To teraz wyobraźmy sobie, że nie o Latkowskiego i "Wprost" tu chodzi, ale o Adama Michnika i "Gazetę Wyborczą". I że z publikacji "Gazety Wyborczej" Lew Rywin dowiaduje się, że pół roku wcześniej został skrycie nagrany. Prawnicy producenta uważają, że podstawą publikacji artykułu „Przychodzi Rywin do Michnika” są przecież materiały zdobyte drogą nielegalnego podsłuchu, a ten jest przestępstwem zagrożonym karą więzienia.
Prawnicy Rywina domagając się ścigania tego przestępcy-nagrywacza mogliby garściami czerpać z komentarza Adama Szostkiewicza: „Skandal z zorganizowanym podsłuchiwaniem osób publicznych w miejscach prywatnych destabilizuje państwo. Nie może być tak, by sprawcy zuchwałego przestępstwa (jakim jest nielegalne nagrywanie rozmów) pozostali bezkarni. Gdy rzecz dotyczy przestępstwa, media nie mogą stawać po stronie łamiących prawo”.
Różnica między rozmową Michnika z Rywinem, a Belką z Sienkiewiczem polega głownie na tym, że ten pierwszy domagał się wysokiej łapówki, a w drugim wypadku kupczono państwem – czyli głową konstytucyjnego ministra. Nie mnie oceniać, co gorsze – łapówkarstwo, czy łamanie konstytucji.
W wypadku rozmowy Nowaka z Pafarianowiczem sprawa jest jeszcze bardziej oczywista: Nowak spotyka się z urzędnikiem państwowym by załatwić sobie ochronę przed kontrolą fiskalną, która wpadła do jego żony. Gdyby nie publikacja tej rozmowy – nikt by nawet nie wiedział, że takie sprawy można sobie załatwić z koleżką.
Pamiętam, jak Adam Michnik tłumaczył, że zdecydował się użyć chwytu poniżej pasa – czyli nagrywania – w imię wyższych racji. Tak samo było w wypadku „Wprost” – nielegalnym nagraniom, powstała publikacja. Fragmenty stenogramów, przyznaję, dość obrzydliwych w treści, uchylamy rąbka i pokazujemy jak funkcjonuje polskie państwo w cieniu wołowych ogonów i policzków. Dowiadujemy się, w jaki sposób załatwia się interesy polityczne i kto jest listonoszem, a kto podejmuje najważniejsze decyzję.
To teraz sobie jeszcze wyobraźmy, że po publikacji tekstu „Przychodzi Rywin do Michnika” w redakcji Gazety zjawia się Agencja Bezpieczeństwa Publicznego, domaga się wydania nośników i grozi redakcji rewizją. Czy również wtedy Adam Szostkiewicz napisałby, że są granice tajemnicy dziennikarskiej? Czy zacierałby wówczas ręce, pisząc, że należałoby się tego spodziewać.
Z dziennikarzami zwykle jest łatwiej niż z przestępcami, bowiem swoje artykuły podpisują imieniem i nazwiskiem. A na dodatek redakcje zamieszczają w stopce adres redakcji. Czy wobec tego można się dziwić ABW, że przyszła do naszej redakcji? Przecież nie będą, jak wiatru w polu, szukać po omacku tego faceta, który nagrał pana prezesa i pana ministra.
Panie Adamie, taśmy „Wprost” więcej mówią o naszych politykach niż tysiące artykułów, które my dziennikarze o nich przez dziesiątki lat napisaliśmy. Ubolewam, że zostały nagrane skrycie. Ale gdyby tak nie było – nie zobaczylibyśmy ich prawdziwego oblicza – a tylko maski.
Panie Adamie, przecież, gdybyście to wy zdobyli te nagrania pierwsi to też byście je opublikowali. Taką mam przynajmniej nadzieję.
Różnica między rozmową Michnika z Rywinem, a Belką z Sienkiewiczem polega głownie na tym, że ten pierwszy domagał się wysokiej łapówki, a w drugim wypadku kupczono państwem – czyli głową konstytucyjnego ministra. Nie mnie oceniać, co gorsze – łapówkarstwo, czy łamanie konstytucji.
W wypadku rozmowy Nowaka z Pafarianowiczem sprawa jest jeszcze bardziej oczywista: Nowak spotyka się z urzędnikiem państwowym by załatwić sobie ochronę przed kontrolą fiskalną, która wpadła do jego żony. Gdyby nie publikacja tej rozmowy – nikt by nawet nie wiedział, że takie sprawy można sobie załatwić z koleżką.
Pamiętam, jak Adam Michnik tłumaczył, że zdecydował się użyć chwytu poniżej pasa – czyli nagrywania – w imię wyższych racji. Tak samo było w wypadku „Wprost” – nielegalnym nagraniom, powstała publikacja. Fragmenty stenogramów, przyznaję, dość obrzydliwych w treści, uchylamy rąbka i pokazujemy jak funkcjonuje polskie państwo w cieniu wołowych ogonów i policzków. Dowiadujemy się, w jaki sposób załatwia się interesy polityczne i kto jest listonoszem, a kto podejmuje najważniejsze decyzję.
To teraz sobie jeszcze wyobraźmy, że po publikacji tekstu „Przychodzi Rywin do Michnika” w redakcji Gazety zjawia się Agencja Bezpieczeństwa Publicznego, domaga się wydania nośników i grozi redakcji rewizją. Czy również wtedy Adam Szostkiewicz napisałby, że są granice tajemnicy dziennikarskiej? Czy zacierałby wówczas ręce, pisząc, że należałoby się tego spodziewać.
Z dziennikarzami zwykle jest łatwiej niż z przestępcami, bowiem swoje artykuły podpisują imieniem i nazwiskiem. A na dodatek redakcje zamieszczają w stopce adres redakcji. Czy wobec tego można się dziwić ABW, że przyszła do naszej redakcji? Przecież nie będą, jak wiatru w polu, szukać po omacku tego faceta, który nagrał pana prezesa i pana ministra.
Panie Adamie, taśmy „Wprost” więcej mówią o naszych politykach niż tysiące artykułów, które my dziennikarze o nich przez dziesiątki lat napisaliśmy. Ubolewam, że zostały nagrane skrycie. Ale gdyby tak nie było – nie zobaczylibyśmy ich prawdziwego oblicza – a tylko maski.
Panie Adamie, przecież, gdybyście to wy zdobyli te nagrania pierwsi to też byście je opublikowali. Taką mam przynajmniej nadzieję.