Komisja Europejska gości czasem nie tylko polityków. No chyba, że irlandzkiego piosenkarza można uznać za niemal polityka.
Poprzednim razem było podobno - opieram się na opowieściach koleżanek i kolegów - o wiele ciekawiej i z większą pompą. Atmosferę spotkania z Bono, w sali prasowej KE a nie jak teraz na korytarzach - budowały puszczone dyskretnie piosenki U2. Teraz wielki mały człowiek przed szczytem G8 w Komisji upominał się o Afrykę. Przy całej ogromnej sympatii i szacunku dla Bono jako lidera U2 i Bono jako adwokata Afryki nie mogłam się oprzeć wrażeniu, że mamy przed sobą sprawnego, świetnie przygotowanego lobbystę. Gładkie zdania, rzucane z głowy liczby i fakty, odpowiedni sposób mówienia - trochę zabrakło w tym autentyczności. Ale z drugiej strony, ile razy można "świeżo" opowiadać o tym samym? Bono ma bez wątpienia rację, Europa pomagając Afryce, zabezpiecza też swoją przyszłość, bo dzieci, które będą chodzić w przyzwoitych warunkach do szkół, będą miały pełne żołądki i jakieś perspektywy z mniejszą ochotą będą zasilać szeregi bojówek terrorystycznych. - A jutro kolejne trzy tysiące Afrykańczyków umrze na malarię - przypomniał, myślącym już pewnie o kolacji dziennikarzom. Nie chcę przesłodzić, ale Bono to jedna z niewielu supergwiazd, które chcą i umieją wykorzystać swoją pozycję do czegoś więcej niż tylko napompowania ego i własnego konta bankowego. I to nie są tylko pojedyncze zrywy przed wypuszczaniem nowej płyty. Ale i tak przy całym szacunku dla działalności charytatywnej, najbardziej lubię U2 za "New Year's Day".