Kolejny szczyt unijny zakończył się sukcesem. Tym razem w sprawie pakietu klimatycznego. Niestety, trzeba nieco ostudzić entuzjazm. Prawdziwe efekty szczytu poznamy dopiero za kilka tygodni, kiedy swoje propozycje w tych kwestiach przedstawi grupa ekspertów. I wtedy okaże się, czy nowe kraje unijne będą przepłacać czy tylko płacić za walkę z ociepleniem krajów ościennych (czytaj: nieunijnych).
Mam mieszane uczucia zarówno w stosunku do pakietu klimatycznego, jak i tematu ocieplenia globalnego w szerszym kontekście. Nie jestem co prawda specjalistką w tej dziedzinie, ale staram się regularnie czytać to, co ludzie znający się na temacie piszą. A zdania są podzielone. Bo nie brak poważnych naukowców (z premedytacją używam określenia "poważnych", by podkreślić, iż nie są to autorytety pokroju absolwentów szkół podstawowych z Ułan Bator. Nic systemowi edukacji w Mongolii nie ujmując), kwestionujących samą teorię ocieplenia globalnego i wpływu na nie emisji dwutlenku węgla. Naukowcy ci uważają, iż w dziejach Ziemi epoki ocieplenia i ochłodzenia klimatu występują naprzemiennie i obecność w powietrzu większej ilości gazów cieplarnianych nie ma na to wielkiego wpływu. Oczywiście wzruszają mnie filmy, pokazujące topniejące lodowce i biedne misie polarne. I niepokoją katastroficzne przepowiednie o całych połaciach lądu, które znajdą się pod wodą. Ale nie podchodzę do tego bezkrytycznie i dogmatycznie.
Co do pakietu klimatycznego mam jeszcze bardziej sceptyczne odczucia. Rozumiem, że poza troską o los przyszłych pokoleń zwolenników pakietu napędza dodatkowo ambicja, by Unia Europejska stała się liderem światowym w jakiejś dziedzinie. Niby to ładnie, że Unia przy tym - chcąc finansować biedniejszym regionom świata walkę z ociepleniem - odwołuje się do hasła solidarności bogatszych z biedniejszymi. Ale zanim zaczniemy się solidaryzować z resztą świata bądźmy solidarni wewnątrz Unii. Oczekiwanie, że nowe kraje członkowskie nie dość, że będą musiały drastycznie zredukować emisję gazów cieplarnianych, przestawić się na innego typu technologie tworzenia energii, będą płacić kary za niedostosowanie się i opóźnienia, to w dodatku zapłacą nieproporcjonalnie wysoką składkę na kraje ościenne, jest już przesadą. To nic więcej jak tylko pogłębianie przepaści finansowej między starą a nową Europą. I Polska, tworząca koalicję nowych i sprzeciwiająca się takim rozwiązaniom postępuje jak najbardziej słusznie. Na co nasze protesty i negocjacje się przydały, okaże się jednak dopiero za kilka tygodni, kiedy swoje propozycje dzielenia kosztów przedstawi zespół ekspertów.
Nie zapominajmy też o tym, że najgorliwsi orędownicy pakietu skorzystają na nim finansowo - bo kto będzie sprzedawać nowoczesne technologie jak nie Szwecja i kto chce budować elektrownie atomowe, jak nie Francja, będąca niekwestionowanym liderem w tej dziedzinie?
Rozumiem, że grudniowa konferencja klimatyczna w Kopenhadze będzie testem i próbą. I Unia chce być przykładem i wzorem do naśladowania dla innych. Czy się jej to uda, niestety wątpię. Bo ani Chiny, ani Rosja, Indie czy Brazylia nie kwapią się do pójścia śladem Unii. A USA wraz z zakończeniem kampanii wyborczej Barracka Obamy, której elementem było kokietowanie europejskich elit, opuścił proekologiczny szał. Oczywiście, jeśli my nie damy przykładu, to inni kompletnie zlekceważą problem. Ale wspólnota europejska już decydując się na pakiet klimatyczny i redukcję emisji gazów cieplarnianych poszła dalej niż jakikolwiek inny podmiot. Nie trzeba od razu wspierać krajów ościennych kosztem uboższych krajów unijnych. Bo, jak mówi moja Mama, nadgorliwość jest gorsza od faszyzmu.
Co do pakietu klimatycznego mam jeszcze bardziej sceptyczne odczucia. Rozumiem, że poza troską o los przyszłych pokoleń zwolenników pakietu napędza dodatkowo ambicja, by Unia Europejska stała się liderem światowym w jakiejś dziedzinie. Niby to ładnie, że Unia przy tym - chcąc finansować biedniejszym regionom świata walkę z ociepleniem - odwołuje się do hasła solidarności bogatszych z biedniejszymi. Ale zanim zaczniemy się solidaryzować z resztą świata bądźmy solidarni wewnątrz Unii. Oczekiwanie, że nowe kraje członkowskie nie dość, że będą musiały drastycznie zredukować emisję gazów cieplarnianych, przestawić się na innego typu technologie tworzenia energii, będą płacić kary za niedostosowanie się i opóźnienia, to w dodatku zapłacą nieproporcjonalnie wysoką składkę na kraje ościenne, jest już przesadą. To nic więcej jak tylko pogłębianie przepaści finansowej między starą a nową Europą. I Polska, tworząca koalicję nowych i sprzeciwiająca się takim rozwiązaniom postępuje jak najbardziej słusznie. Na co nasze protesty i negocjacje się przydały, okaże się jednak dopiero za kilka tygodni, kiedy swoje propozycje dzielenia kosztów przedstawi zespół ekspertów.
Nie zapominajmy też o tym, że najgorliwsi orędownicy pakietu skorzystają na nim finansowo - bo kto będzie sprzedawać nowoczesne technologie jak nie Szwecja i kto chce budować elektrownie atomowe, jak nie Francja, będąca niekwestionowanym liderem w tej dziedzinie?
Rozumiem, że grudniowa konferencja klimatyczna w Kopenhadze będzie testem i próbą. I Unia chce być przykładem i wzorem do naśladowania dla innych. Czy się jej to uda, niestety wątpię. Bo ani Chiny, ani Rosja, Indie czy Brazylia nie kwapią się do pójścia śladem Unii. A USA wraz z zakończeniem kampanii wyborczej Barracka Obamy, której elementem było kokietowanie europejskich elit, opuścił proekologiczny szał. Oczywiście, jeśli my nie damy przykładu, to inni kompletnie zlekceważą problem. Ale wspólnota europejska już decydując się na pakiet klimatyczny i redukcję emisji gazów cieplarnianych poszła dalej niż jakikolwiek inny podmiot. Nie trzeba od razu wspierać krajów ościennych kosztem uboższych krajów unijnych. Bo, jak mówi moja Mama, nadgorliwość jest gorsza od faszyzmu.