Po listopadowych występach Macierewicza w Chicago i Nowym Yorku jeden z mieszkańców Wietrznego Miasta złożył doniesienie do prokuratury. Zauważył, że podczas wykładu krąży po sali skarbonka do której zebrani wrzucają dolary. Jak przypuszczał pieniądze te mogły trafić do wiceprzewodniczącego PiS, choć jasno napisał, że nie ma żadnych dowodów iż istotnie tak się stało. Więc napisał, że warto byłoby sprawdzić, czy polski parlamentarzysta bierze za swoje smoleńskie wykłady za oceanem wynagrodzenie. A jeśli tak, czy o tym poinformował w kraju. Panu K. wydało się to zdarzenie dziwne, a nawet podejrzane.
- To nie może być tak, że krążą jakieś pieniądze i nikt od tego nie płaci żadnych podatków – mówi mi wtedy K.
Dlatego domagał się by to polska prokuratura zbadała, czy ten proceder jest legalny. Tłumaczył mi, że żaden amerykański polityk by sobie nie pozwolił na zbieranie pieniędzy do kapelusza podczas swojego wiecu.
Jeśli faktycznie Antoni Macierewicz wziął pieniądze za ten wykład to powinien ten fakt zgłosić w rejestrze korzyści. Sprawdziłem. Nie zgłosił. I tu widziałem pewien problem. Zapewniałem K., że nasza prokuratura te wszystkie jego wątpliwości wyjaśni.
Przed tygodniem wściekły K. poinformował mnie, że polski prokurator zignorowała jego i jego doniesienie. K. twierdził, że zanim sprawie ukręcono łeb nikt go o nic nie zapytał a potem już cichaczem sprawę umorzono.
Powiedziałem mu, że to niemożliwe i zacząłem sam sprawę badać. Faktycznie – okazało się, że prokuratura ją umorzyła bardzo szybko, nie przesłuchując nawet jednego świadka i nie podejmując żadnego działania. Jak to możliwe? Po prostu – K. który od 35 lat mieszka w USA był przyzwyczajony do amerykańskich standardów, wiec swoje zawiadomienie napisał dość mętnie i co najważniejsze nie wskazał jasno jaki artykuł polskiego kodeksu karnego Macierewicz mógł złamać, czym ułatwił zadanie prokuraturze. Prokurator na podstawie opisu zdarzenia sam dopasował odpowiedni artykuł kodeksu karnego. Według niego podczas wykładu Antoniego Macierewicza mogło dojść do próby wręczenia korzyści majątkowej. Nie wiem, jak prokurator mógł wpaść na taki pomysł, bo przecież nikt nie zarzucał Macierewiczowi przyjmowanie łapówek i to na dodatek w USA. Ale dzięki tej absurdalnej interpretacji można było sprawę szybko umorzyć. Zapytałem rzecznika prokuratury okręgowej Przemysława Nowaka, czy ktoś w tej sprawie coś próbował wyjaśnić.
Nie było takiej potrzeby odpowiedział. Z samego zawiadomienia K. wynikało, że przestępstwa łapówkarstwa nie było, odpowiedział. Równie dobrze prokuratura mogła zbadać, czy poseł Macierewicz podczas spotkanie nie spowodował katastrofy komunikacyjnej. Przecież wiadomo było od początku, że wszystkie datki zbierane były podczas spotkania dobrowolnie.
Nie można też prokuraturze czynić zarzutu, że zupełnie nic w tej sprawie nie zrobiła. Żaby nikt się jej nie czepiał przerzuciła gorący kartofel dalej – do urzędu skarbowego. Tam mają zbadać, czy wiceprzewodniczący PiS, jeśli w ogóle dostał te pieniądze, odprowadził od nich podatek.
Tylko, kto się odważy to sprawdzać, gdy notowania PiS idą w górę, a wybory za pasem. Ciekawe, komu tę sprawę podrzuci skarbówka?
Panu K. który pyta mnie wciąż, dlaczego go zignorowano w Polsce nakłamałem, że to karygodny, ale jednostkowy przypadek nieudolności prokuratury. Niech sobie nie myśli, że jest u nas jak w Rosji .
Dlatego domagał się by to polska prokuratura zbadała, czy ten proceder jest legalny. Tłumaczył mi, że żaden amerykański polityk by sobie nie pozwolił na zbieranie pieniędzy do kapelusza podczas swojego wiecu.
Jeśli faktycznie Antoni Macierewicz wziął pieniądze za ten wykład to powinien ten fakt zgłosić w rejestrze korzyści. Sprawdziłem. Nie zgłosił. I tu widziałem pewien problem. Zapewniałem K., że nasza prokuratura te wszystkie jego wątpliwości wyjaśni.
Przed tygodniem wściekły K. poinformował mnie, że polski prokurator zignorowała jego i jego doniesienie. K. twierdził, że zanim sprawie ukręcono łeb nikt go o nic nie zapytał a potem już cichaczem sprawę umorzono.
Powiedziałem mu, że to niemożliwe i zacząłem sam sprawę badać. Faktycznie – okazało się, że prokuratura ją umorzyła bardzo szybko, nie przesłuchując nawet jednego świadka i nie podejmując żadnego działania. Jak to możliwe? Po prostu – K. który od 35 lat mieszka w USA był przyzwyczajony do amerykańskich standardów, wiec swoje zawiadomienie napisał dość mętnie i co najważniejsze nie wskazał jasno jaki artykuł polskiego kodeksu karnego Macierewicz mógł złamać, czym ułatwił zadanie prokuraturze. Prokurator na podstawie opisu zdarzenia sam dopasował odpowiedni artykuł kodeksu karnego. Według niego podczas wykładu Antoniego Macierewicza mogło dojść do próby wręczenia korzyści majątkowej. Nie wiem, jak prokurator mógł wpaść na taki pomysł, bo przecież nikt nie zarzucał Macierewiczowi przyjmowanie łapówek i to na dodatek w USA. Ale dzięki tej absurdalnej interpretacji można było sprawę szybko umorzyć. Zapytałem rzecznika prokuratury okręgowej Przemysława Nowaka, czy ktoś w tej sprawie coś próbował wyjaśnić.
Nie było takiej potrzeby odpowiedział. Z samego zawiadomienia K. wynikało, że przestępstwa łapówkarstwa nie było, odpowiedział. Równie dobrze prokuratura mogła zbadać, czy poseł Macierewicz podczas spotkanie nie spowodował katastrofy komunikacyjnej. Przecież wiadomo było od początku, że wszystkie datki zbierane były podczas spotkania dobrowolnie.
Nie można też prokuraturze czynić zarzutu, że zupełnie nic w tej sprawie nie zrobiła. Żaby nikt się jej nie czepiał przerzuciła gorący kartofel dalej – do urzędu skarbowego. Tam mają zbadać, czy wiceprzewodniczący PiS, jeśli w ogóle dostał te pieniądze, odprowadził od nich podatek.
Tylko, kto się odważy to sprawdzać, gdy notowania PiS idą w górę, a wybory za pasem. Ciekawe, komu tę sprawę podrzuci skarbówka?
Panu K. który pyta mnie wciąż, dlaczego go zignorowano w Polsce nakłamałem, że to karygodny, ale jednostkowy przypadek nieudolności prokuratury. Niech sobie nie myśli, że jest u nas jak w Rosji .