Nie da się ukryć, że nieoczekiwanie to Polacy byli jednymi z głównych rozgrywających na pierwszej sesji nowo wybranego Parlamentu Europejskiego. O ile jednak fotel przewodniczącego tej instytucji dla prof. Jerzego Buzka nie był zaskoczeniem, o tyle szefostwo w nowej konserwatywnej frakcji dla Michała Kamińskiego to już coś, czego się nie spodziewaliśmy.
Zacznę od końca, czyli pożegnania poprzedniej kadencji. Bardzo podoba mi się zwyczaj obowiązujący w PE wręczania na specjalnej uroczystości okolicznościowych medali odchodzącym posłom. Oraz przypominania tych, którzy umarli w czasie tej kadencji. To zaprzeczenie powszechnej a obrzydliwej praktyki, sprowadzającej się do hasła: był człowiek, nie ma człowieka i nie ma sprawy. Pamiętać trzeba nie tylko o tych, którzy zaczynają, ale i tych, którzy kończą. Nawiązując do klasyka, tak winni czynić przynajmniej gentlemani. Wśród gości była także wdowa po pośle Filipie Adwencie, który cztery lata temu zginął w wypadku samochodowym wraz ze swoimi rodzicami i dzieckiem. Okoliczności wypadku do dziś zresztą są niewyjaśnione.
A teraz, niech żyje król! Prof. Jerzy Buzek został szefem Parlamentu i cieszmy się tym wyróżnieniem. Na narzekanie i wypominanie zmarnowanej szansy jest stanowczo za wcześnie. Nie ma sensu dyskontować tego sukcesu.
Jak również nie ma sensu pomniejszanie sukcesu Kamińskiego. Można powiedzieć, że przegrał bitwę, ale wygrał wojnę. Bo bycie jednym z czternastu wiceprzewodniczących PE to coś, co robi wrażenie tylko na niezorientowanych. Prestiż bez realnej mocy sprawczej. Parlament jest oparty na porozumieniach między szefami frakcji. A konserwatyści (i reformatorzy, swoją drogą można by było zmienić nazwę, bo brzmi nieco oksymoronicznie) są piątą najważniejszą frakcją. Oczywiście istnieje ryzyko, że rebeliant McMill pociągnie za sobą następnych i frakcja się rozpadnie. Ale z kolei właśnie wybór Kamińskiego na to stanowisko jest w stanie pogodzić zwaśnionych ze sobą wzajemnie Brytyjczyków. Wśród nich są bowiem przynajmniej dwa skrzydła. Gdyby więc szefem frakcji został któryś Brytyjczyk, wywołałoby to wściekłość jego oponentów z drugiego skrzydła. Inna sprawa, że przynajmniej do czasu wyborów parlamentarnych w Wielkiej Brytanii torysi nie mają interesu w opuszczaniu nowej frakcji. Davidowi Cameronowi to nowe ep-ugrupowanie jest potrzebne do poprowadzenia kampanii wyborczej. A to, że to właśnie brytyjska prasa wiedzie teraz prym w niewybrednych atakach na Kamińskiego wynika z urażonej dumy narodowej Wyspiarzy.
Nieoczekiwanie więc Polacy zadebiutowali podwójnie w strasburskim wielkim rozdaniu. I wypada trzymać za nich kciuki.
Jak również za wszystkich polskich eurodeputowanych, by udało im się powtórzyć model z poprzedniej kadencji, kiedy to w Brukseli i Strasburgu bardzo często udawało im się walczyć o interesy Polski ponad interesami partyjnymi.
A teraz, niech żyje król! Prof. Jerzy Buzek został szefem Parlamentu i cieszmy się tym wyróżnieniem. Na narzekanie i wypominanie zmarnowanej szansy jest stanowczo za wcześnie. Nie ma sensu dyskontować tego sukcesu.
Jak również nie ma sensu pomniejszanie sukcesu Kamińskiego. Można powiedzieć, że przegrał bitwę, ale wygrał wojnę. Bo bycie jednym z czternastu wiceprzewodniczących PE to coś, co robi wrażenie tylko na niezorientowanych. Prestiż bez realnej mocy sprawczej. Parlament jest oparty na porozumieniach między szefami frakcji. A konserwatyści (i reformatorzy, swoją drogą można by było zmienić nazwę, bo brzmi nieco oksymoronicznie) są piątą najważniejszą frakcją. Oczywiście istnieje ryzyko, że rebeliant McMill pociągnie za sobą następnych i frakcja się rozpadnie. Ale z kolei właśnie wybór Kamińskiego na to stanowisko jest w stanie pogodzić zwaśnionych ze sobą wzajemnie Brytyjczyków. Wśród nich są bowiem przynajmniej dwa skrzydła. Gdyby więc szefem frakcji został któryś Brytyjczyk, wywołałoby to wściekłość jego oponentów z drugiego skrzydła. Inna sprawa, że przynajmniej do czasu wyborów parlamentarnych w Wielkiej Brytanii torysi nie mają interesu w opuszczaniu nowej frakcji. Davidowi Cameronowi to nowe ep-ugrupowanie jest potrzebne do poprowadzenia kampanii wyborczej. A to, że to właśnie brytyjska prasa wiedzie teraz prym w niewybrednych atakach na Kamińskiego wynika z urażonej dumy narodowej Wyspiarzy.
Nieoczekiwanie więc Polacy zadebiutowali podwójnie w strasburskim wielkim rozdaniu. I wypada trzymać za nich kciuki.
Jak również za wszystkich polskich eurodeputowanych, by udało im się powtórzyć model z poprzedniej kadencji, kiedy to w Brukseli i Strasburgu bardzo często udawało im się walczyć o interesy Polski ponad interesami partyjnymi.