Zauważam z kronikarskiego obowiązku, że kilka dni temu rząd przyjął projekt nowelizacji ustawy o bateriach i akumulatorach. Ale proszę się nie obawiać tekst będzie o manipulacji, a nie przetapianiu ołowiu.
Zdziwiłem się, że nikt tej arcyważnej ustawy nawet nie zauważył. A jeszcze rok temu prasa, radio, telewizja, eksperci, naukowcy i jeden były wiceminister spraw wewnętrznych zapewniali, że gdy rząd zluzuje zapisy ustawy i pozwoli małym zakładom skupować złom ołowiowy to dzieci nasze będą umierać na ołowicę, a środowisko zginie. Że grozi nam bomba ołowiowa sto razy gorsza od atomowej, że kwas solny popłynie strumieniami, a w lasach zamiast grzybów wyrosną plastikowe obudowy akumulatorowe. No to dlaczego skoro ten nieludzki rząd wprowadza ustawę, która może nas uśmiercić nikt w tej sprawie ani piśnie.
Ano, dlatego że rok temu też by się zmianami w ustawie nikt nie przejął, gdyby firma Orzeł Biały przetwarzająca złom akumulatorowy nie zapłaciła cwaniakom od robienia ludziom wody z mózgu ogromnych pieniędzy, by ci profesjonalnie i fachowo nas straszyli Armagedonem. Pewnie, gdyby wynajął ich ktoś inny równie żarliwie by nas przekonywali, że kwas solny jest niegroźny, niczym woda źródlana.
Orłowi Białemu chodziło o jedno: by nie dopuścić do zmian ustawy, której nowe zapisy uderzały w jej interesy. A konkretnie punkt, który przewidywał, że skup złomu akumulatorowego mogą prowadzić niewielkie, wyspecjalizowane firmy, tak jak jest w Europie. Ten zapis uderzał w monopolistów, takich jak Orzeł Biały, bo dotychczasowa ustawa gwarantowała im brak konkurencji i możliwość dyktowania cen. Prezes Orła Białego wynajął wtedy cwaniaków a oni obiecali mu sprawę załatwić. Udawali ekologów, zbierali podpisy pod petycją do ministra, młotkowali dziennikarzy i podsuwali tezy felietonistom. I prawie się udało, bo ministerstwo po fali medialnej histerii z proponowanych zmian się wycofało, tłumacząc to wielkim naciskiem społecznym. Sukces był jednak połowiczny, bo we wrześniu 2013 opisałem kulisy działalności cwaniaków i sprawa się rypła.
Wtedy okazało się, że nie ma opinii publicznej, nacisków ekologów, ani spontanicznych protestów tylko pieniądz, marketing i brak zasad. Nie chodzi nawet o te głupie ponad sto tysięcy euro, które Orzeł Biały zapłacił za tę całą akcję i że pieniądze te poszły w błoto. Ani nawet nie oto, że firma straciła reputację, a prezes pracę. Chodzi o to, że jak się jest prezesem spółki giełdowej to nie można się zachowywać jak by się było właścicielem szczęki handlującym nie badaną rąbanką. Chyba obowiązuje jeszcze jakaś etyka w biznesie? Chyba, że to tylko wyświechtany slogan.
Wiem, że przypadek Orła Białego to żadna przestroga. Że jak kto nie ryzykuje to nie wygrywa. Tylko, na miłość Boską, wie to każdy pokerzysta – że jak się już szachruje to pod żadnym pozorem nie można dać się złapać na oszustwie. Skutki mogą być opłakane.
Ano, dlatego że rok temu też by się zmianami w ustawie nikt nie przejął, gdyby firma Orzeł Biały przetwarzająca złom akumulatorowy nie zapłaciła cwaniakom od robienia ludziom wody z mózgu ogromnych pieniędzy, by ci profesjonalnie i fachowo nas straszyli Armagedonem. Pewnie, gdyby wynajął ich ktoś inny równie żarliwie by nas przekonywali, że kwas solny jest niegroźny, niczym woda źródlana.
Orłowi Białemu chodziło o jedno: by nie dopuścić do zmian ustawy, której nowe zapisy uderzały w jej interesy. A konkretnie punkt, który przewidywał, że skup złomu akumulatorowego mogą prowadzić niewielkie, wyspecjalizowane firmy, tak jak jest w Europie. Ten zapis uderzał w monopolistów, takich jak Orzeł Biały, bo dotychczasowa ustawa gwarantowała im brak konkurencji i możliwość dyktowania cen. Prezes Orła Białego wynajął wtedy cwaniaków a oni obiecali mu sprawę załatwić. Udawali ekologów, zbierali podpisy pod petycją do ministra, młotkowali dziennikarzy i podsuwali tezy felietonistom. I prawie się udało, bo ministerstwo po fali medialnej histerii z proponowanych zmian się wycofało, tłumacząc to wielkim naciskiem społecznym. Sukces był jednak połowiczny, bo we wrześniu 2013 opisałem kulisy działalności cwaniaków i sprawa się rypła.
Wtedy okazało się, że nie ma opinii publicznej, nacisków ekologów, ani spontanicznych protestów tylko pieniądz, marketing i brak zasad. Nie chodzi nawet o te głupie ponad sto tysięcy euro, które Orzeł Biały zapłacił za tę całą akcję i że pieniądze te poszły w błoto. Ani nawet nie oto, że firma straciła reputację, a prezes pracę. Chodzi o to, że jak się jest prezesem spółki giełdowej to nie można się zachowywać jak by się było właścicielem szczęki handlującym nie badaną rąbanką. Chyba obowiązuje jeszcze jakaś etyka w biznesie? Chyba, że to tylko wyświechtany slogan.
Wiem, że przypadek Orła Białego to żadna przestroga. Że jak kto nie ryzykuje to nie wygrywa. Tylko, na miłość Boską, wie to każdy pokerzysta – że jak się już szachruje to pod żadnym pozorem nie można dać się złapać na oszustwie. Skutki mogą być opłakane.