Na szacownym forum Parlamentu Europejskiego nieraz wygłaszano kompletne brednie na temat polityki historycznej. I aż prosiło się, żeby pojawił się jakiś zespół ekspertów-historyków, którzy obiektywnie wyjaśniliby co poniektórym panom, że to nie Polska napadła na Niemcy, a Armia Czerwona to nie to samo co Armia Zbawienia. Ucieszyłam się więc, gdy wczoraj powstała nieformalna grupa ds. historii.
Gdyby zliczyć wszystkie, delikatnie rzecz ujmując, gafy, jakie zdarzyły się politykom, powstałaby całkiem spora księga absurdów. Samo podejście do historii i polityki historycznej jest dosyć schizofreniczne swoją drogą. Z jednej strony co chwila padają deklarację, że historię trzeba oddać historykom i zastosować metodę grubej kreski, z drugiej jednak strony historyczna hydra w zdeformowanej postaci co chwila wychyla któryś z łbów. No bo jak można zakwalifikować wszystkie artykuły o polskich obozach koncentracyjnych? Ktoś je pisze, ktoś inny czyta, czyli temat historii wcale nie jest zamknięty. Albo bardziej już namacalny temat czyli rozmaite żądania wojennych odszkodowań, nie wspominając już o pani Steinbach i Muzeum Wypędzonych. Akurat ten przykład obala tezę, że to Polacy mają obsesję historyczną i uwielbiają przypiekać się w martyrologicznym ogniu.
W Parlamencie Europejskim nieraz dochodziło do ostrych sporów, gdy np. opracowywano rezolucję w związku z rocznicą zakończenia II wojny światowej. I aż uszy więdły, gdy mówiono o pozbawionych narodowości "nazistach" czy zwycięskiej, wyzwoleńczej i świętej wręcz Armii Czerwonej. Protesty polskich i bałtyckich eurodeputowanych czasem niestety uznawane były za ich nadwrażliwość.
Może jestem naiwna, ale uważam, że ludzi trzeba uczyć. Uczyć, uczyć i jeszcze raz uczyć, aż w końcu się nauczą. I to zadanie każdego z nas, kto ma jakie takie pojęcie o historii. Bo zakłamana historia rodzi kłamstwo, szkodliwe stereotypy a w dalszej konsekwencji demony. Śmieci historycznych nie wolno wrzucać pod dywan. Przykład - Jugosławia. Za czasów Tity historia II wojny światowej została mocno zretuszowana. Dobrzy byli tylko partyzanci, którzy walczyli i z niemieckimi i włoskimi faszystami, ale też serbskimi żołnierzami królewskimi - czetnikami (to ci źli) i chorwackimi faszyzującymi ustaszami (jeszcze gorsi). Całkowicie wymazano np. pewien epizod z końca wojny, kiedy to partyzanci Tity za pełnym przyzwoleniem aliantów (głównie Brytyjczyków) pognali w marszach śmierci tysiące chorwackich ustaszy, ale też zwykłych pograniczników i celników i członków ich rodzin. Wielu z tych ludzi nie miało nic wspólnego z faszyzmem, a jednak zostali ukarani za nie swoje winy. Marsz przeżyła tylko część Chorwatów. Przez kilkadziesiąt lat o "chorwackiej Golgocie" milczano, a ci którzy przypominali temat lądowali w obozach koncentracyjnych na Golim Otoku. Te niezaleczone rany otwarły się na początku lat 90. i zaowocowały nacjonalizmem po wszystkich stronach barykady.
Dlatego o historii trzeba mówić i trzeba ją odkłamywać. Jak na razie w nieformalnej grupie, której inicjatorem jest wybitny historyk, prof. Wojciech Roszkowski jest ponad 20 eurodeputowanych, wśród nich m.in. były litewski prezydent, Vytautas Landsbergis. Kolejni polscy posłowie m.in. Janusz Wojciechowski, Adam Bielan czy Mirosław Piotrowski przyłączają się do inicjatywy. Także posłowie PO czy nawet SLD jak Dariusz Rosati popierają akcję.
Do tej beczki miodu muszę jednak dodać łyżkę dziegciu - pomysł jest bliski sercom głównie wschodnich Europejczyków, którzy poznali też koszmar stalinizmu. Francuzi, Niemcy, czy Brytyjczycy omijają temat. Ale choćby miał to być głos wołającego na pustyni, temat trzeba podejmować.
Ps. Za patos i kaznodziejski ton przepraszam i pozdrawiam :)
W Parlamencie Europejskim nieraz dochodziło do ostrych sporów, gdy np. opracowywano rezolucję w związku z rocznicą zakończenia II wojny światowej. I aż uszy więdły, gdy mówiono o pozbawionych narodowości "nazistach" czy zwycięskiej, wyzwoleńczej i świętej wręcz Armii Czerwonej. Protesty polskich i bałtyckich eurodeputowanych czasem niestety uznawane były za ich nadwrażliwość.
Może jestem naiwna, ale uważam, że ludzi trzeba uczyć. Uczyć, uczyć i jeszcze raz uczyć, aż w końcu się nauczą. I to zadanie każdego z nas, kto ma jakie takie pojęcie o historii. Bo zakłamana historia rodzi kłamstwo, szkodliwe stereotypy a w dalszej konsekwencji demony. Śmieci historycznych nie wolno wrzucać pod dywan. Przykład - Jugosławia. Za czasów Tity historia II wojny światowej została mocno zretuszowana. Dobrzy byli tylko partyzanci, którzy walczyli i z niemieckimi i włoskimi faszystami, ale też serbskimi żołnierzami królewskimi - czetnikami (to ci źli) i chorwackimi faszyzującymi ustaszami (jeszcze gorsi). Całkowicie wymazano np. pewien epizod z końca wojny, kiedy to partyzanci Tity za pełnym przyzwoleniem aliantów (głównie Brytyjczyków) pognali w marszach śmierci tysiące chorwackich ustaszy, ale też zwykłych pograniczników i celników i członków ich rodzin. Wielu z tych ludzi nie miało nic wspólnego z faszyzmem, a jednak zostali ukarani za nie swoje winy. Marsz przeżyła tylko część Chorwatów. Przez kilkadziesiąt lat o "chorwackiej Golgocie" milczano, a ci którzy przypominali temat lądowali w obozach koncentracyjnych na Golim Otoku. Te niezaleczone rany otwarły się na początku lat 90. i zaowocowały nacjonalizmem po wszystkich stronach barykady.
Dlatego o historii trzeba mówić i trzeba ją odkłamywać. Jak na razie w nieformalnej grupie, której inicjatorem jest wybitny historyk, prof. Wojciech Roszkowski jest ponad 20 eurodeputowanych, wśród nich m.in. były litewski prezydent, Vytautas Landsbergis. Kolejni polscy posłowie m.in. Janusz Wojciechowski, Adam Bielan czy Mirosław Piotrowski przyłączają się do inicjatywy. Także posłowie PO czy nawet SLD jak Dariusz Rosati popierają akcję.
Do tej beczki miodu muszę jednak dodać łyżkę dziegciu - pomysł jest bliski sercom głównie wschodnich Europejczyków, którzy poznali też koszmar stalinizmu. Francuzi, Niemcy, czy Brytyjczycy omijają temat. Ale choćby miał to być głos wołającego na pustyni, temat trzeba podejmować.
Ps. Za patos i kaznodziejski ton przepraszam i pozdrawiam :)