Po ostatnim szczycie w Brukseli chyba wszyscy czują niesmak. Niezręczność prezydenta, arogancję premiera przyćmić zdołało chyba tylko panikarstwo dziennikarzy. Po raz kolejny okazało się, że nikt tak nie umie szkodzić Polsce jak sami Polacy. Na szczęście Unia Europejska miała o wiele ważniejsze problemy niż dywagacje wiejskiego listonosza o wojnie polsko-polskiej pod unijną flagą.
Coraz częściej zdarza mi się myśleć z szacunkiem o Francuzach. Przynajmniej jeśli chodzi o stosunek do własnego państwa, zwłaszcza zagranicą wiele moglibyśmy się od nich nauczyć. Francuzi nie muszą kochać własnego rządu czy prezydenta, ale z reguły zagranicą nie pozwalają sobie na publiczne pranie nadsekwańskich brudów. Bo istnieje w nich coś takiego jak postawa propaństwowa. Niestety – wiem, że nie jestem odkrywcza, ale trudno uciec od tego tematu – Polakom obrzucanie się błotem na oczach rozbawionych tudzież zaskoczonych postronnych obserwatorów zdaje się sprawiać niesłychaną wręcz przyjemność. Niczym kandydatki na gwiazdeczki, dające się dniami i nocami lansować zrobimy wszystko, by o nas mówiono. I wcale niekoniecznie dobrze. Z lubością informujemy innych o naszych wewnętrznych problemach, dopraszając się zainteresowania. Nie inaczej było na tym szczycie. Niektórzy z moich kolegów, których skądinąd lubię, zaczepiali w barze czy stołówce znajomych zagranicznych dziennikarzy i opowiadali im o „aferze z kartoflem”. Dla dziennikarzy z innych krajów było to oczywiście wodą na młyn bo zawsze fajnie jest się z kogoś innego pośmiać. No i w końcu dzięki usilnym staraniom naszych mediów a także niektórych przedstawicieli dworu premiera cel udało się osiągnąć – prowincjonalna rozprawa między panem a wójtem doczekała się komentarzy w zagranicznej prasie. Trochę to zalatuje schizofrenią bo bardzo często ci sami ludzie, którzy wszem i wobec deklarują swoją tęsknotę za życiem w „normalnym kraju” robią wszystko, by udowodnić, jakiego domu wariatów jesteśmy pacjentami.
W cieniu naszej wojenki zapadały naprawdę ważne decyzje. O sposobie wychodzenia z kryzysu finansowego. Jedno jest pewne, powiązania między sektorem bankowym a polityką staną się o wiele ściślejsze. Silniejsza kontrola banków przez państwo ukróci z pewnością samowolę prezesów. Ale jest też o wiele poważniejszy i bardziej długofalowy tego efekt – stworzenie podwalin pod wspólną unijną politykę bankową i wzmocnienie globalizacji. Co do pakietu klimatycznego, to z oceną tego, co się nam udało dokonać trzeba poczekać do szczytu grudniowego. Na razie decyzja została odroczona o dwa miesiące. I polski rząd powinien zrobić wszystko, by ten darowany czas wykorzystać na przygotowanie takiej propozycji i argumentacji, która z jednej strony będzie do zaakceptowania przez proekologiczną Europę a z drugiej nie zrujnuje naszej gospodarki.
A poza wszystkimi tymi poważnymi sprawami, szczyt był okazją do posłuchania i pooglądania dwóch największych showmanów europejskiej sceny politycznej – wiecznie młodego Silvio Berlusconiego i Nicolasa Sarkozy. Gdyby ich energia, ambicja (Sarko) i witalność (Silvio) miały realne przełożenie na kondycję Unii – Europa byłaby światowym tygrysem.
W cieniu naszej wojenki zapadały naprawdę ważne decyzje. O sposobie wychodzenia z kryzysu finansowego. Jedno jest pewne, powiązania między sektorem bankowym a polityką staną się o wiele ściślejsze. Silniejsza kontrola banków przez państwo ukróci z pewnością samowolę prezesów. Ale jest też o wiele poważniejszy i bardziej długofalowy tego efekt – stworzenie podwalin pod wspólną unijną politykę bankową i wzmocnienie globalizacji. Co do pakietu klimatycznego, to z oceną tego, co się nam udało dokonać trzeba poczekać do szczytu grudniowego. Na razie decyzja została odroczona o dwa miesiące. I polski rząd powinien zrobić wszystko, by ten darowany czas wykorzystać na przygotowanie takiej propozycji i argumentacji, która z jednej strony będzie do zaakceptowania przez proekologiczną Europę a z drugiej nie zrujnuje naszej gospodarki.
A poza wszystkimi tymi poważnymi sprawami, szczyt był okazją do posłuchania i pooglądania dwóch największych showmanów europejskiej sceny politycznej – wiecznie młodego Silvio Berlusconiego i Nicolasa Sarkozy. Gdyby ich energia, ambicja (Sarko) i witalność (Silvio) miały realne przełożenie na kondycję Unii – Europa byłaby światowym tygrysem.