do Rosji, choć nie znał języka rosyjskiego. Na te kilka sekund, które bezpośrednio zdecydowały o tragedii, zapracowało wiele lat tolerancji dla prowizorki, przymykania oczu na nieprawidłowości, błędy w szkoleniach i procedurach bezpieczeństwa. To był system, który skończył się śmiercią 96 osób. Łatwo dziś zwalić winę na pilotów. To zamyka sprawę śledztwa. Trzeba będzie je umorzyć, bo sprawcy nie żyją. W naturalny sposób ustanie potrzeba zadawania trudnych pytań o odpowiedzialność za ten lot.
Według prokuratorów winni są też dwaj rosyjscy kontrolerzy ruchu powietrznego. To oni naprowadzali polski samolot na lotnisko. Odpowiadają przede wszystkim za to, że po prostu nie zamknęli lotniska, na którym nie można było wylądować. Prawdopodobnie prokuratura będzie chciała postawić im zarzuty i przesłuchać. Pytanie tylko jak? Wyda za nimi list gończy, europejski nakaz aresztowania? Mała szansa, żeby udało się jej nawet zablokować im wakacyjne wyjazdy do Unii Europejskiej. Zresztą na reakcję Rosjan nie trzeba było długo czekać. Komitet Śledczy Federacji Rosyjskiej dobitnie poinformował, że w dniu katastrofy na lotnisku wszystko było w porządku, a kontrolerzy działali w ścisłej zgodzie z instrukcjami i międzynarodowymi normami. Rosyjskie riposty specjalnie już nas nie zaskakują. Gorzej, że lista koniecznych zmian w prawie, procedurach i szkoleniach, po czterech latach, pozostaje długa. Bywa, że najważniejsze osoby w państwie dalej podróżują jednym samolotem, wciąż nie ma dla VIP-ów nowych samolotów. I tak jak nie ma wśród żywych winnych, tak trudno dalej wskazać odpowiedzialnych za loty, które nas dopiero czekają.
Ale to nie był tani przewoźnik, lecz specjalny 36. pułk lotnictwa wojskowego. Miał swojego dowódcę, dowódca zaś – przełożonych i nadzór polityczny ministra obrony. W przypadku lotu do Smoleńska złamane zostały wszystkie procedury. Poczynając od ówczesnego szefa kancelarii premiera Tomasza Arabskiego, który nie wystawił formalnego zamówienia na organizację tego lotu, po żołnierza eskadry, który nie przekazał załodze meldunku o fatalnych warunkach meteorologicznych na lotnisku w Smoleńsku. Nie wspominając już o osobach, które wyznaczyły załogę bez ważnych uprawnień do lotu tym typem samolotu. I pozwoliły, żeby nawigator leciał do Rosji, choć nie znał języka rosyjskiego. Na te kilka sekund, które bezpośrednio zdecydowały o tragedii, zapracowało wiele lat tolerancji dla prowizorki, przymykania oczu na nieprawidłowości, błędy w szkoleniach i procedurach bezpieczeństwa. To był system, który skończył się śmiercią 96 osób. Łatwo dziś zwalić winę na pilotów. To zamyka sprawę śledztwa. Trzeba będzie je umorzyć, bo sprawcy nie żyją. W naturalny sposób ustanie potrzeba zadawania trudnych pytań o odpowiedzialność za ten lot.
Według prokuratorów winni są też dwaj rosyjscy kontrolerzy ruchu powietrznego. To oni naprowadzali polski samolot na lotnisko. Odpowiadają przede wszystkim za to, że po prostu nie zamknęli lotniska, na którym nie można było wylądować. Prawdopodobnie prokuratura będzie chciała postawić im zarzuty i przesłuchać. Pytanie tylko jak? Wyda za nimi list gończy, europejski nakaz aresztowania? Mała szansa, żeby udało się jej nawet zablokować im wakacyjne wyjazdy do Unii Europejskiej. Zresztą na reakcję Rosjan nie trzeba było długo czekać. Komitet Śledczy Federacji Rosyjskiej dobitnie poinformował, że w dniu katastrofy na lotnisku wszystko było w porządku, a kontrolerzy działali w ścisłej zgodzie z instrukcjami i międzynarodowymi normami. Rosyjskie riposty specjalnie już nas nie zaskakują. Gorzej, że lista koniecznych zmian w prawie, procedurach i szkoleniach, po czterech latach, pozostaje długa. Bywa, że najważniejsze osoby w państwie dalej podróżują jednym samolotem, wciąż nie ma dla VIP-ów nowych samolotów. I tak jak nie ma wśród żywych winnych, tak trudno dalej wskazać odpowiedzialnych za loty, które nas dopiero czekają.