W Brukseli o zbliżającym się dniu Wszystkich Świętych przypominały jedynie wydrążone dynie i szmaciane czarownice, przypięte do okien. Dzięki transplantacji amerykańskiej zabawy można spokojnie odsunąć od siebie myśl o śmierci. Ona przecież nie istnieje w nowym wspaniałym świecie.
W ubiegłym roku nie mogłam pojechać do Krakowa na Wszystkich Świętych. Zostałam w Brukseli, mając cichą nadzieję, że chociaż trochę polskiego nastroju uda mi się odnaleźć. No i cóż, dostałam od znajomych ze dwa zaproszenia na halloweenową kolację. Idąc ulicami mogłam wejść w nastrój, oglądając zwisające z kamienic czarownice i dynie. Takie podejście do Wszystkich Świętych i Zaduszek proponuje teraz cywilizacja zachodnia. Śmierć traktowana poważniej i bardziej dosłownie jest nieelegancka i niesmaczna. Najlepiej jeśli się ją oswoi, okroi z nieprzyjemnych odczuć, zmuszających do refleksji i jeszcze na koniec ozdobi bitą śmietaną z karmelem. Nawet wspominanie zmarłych, zbyt długie i emocjonalne jest przejawem braku kultury. Nie mówiąc o prowadzeniu konwersacji na tematy za przeproszeniem eschatologiczne.
W tym roku na szczęście mogłam w Krakowie pójść na grób moich dziadków i pradziadka, a przede wszystkim na chwilę przystanąć. Dawniej drażnił mnie polski zwyczaj wycieczek rodzinnych na groby, służących często do zaprezentowania sąsiadkom nowego futra i ostentacyjnego zasypania normalnie zaniedbywanego grobu zniczami i chryzantemami. Ale mając jako drugą opcję dyniowe rytuały, wybieram polską tradycję, nawet jeśli podszyta jest lekką powierzchownością. I w tym momencie muszę się zgodzić z Januszem Palikotem, który słusznie zauważył, że polskie cmentarze są jednym z naszych najlepszych produktów eksportowych. Do nadwiślańskiej tradycji dodałabym jeden zapożyczony element, z kultury prawosławnej. Wspominanie zmarłych nie tylko na rzewną nutę, ale i przywoływanie ich codziennej obecności. Pamiętam jak kilka lat temu w Belgradzie nieoczekiwanie odwiedziłam sąsiadów mojej nieżyjącej babci. Była to akurat rocznica śmierci ich ojca. Z tej okazji zaprosili przyjaciół, sąsiadów na specjalną kolację. Na honorowym miejscu umieścili wielkie zdjęcie zmarłego i przez cały wieczór go wspominali, przywołując i niezwykłe, i zupełnie zwyczajne i zabawne sytuacje. Jedynie tego drobnego akcentu brakuje mi w polskiej tradycji.
Ps. Współczuję oczywiście rodzinie zabitego dziś w Iraku żołnierza. Ale przy tej okazji zauważam niepokojące objawy zbiorowej amnezji. Kto wydał decyzję o wysłaniu polskich wojsk do Iraku? Prezydent Aleksander Kwaśniewski, który nie miał nawet na tyle odwagi cywilnej, by samemu to ogłosić i nieprzyjemny ten obowiązek scedował na Leszka Millera (pamiętacie Państwo nocną konferencję prasową?). I teraz jak słucham wypowiedzi polityków z lewej strony, oskarżających Kaczyńskiego o trzymanie naszych w Iraku i obwiniających go w pośredni sposób o śmierć naszych żołnierzy, robi mi się niedobrze. Drodzy panowie, krótka pamięć wielce przydatna jest w polityce, ale żeby aż tak krótka? No chyba, że jest to spisek niemiecki o kryptonimie Alzheimer.
W tym roku na szczęście mogłam w Krakowie pójść na grób moich dziadków i pradziadka, a przede wszystkim na chwilę przystanąć. Dawniej drażnił mnie polski zwyczaj wycieczek rodzinnych na groby, służących często do zaprezentowania sąsiadkom nowego futra i ostentacyjnego zasypania normalnie zaniedbywanego grobu zniczami i chryzantemami. Ale mając jako drugą opcję dyniowe rytuały, wybieram polską tradycję, nawet jeśli podszyta jest lekką powierzchownością. I w tym momencie muszę się zgodzić z Januszem Palikotem, który słusznie zauważył, że polskie cmentarze są jednym z naszych najlepszych produktów eksportowych. Do nadwiślańskiej tradycji dodałabym jeden zapożyczony element, z kultury prawosławnej. Wspominanie zmarłych nie tylko na rzewną nutę, ale i przywoływanie ich codziennej obecności. Pamiętam jak kilka lat temu w Belgradzie nieoczekiwanie odwiedziłam sąsiadów mojej nieżyjącej babci. Była to akurat rocznica śmierci ich ojca. Z tej okazji zaprosili przyjaciół, sąsiadów na specjalną kolację. Na honorowym miejscu umieścili wielkie zdjęcie zmarłego i przez cały wieczór go wspominali, przywołując i niezwykłe, i zupełnie zwyczajne i zabawne sytuacje. Jedynie tego drobnego akcentu brakuje mi w polskiej tradycji.
Ps. Współczuję oczywiście rodzinie zabitego dziś w Iraku żołnierza. Ale przy tej okazji zauważam niepokojące objawy zbiorowej amnezji. Kto wydał decyzję o wysłaniu polskich wojsk do Iraku? Prezydent Aleksander Kwaśniewski, który nie miał nawet na tyle odwagi cywilnej, by samemu to ogłosić i nieprzyjemny ten obowiązek scedował na Leszka Millera (pamiętacie Państwo nocną konferencję prasową?). I teraz jak słucham wypowiedzi polityków z lewej strony, oskarżających Kaczyńskiego o trzymanie naszych w Iraku i obwiniających go w pośredni sposób o śmierć naszych żołnierzy, robi mi się niedobrze. Drodzy panowie, krótka pamięć wielce przydatna jest w polityce, ale żeby aż tak krótka? No chyba, że jest to spisek niemiecki o kryptonimie Alzheimer.