Mówi się czasami o "chichocie historii". W tym wypadku można mówić wręcz o rechocie. Oto bowiem w 70 rocznicę zaatakowania Polski przez Związek Radziecki Amerykanie dają czytelnie do zrozumienia, że tarcza jest nierealna a Polska nie jest żadnym ważnym partnerem dla USA. Rosja dostała wymarzony przedgwiazdkowy prezent. No dobra, przedczerwonogwiazdkowy.
Takiego rozwoju sytuacji można się było spodziewać już prawie rok temu, kiedy Barrack Obama wygrywał wybory prezydenckie. Jego oponenci straszyli, że następca Busha prawdopodobnie straci z pola zainteresowania Europę, zwłaszcza wschodnią. I że projekt tarczy antyrakietowej i radaru pójdzie w odstawkę. Jak na razie czarne prognozy zdają się sprawdzać.
Ale Obama ma w, delikatnie mówiąc, lekceważeniu nie tylko Polskę i Czechy. Unię Europejską jako całość traktuje jak szpetnawą i nudnawą starą pannę, o której względy nie ma co się starać. No bo jak można inaczej interpretować fakt, że po odwołaniu w styczniu poprzedniej amerykańskiej ambasador przy UE (prawo nowej miotły), do tej pory Waszyngton nie przysłał nikogo w zastępstwie? Nie świadczy to chyba o zbyt poważnym stosunku do Unii Europejskiej. Politycy europejscy zaczynają być rozczarowani prezydentem Obamą. Jego deklaracje o walce z globalnym ociepleniem można wsadzić na jedną półkę z opowieściami z Narnii. Także trudno mówić o wspólnym stanowisku w sprawie walki z kryzysem finansowym. Europa zdaje się nie przedstawiać wielkiego znaczenia dla polityki amerykańskiej.
W ten nurt wpisuje się decyzja o rezygnacji z tarczy (wiem, że brzmi to paradoksalnie, bo przecież pamiętamy, że wiele krajów zachodnioeuropejskich było także przeciwnikami tarczy).
Przede wszystkim jest to jednak czytelny znak dla Rosji, że relacje z nią są dla obecnej administracji waszyngtońskiej priorytetowe i jakaś tam Polska, Czechy czy inna Gruzja nie staną na drodze przyjaźni amerykańsko-rosyjskiej. Patrząc na to z dystansu trudno mieć pretensje do Amerykanów, że wolą Moskwę niż Warszawę. Bo jest sporo płaszczyzn, na których interesy amerykańskie i rosyjskie są zbieżne (chociażby Afganistan czy tak zwana walka z terroryzmem, cokolwiek to w praktyce znaczy).
Pretensje można mieć o co innego - o to, że w ogóle tak długo Biały Dom (myślę o obu administracjach) mydlił nam oczy tarczą. A także o sam moment powiadomienia o decyzji. Trzeba być naprawdę wyjątkowo gruboskórnym arogantem, by tego typu komunikat wypuszczać akurat 17 września, dokładnie w 70 rocznicę radzieckiej inwazji na Polskę. Może przemawia przeze mnie polskie przeczulenie, ale wygląda to na prezent dla premiera Putina. Z rosyjskiego punktu widzenia prezent to podwójny: bo to nie tylko samo skasowanie projektu tarczy, ale też pokazanie, że Polska nie jest bynajmniej żadnym poważnym partnerem dla USA. To także w pośredni sposób znak dla krajów kaukaskich, głównie Gruzji, że są jednak w rosyjskiej strefie panowania.
Ale Obama ma w, delikatnie mówiąc, lekceważeniu nie tylko Polskę i Czechy. Unię Europejską jako całość traktuje jak szpetnawą i nudnawą starą pannę, o której względy nie ma co się starać. No bo jak można inaczej interpretować fakt, że po odwołaniu w styczniu poprzedniej amerykańskiej ambasador przy UE (prawo nowej miotły), do tej pory Waszyngton nie przysłał nikogo w zastępstwie? Nie świadczy to chyba o zbyt poważnym stosunku do Unii Europejskiej. Politycy europejscy zaczynają być rozczarowani prezydentem Obamą. Jego deklaracje o walce z globalnym ociepleniem można wsadzić na jedną półkę z opowieściami z Narnii. Także trudno mówić o wspólnym stanowisku w sprawie walki z kryzysem finansowym. Europa zdaje się nie przedstawiać wielkiego znaczenia dla polityki amerykańskiej.
W ten nurt wpisuje się decyzja o rezygnacji z tarczy (wiem, że brzmi to paradoksalnie, bo przecież pamiętamy, że wiele krajów zachodnioeuropejskich było także przeciwnikami tarczy).
Przede wszystkim jest to jednak czytelny znak dla Rosji, że relacje z nią są dla obecnej administracji waszyngtońskiej priorytetowe i jakaś tam Polska, Czechy czy inna Gruzja nie staną na drodze przyjaźni amerykańsko-rosyjskiej. Patrząc na to z dystansu trudno mieć pretensje do Amerykanów, że wolą Moskwę niż Warszawę. Bo jest sporo płaszczyzn, na których interesy amerykańskie i rosyjskie są zbieżne (chociażby Afganistan czy tak zwana walka z terroryzmem, cokolwiek to w praktyce znaczy).
Pretensje można mieć o co innego - o to, że w ogóle tak długo Biały Dom (myślę o obu administracjach) mydlił nam oczy tarczą. A także o sam moment powiadomienia o decyzji. Trzeba być naprawdę wyjątkowo gruboskórnym arogantem, by tego typu komunikat wypuszczać akurat 17 września, dokładnie w 70 rocznicę radzieckiej inwazji na Polskę. Może przemawia przeze mnie polskie przeczulenie, ale wygląda to na prezent dla premiera Putina. Z rosyjskiego punktu widzenia prezent to podwójny: bo to nie tylko samo skasowanie projektu tarczy, ale też pokazanie, że Polska nie jest bynajmniej żadnym poważnym partnerem dla USA. To także w pośredni sposób znak dla krajów kaukaskich, głównie Gruzji, że są jednak w rosyjskiej strefie panowania.