Współczuję przegranej prof. Janowi Miodkowi, ale wyrok Europejskiego Trybunału Praw Człowieka w jego sprawie poszerza granice wolności, wzmacnia dziennikarzy i ich prawo do krytyki, więc służy demokracji. To ważne orzeczenie w kontekście upadku polskiej prasy i rosnącej siły polityków, którzy próbują nas kneblować. I kolejny sygnał, że z wolnością słowa w Polsce nie jest dobrze.
Kilka dni wcześniej ten sam trybunał przyznał odszkodowanie Małgorzacie Soleckiej i Andrzejowi Stankiewiczowi, którzy na próżno szukali sprawiedliwości w polskich sądach. Solecka i Stankiewicz napisali w „Rzeczpospolitej”, że były szef gabinetu ministra zdrowia Waldemar Deszczyński wymuszał od koncernu farmaceutycznego łapówkę. Na podstawie ich tekstu prokuratura wszczęła śledztwo i postawiła Deszczyńskiemu zarzuty, ale potem sprawę umorzyła. Wtedy przeszedł on do kontrofensywy. Polskie sądy ukarały dziennikarzy za to, że prokuratorzy nie znaleźli dowodów winy. Trybunał uznał jednak, że każdy ma prawo do wolności wyrażania opinii, więc uchylił wyrok.
Trochę inaczej wygląda sprawa prof. Jana Miodka, którego o agenturalną przeszłość oskarżył jego były uczeń Grzegorz Braun, ale w sądzie nie potrafił przedstawić żadnych na to dowodów. Braun przegrał sprawę we wszystkich instancjach, łącznie z Sądem Najwyższym. Dopiero Trybunał orzekł, że Braun może gadać, co chce, bo państwa europejskie zapewniają swobodę wypowiedzi uczestnikom debaty publicznej. Szkoda, że nasi politycy i urzędnicy o tym zapomnieli, a sądy zachowują się często jak kneblowi. Wielokrotnie odczułem to na własnej skórze. Gdy dziesięć lat temu napisałem tekst o złym prokuratorze, ten zażądał dla mnie dwóch lat więzienia. Do faktów nie miał żadnych zastrzeżeń, ale nie spodobał mu się tytuł: „Podupadły prokurator”. Twierdził, że go obraża, bo widzi w nim wredny kalambur, i udowadniał w sądzie, że tytuł ten brzmi „Dupa prokurator”.
Minister transportu Sławomir Nowak, który nie tolerował zegarków tańszych od samochodu, domagał się od mojej redakcji 30 mln zł odszkodowania na poczet przyszłych przeprosin. On też wiedział, że dopóki trwa proces, będzie w grze. I pewnie tak by było, gdyby sam się nie pogubił we własnych krętactwach.
Z kolei adwokat Roman Giertych domaga się od mojej redakcji przeprosin i 8 mln zł za to, że opublikowaliśmy stenogram z rozmowy, podczas której próbował nakłonić dziennikarza, by stworzyli grupę zarabiającą na biznesmenach. Za co mielibyśmy przeprosić mecenasa Giertycha? Za jego kompromitujące słowa utrwalone na tym nagraniu? Pamiętam, że kilka lat temu opisywałem, jak Giertych próbował zaprotegować swoją żonę na egzaminie u kolegi ze studiów. – Zdumiało mnie – mówił mi ów naukowiec – że taki człowiek potrafi się zniżyć do takiego poziomu. Po publikacji tekstu Giertych krzyczał na konferencji prasowej, że wszystko to kłamstwo i że w ciągu kilku dni złoży pozew. Pozwu, oczywiście, nigdy nie złożył. Po co tracić pieniądze i czas? Jest przecież pragmatykiem.
Trochę inaczej wygląda sprawa prof. Jana Miodka, którego o agenturalną przeszłość oskarżył jego były uczeń Grzegorz Braun, ale w sądzie nie potrafił przedstawić żadnych na to dowodów. Braun przegrał sprawę we wszystkich instancjach, łącznie z Sądem Najwyższym. Dopiero Trybunał orzekł, że Braun może gadać, co chce, bo państwa europejskie zapewniają swobodę wypowiedzi uczestnikom debaty publicznej. Szkoda, że nasi politycy i urzędnicy o tym zapomnieli, a sądy zachowują się często jak kneblowi. Wielokrotnie odczułem to na własnej skórze. Gdy dziesięć lat temu napisałem tekst o złym prokuratorze, ten zażądał dla mnie dwóch lat więzienia. Do faktów nie miał żadnych zastrzeżeń, ale nie spodobał mu się tytuł: „Podupadły prokurator”. Twierdził, że go obraża, bo widzi w nim wredny kalambur, i udowadniał w sądzie, że tytuł ten brzmi „Dupa prokurator”.
Minister transportu Sławomir Nowak, który nie tolerował zegarków tańszych od samochodu, domagał się od mojej redakcji 30 mln zł odszkodowania na poczet przyszłych przeprosin. On też wiedział, że dopóki trwa proces, będzie w grze. I pewnie tak by było, gdyby sam się nie pogubił we własnych krętactwach.
Z kolei adwokat Roman Giertych domaga się od mojej redakcji przeprosin i 8 mln zł za to, że opublikowaliśmy stenogram z rozmowy, podczas której próbował nakłonić dziennikarza, by stworzyli grupę zarabiającą na biznesmenach. Za co mielibyśmy przeprosić mecenasa Giertycha? Za jego kompromitujące słowa utrwalone na tym nagraniu? Pamiętam, że kilka lat temu opisywałem, jak Giertych próbował zaprotegować swoją żonę na egzaminie u kolegi ze studiów. – Zdumiało mnie – mówił mi ów naukowiec – że taki człowiek potrafi się zniżyć do takiego poziomu. Po publikacji tekstu Giertych krzyczał na konferencji prasowej, że wszystko to kłamstwo i że w ciągu kilku dni złoży pozew. Pozwu, oczywiście, nigdy nie złożył. Po co tracić pieniądze i czas? Jest przecież pragmatykiem.