W PRL-u październik był miesiącem oszczędzania. Dla mnie w tym roku październik i listopad były czasem finansowych strat i zgub. W ciągu dwóch tygodni ktoś mi ukradł mojego jumbojeta i zostałam napadnięta w metrze, tracąc torebkę ze wszystkim w środku. Plus jest jeden - dzięki tej ostatniej akcji poznałam belgijską policję w akcji.
W życiu bym nie podejrzewała, że komuś przyjdzie do głowy, by ukraść mojego jumbojeta - czyli ukochany choć stary i zardzewiały rower, którym przemierzałam okoliczne ulice. A jednak ktoś mi ukradł to cudo, w biały dzień, sprzed domu. Wariat lub zboczeniec ani chybi. Jakoś jednak stratę przeżyłam. Dwa tygodnie temu zdarzyła mi się bardziej nieprzyjemna historia. W biały dzień, w centrum miasta w metrze (w wagonie) jakieś niewyrośnięte a za to zarośnięte chłystki przykro mi wielce, ale z wyglądu i z mowy Romowie lub Albańczycy macedońscy - wyrwały mi torebkę z ramienia, a jak próbowałam ich gonić, to jeszcze oberwałam. Niestety nie udało mi się ich dogonić. A w torebce miałam dosłownie wszystko: obie komórki, obie karty bankomatowe, gotówkę, wszystkie dokumenty poza paszportem i klucze od mieszkania, nie wspominając o np. ulubionych perfumach czy innych kosmetykach. Szczęście w nieszczęściu, że niemal natychmiast spotkałam patrol policji. Panowie spokojnie wysłuchali mojej relacji i zamiast na posterunek pojechali do mojego domu, gdzie jeden z policjantów został na korytarzu - bo przecież złodzieje mieli i adres i klucze. I cóż, teraz czas na podziękowania. Najpierw dla policjantów, którzy zaczęli od razu w moim imieniu dzwonić do banku, operatora komórki (żeby zablokować i telefon i konta) a potem sprowadzili mi włoskiego (!) ślusarza, który mi wymienił zamki. Następnego dnia ktoś znalazł mój portfel z legitymacjami dziennikarskimi i odniósł na policję. Tydzień później dostałam list od uczciwego znalazcy mojej belgijskiej karty pobytu i zdjęć. W międzyczasie policja zaprosiła mnie na oglądanie zdjęć z kamer w metrze. Dostałam też wreszcie list od policji. Nie wiedzieć czemu w wersji tylko i wyłącznie flamandzkiej, zachęcający mnie do skorzystania z bezpłatnej pomocy policyjnego psychologa, kryminologa i prawnika. Ciekawe czy porady też będą udzielane tylko po flamandzku. Tak sobie trochę z tego pokpiwam, ale naprawdę miło mnie zaskoczyła życzliwość i operatywność belgijskiej policji. Niektóre rozwiązania możnaby i u nas zastosować, jak np. otaczanie ofiary napadu opieką. I nawet jeśli nie uda się znaleźć łebków (bo to szukanie igły w stogu siana), to i tak mam wrażenie, że policja naprawdę się postarała i nie zostawiła mnie samej. Dziękuję. I miło też, że tylu znajomych zaoferowało mi pomoc i okazało życzliwość. To podnosi na duchu, podobnie jak fakt, że są też życzliwi, bezinteresowni znalazcy.
A swoja drogą, jakby święty Mikołaj podarował mi miotacz ognia lub kałasznikowa, to bym nie odmówiła :) Zawsze chciałam być damską wersją brudnego Harryego, ech....
A swoja drogą, jakby święty Mikołaj podarował mi miotacz ognia lub kałasznikowa, to bym nie odmówiła :) Zawsze chciałam być damską wersją brudnego Harryego, ech....