SKOK-i to parabanki niekontrolowane przez nikogo. Stanowią tykającą bombę zegarową, której wybuch może doprowadzić do skandalu i kryzysu finansowego. Tak dziesięć lat temu zaczynał się mój tekst o Grzegorzu Biereckim, który od ponad dekady trząsł Spółdzielczymi Kasami Oszczędnościowo Kredytowymi. Pamiętam, że zaraz po publikacji wytoczył mnie i redakcji „Przekroju” w którym wtedy pracowałem, aż trzy procesy ciągnące się latami.
Dziś, kiedy tykająca bomba już eksplodowała, SKOK-i bankrutują, a na lodzie może zostać setki tysięcy ich klientów warto przypomnieć jak senator Grzegorz Bierecki próbował przez te lata kneblować wolną prasę, zastraszać ją, by nie zajmowała się ani nim, ani sprawami SKOK. Najgorsze, że ta metoda okazała się w wielu wypadkach skuteczna. Zajmowanie się SKOK-ami to była działalność ryzykowna – tak dla dziennikarza, jak dla redakcji. Zwykle każda publikacja swój finał miała w sądzie. Kasy domagały się od autora tekstu i redakcje wielomilionowych odszkodowań. Wiem, bo sam tego doświadczyłem. Z pozycji eksperta mogę więc opisać metodę kija stosowaną przez Kasy.
Gdy ukazywał się tekst, który nie podobał się Biereckiemu i SKOK-om zaraz przychodził list ze sprostowaniem. Zwykle tekst sprostowania wielokrotnie przekraczał wielkość tekstu właściwego, więc redakcje były w kropce, bo gazecie, która żyje z reklam trudno jest publikować całe szpalty prawniczego bełkotu. Gdy redakcje odmawiały umieszczenia sprostowania w takiej formie przychodził pierwszy pozew - o niewydrukowanie sprostowania. A tuż za nim kolejne: cywilny o ochronę dóbr z żądaniem dziesiątków tysięcy lub milionów złotych odszkodowania i karny o pomówienia z artykułu 212 kodeksu karnego. To że większość procesów dziennikarze i ich redakcje wygrywały nie miało żadnego znaczenia. W świat szedł jasny sygnał – jak będziecie się zajmować SKOK-ami to będziecie mieć kłopoty. Na takie starcie mogły sobie pozwolić tylko największe redakcje – Polityka i Gazeta Wyborcza. Dzięki Biance Mikołajewskiej i Maciejowi Samcikowi dowiadywaliśmy się przez te lata, że Tytanic zwany SKOK-ami zmierza na spotkanie swojej góry lodowej. Mniejsze redakcje wolały się nie narażać i ten trudny temat omijać. Tak została uśpiona dziennikarska czujność.
Z czasem do systemu kija SKOK-i dołączyły też metodę marchewki – tworząc lub wspierając finansowo „swoje” media. Ci niezależni dziennikarze, jak mówią o sobie, za pieniądze SKOK stworzyli układ do obrony SKOK. Szczególnie widać to dzisiaj, gdy Komisja Nadzoru Finansowego wytyka Biereckiemu wyprowadzenie milionów złotych do własnej firmy. Spróbujcie Państwo znaleźć na ten temat informacje w takich „niezależnych” tygodnikach jak na przykład „wSieci”. Tam raczej trwa propaganda sukcesu i tłumaczenie czytelnikom, że to tylko czarny PR przeciwko prezesowi Biereckiemu i próba szukania na niego haków, za jego patriotyczną postawę. To nawet zrozumiałe. Nie po to Bierecki i SKOK-i płacą miliony złotych prawicowym mediom by te teraz doszukiwały się prawdy. Po drugie: upadek senatora Biereckiego oznacza też upadek finansowanych przez niego mediów. Dlatego będą bronić tego układu do upadłości. Upadłości SKOKów, oczywiście. A później rozejrzą się za nowym sponsorem.
Gdy ukazywał się tekst, który nie podobał się Biereckiemu i SKOK-om zaraz przychodził list ze sprostowaniem. Zwykle tekst sprostowania wielokrotnie przekraczał wielkość tekstu właściwego, więc redakcje były w kropce, bo gazecie, która żyje z reklam trudno jest publikować całe szpalty prawniczego bełkotu. Gdy redakcje odmawiały umieszczenia sprostowania w takiej formie przychodził pierwszy pozew - o niewydrukowanie sprostowania. A tuż za nim kolejne: cywilny o ochronę dóbr z żądaniem dziesiątków tysięcy lub milionów złotych odszkodowania i karny o pomówienia z artykułu 212 kodeksu karnego. To że większość procesów dziennikarze i ich redakcje wygrywały nie miało żadnego znaczenia. W świat szedł jasny sygnał – jak będziecie się zajmować SKOK-ami to będziecie mieć kłopoty. Na takie starcie mogły sobie pozwolić tylko największe redakcje – Polityka i Gazeta Wyborcza. Dzięki Biance Mikołajewskiej i Maciejowi Samcikowi dowiadywaliśmy się przez te lata, że Tytanic zwany SKOK-ami zmierza na spotkanie swojej góry lodowej. Mniejsze redakcje wolały się nie narażać i ten trudny temat omijać. Tak została uśpiona dziennikarska czujność.
Z czasem do systemu kija SKOK-i dołączyły też metodę marchewki – tworząc lub wspierając finansowo „swoje” media. Ci niezależni dziennikarze, jak mówią o sobie, za pieniądze SKOK stworzyli układ do obrony SKOK. Szczególnie widać to dzisiaj, gdy Komisja Nadzoru Finansowego wytyka Biereckiemu wyprowadzenie milionów złotych do własnej firmy. Spróbujcie Państwo znaleźć na ten temat informacje w takich „niezależnych” tygodnikach jak na przykład „wSieci”. Tam raczej trwa propaganda sukcesu i tłumaczenie czytelnikom, że to tylko czarny PR przeciwko prezesowi Biereckiemu i próba szukania na niego haków, za jego patriotyczną postawę. To nawet zrozumiałe. Nie po to Bierecki i SKOK-i płacą miliony złotych prawicowym mediom by te teraz doszukiwały się prawdy. Po drugie: upadek senatora Biereckiego oznacza też upadek finansowanych przez niego mediów. Dlatego będą bronić tego układu do upadłości. Upadłości SKOKów, oczywiście. A później rozejrzą się za nowym sponsorem.