Miałem już sobie odpuścić pisanie o zagrożeniu dla ciągłości państwowości polskiej. Miałem, ale nie mogę, bo nasi biją na trwogę w tarabany. Biją coraz to mocniej i mocniej, a dźwięk coraz donioślejszym się staje. I słusznie, bo utrata suwerenności to poważna kwestia. A nikt przecież nie chciałby skończyć jak Indianin w jakiejś klatce, czy gdzie oni tam wszyscy siedzą.
Zafrasował się więc poseł Adam Hofman, o twarzy z miesiąca na miesiąc coraz bardziej stroskanej o los Drugiego. Zatroskał się, że pozostanie nam los skansenu jakiegoś. A Adam Hofman, suwerenny w swoich wypowiedziach i w myśleniu suwerenny jak mało kto, nie chciałby takiego losu dla ojczyzny i narodu.
Wymyślono więc rodzaj lekarstwa: trzynastego grudnia, w rocznicę stanu wojennego, przez stolicę umęczoną niedawnym narodowym wznieceniem, przejdzie kolejny Marsz Niepodległości. I Solidarności do tego. Tym razem hardkor może być jeszcze większy, bo do nazwy dochodzi owa „solidarność”. „Niepodległość” ściśle wiązała się z dewastacją chodnika; „solidarność”, być może, zamanifestuje się w wybijaniu szyb w lokalach gastronomicznych i wrzucaniu koktajli Mołotowa do mieszkań. Kto wie. Swego czasu Marek Magierowski, w swoim słynnym już na cały świat, profetycznym tekście „Odczepcie się od kapitalizmu” obawiał się, że polscy oburzeni wyjdą na ulicę z nożami i kijami bejsbolowymi. Skoro istnieją przesłanki ku temu, że hipsterka z dobrych szkół, z uniwerku, z tych wszystkich lansiarskich knajp, uzbroi się po zęby i zacznie naparzać biednych publicystów „Rzepy”, to te koktajle Mołotowa, jako emanacja złości na zdrajców suwerenności, jako całkiem prawdopodobne się jawią.
Do wyjaśnienia pozostaje kwestia, skąd wziąć później Niemców, prowokatorów, przez których wybuchnie narodu gniew. Pewien trop podsuwa Jan Wróbel, który wśród wichrzycieli widzi Benedykta XVI. Ten dość bezczelnie miesza się w sprawy narodowe i coś tam mówi, ze kara śmierci jest „nie tego”. A co on tam może wiedzieć w tym jego Watykanie? Tam nie ma przestępczości. Dlatego jest przeciwny. W głowie mu się poprzewracało od tych wszystkich Castel Gandolfo. Nie ma kontaktu z rzeczywistością. Jakby miał, jakby taki „Fakt” poczytał, albo „Gazetę Polską”, to by od razu wiedział czym dzień dzisiejszy stoi. Ale zanim to zrobi, niech lepiej nie traci okazji, żeby siedzieć cicho. Bo jeszcze przez niego, w ramach solidarności, chłopaki w dresach 13 grudnia szyby wybiją w knajpach.
Sam Marsz z pewnością nie załatwi sprawy. Aby nie skazać się na los tych śmiesznych Indian w rezerwatach, na los skansenu więc, należy przemyśleć kogo pod Trybunał Stanu jeszcze rzucić. Benedykta XVI - to wiadomo. Radosława Sikorskiego też. Ja bym dorzucił jeszcze agencje ratingowe. I fundusze hedgingowe. I jeszcze międzynarodowe korpo, które wpływają na rządy całkiem sprawnie, a już na pewno sprawniej niż obywatele. No i traktaty międzynarodowe też postawiłbym przed Trybunałem Stanu. Umowy stowarzyszeniowe, terroryzm, zmiany klimatyczne, handel ludźmi, kapitał spekulacyjny. Zaraz, zaraz… Przecież to wszystko nie podlega pod nasz Trybunał Stanu, a my pod działaniem tego pozostajemy. I jak tu się tym skansenem nie stać panie Hofman?!?
Ah, damn it!
Wymyślono więc rodzaj lekarstwa: trzynastego grudnia, w rocznicę stanu wojennego, przez stolicę umęczoną niedawnym narodowym wznieceniem, przejdzie kolejny Marsz Niepodległości. I Solidarności do tego. Tym razem hardkor może być jeszcze większy, bo do nazwy dochodzi owa „solidarność”. „Niepodległość” ściśle wiązała się z dewastacją chodnika; „solidarność”, być może, zamanifestuje się w wybijaniu szyb w lokalach gastronomicznych i wrzucaniu koktajli Mołotowa do mieszkań. Kto wie. Swego czasu Marek Magierowski, w swoim słynnym już na cały świat, profetycznym tekście „Odczepcie się od kapitalizmu” obawiał się, że polscy oburzeni wyjdą na ulicę z nożami i kijami bejsbolowymi. Skoro istnieją przesłanki ku temu, że hipsterka z dobrych szkół, z uniwerku, z tych wszystkich lansiarskich knajp, uzbroi się po zęby i zacznie naparzać biednych publicystów „Rzepy”, to te koktajle Mołotowa, jako emanacja złości na zdrajców suwerenności, jako całkiem prawdopodobne się jawią.
Do wyjaśnienia pozostaje kwestia, skąd wziąć później Niemców, prowokatorów, przez których wybuchnie narodu gniew. Pewien trop podsuwa Jan Wróbel, który wśród wichrzycieli widzi Benedykta XVI. Ten dość bezczelnie miesza się w sprawy narodowe i coś tam mówi, ze kara śmierci jest „nie tego”. A co on tam może wiedzieć w tym jego Watykanie? Tam nie ma przestępczości. Dlatego jest przeciwny. W głowie mu się poprzewracało od tych wszystkich Castel Gandolfo. Nie ma kontaktu z rzeczywistością. Jakby miał, jakby taki „Fakt” poczytał, albo „Gazetę Polską”, to by od razu wiedział czym dzień dzisiejszy stoi. Ale zanim to zrobi, niech lepiej nie traci okazji, żeby siedzieć cicho. Bo jeszcze przez niego, w ramach solidarności, chłopaki w dresach 13 grudnia szyby wybiją w knajpach.
Sam Marsz z pewnością nie załatwi sprawy. Aby nie skazać się na los tych śmiesznych Indian w rezerwatach, na los skansenu więc, należy przemyśleć kogo pod Trybunał Stanu jeszcze rzucić. Benedykta XVI - to wiadomo. Radosława Sikorskiego też. Ja bym dorzucił jeszcze agencje ratingowe. I fundusze hedgingowe. I jeszcze międzynarodowe korpo, które wpływają na rządy całkiem sprawnie, a już na pewno sprawniej niż obywatele. No i traktaty międzynarodowe też postawiłbym przed Trybunałem Stanu. Umowy stowarzyszeniowe, terroryzm, zmiany klimatyczne, handel ludźmi, kapitał spekulacyjny. Zaraz, zaraz… Przecież to wszystko nie podlega pod nasz Trybunał Stanu, a my pod działaniem tego pozostajemy. I jak tu się tym skansenem nie stać panie Hofman?!?
Ah, damn it!