Sięgając po władzę w czasach plemiennych - na dobry początek - rytualnie ścinano głowę poprzedniego wodza. Zabieg drastyczny, ale jakże medialny, niesłychanie czytelny - a i pouczający. Dziś, w krajach tak zwanego trzeciego świata, warto mieć jeszcze niepodważalny kapitał polityczny - wierną paczkę mięśniaków, kierujących się prostym przekazem: żyjesz po to, aby umrzeć (za swojego wodza). W Rosji, dodatkowo, ceni się pokerową twarz, a w USA - wybielone uzębienie i błękitne koszule. Te proste zasady, jak dotąd, nie sprawdziły się w Europie.
Wygląda na to, że od jakiegoś czasu Europejczycy, mający się za intelektualistów, zalet aparycji jakby nie doceniają. W innym przypadku Sarkozy nie miałby szans ani na względy Carli Bruni, ani na fotel prezydenta, a i Holland musiałby poszukać sobie innej pracy. Aby zrozumieć kryteria wyboru Berlusconiego na premiera Włoch, trzeba urodzić się w słonecznej Italii lub być szczęśliwym uczestnikiem bunga-bunga. Coraz częściej łaska europejskich wyborców na pstrym koniu jeździ.
Być może do panteonu europejskich liderów dołączy niedługo Vladimir Franz - 53-latek, którego zdjęcia dają pewne wyobrażenie, jak za kilkadziesiąt lat będzie wyglądał rozchwytywany model Zombie Boy. Wytatuowany od stóp do głów "artysta", natchniony przez internautów z Facebooka, ma życzenie zostać prezydentem Czech.
Franz nie zetnie głowy poprzednikowi (a przynajmniej nie było jeszcze o tym mowy), a jako zdeklarowany humanista najprawdopodobniej nie sterroryzuje też kraju aktami przemocy. Fotogeniczny raczej nie jest – Jamesa Bonda nie przypomina. Jest doktorem prawa – nadmiar kompetencji nie powinien mu zaszkodzić. Szkopuł w tym, że jak nakręcony powtarza, iż - jako prezydent - nie manipulowałby budżetem kraju, ale zająłby się malowaniem obrazów i komponowaniem muzyki. Jego przyszli wyborcy prawdopodobnie sądzą, że nie ukończył nawet podstawówki lub że jest kosmitą. Po prostu – chcą oglądać na YouTubie, jak ich wytatuowany idol o przyszłości świata dyskutuje ze skonsternowanymi sztywniakami pokroju Angeli Merkel. Zdjęcie Franza obok Obamy to gwarantowany hit internetu – międzynarodowy sukces Vladimira gotowy.
Stetryczałemu Europejczykowi wydawać się może, że Franz ma szansę co najwyżej na udział w kiepskim reality show lub teledysku Ewy Farny. A jednak walczy o fotel prezydencki.
Być może do panteonu europejskich liderów dołączy niedługo Vladimir Franz - 53-latek, którego zdjęcia dają pewne wyobrażenie, jak za kilkadziesiąt lat będzie wyglądał rozchwytywany model Zombie Boy. Wytatuowany od stóp do głów "artysta", natchniony przez internautów z Facebooka, ma życzenie zostać prezydentem Czech.
Franz nie zetnie głowy poprzednikowi (a przynajmniej nie było jeszcze o tym mowy), a jako zdeklarowany humanista najprawdopodobniej nie sterroryzuje też kraju aktami przemocy. Fotogeniczny raczej nie jest – Jamesa Bonda nie przypomina. Jest doktorem prawa – nadmiar kompetencji nie powinien mu zaszkodzić. Szkopuł w tym, że jak nakręcony powtarza, iż - jako prezydent - nie manipulowałby budżetem kraju, ale zająłby się malowaniem obrazów i komponowaniem muzyki. Jego przyszli wyborcy prawdopodobnie sądzą, że nie ukończył nawet podstawówki lub że jest kosmitą. Po prostu – chcą oglądać na YouTubie, jak ich wytatuowany idol o przyszłości świata dyskutuje ze skonsternowanymi sztywniakami pokroju Angeli Merkel. Zdjęcie Franza obok Obamy to gwarantowany hit internetu – międzynarodowy sukces Vladimira gotowy.
Stetryczałemu Europejczykowi wydawać się może, że Franz ma szansę co najwyżej na udział w kiepskim reality show lub teledysku Ewy Farny. A jednak walczy o fotel prezydencki.