Historia jest ponoć najlepszą nauczycielką życia - tak mawiali dziadowie i pradziadowie (a baby i prababy?). Okazuje się jednak, że maksyma ta, podobnie jak inne mądrości ludowe, ma – delikatnie mówiąc - dyskusyjną wartość poznawczą. Bo w Polsce historia jest nie tyle nauczycielką życia, ile strażnikiem w więzieniu. Więźniem jest zaś debata publiczna.
Zaglądam do lodówki, a tam Jaruzelski. W szafie czeka na mnie „mój stan wojenny”. Otwieram okno, a ptaki ćwierkają o koksownikach (wydaje mi się, że to wrony). Szumią drzewa o bielących się szturmówkach, a wiatr miarowo wygwizduje na parapetach „raz sierpem, raz młotem czerwoną hołotę”. Wtóruje mu dźwięk kropli wody kapiącej z kranu: „kto nie skacze, jest pedałem”. Tylko dzieciaki z pobliskiego gimnazjum czują się winne, że nie pamiętają. A przecież powinny. Powinny każdego dnia wstawać z myślą o ofiarach, krwi, grobach, zdradach, zaprzańcach, więzieniach i innych tego typu sprawach.
Największym zagrożeniem dla debaty publicznej w Polsce, poza kolonizacją dyskursu przez neoliberalizm, jest postkomunizm. Tu zgadzam się z prawicowymi kolegami i koleżankami, tylko że spuściznę postkomunistyczną rozumiemy już nieco inaczej. Największym złogiem postkomunistycznym w Polsce jest to, że debata polityczna jest często zdominowana przez Historię. Polskość jest przesiąknięta historycznością. Historia nie jest więc dramatem, który-się-wydarzył, ale jest dramatem dyskusji, która-się-dzieje. Stan wojenny trwa już trzydziesty rok. Z jednej strony pozostajemy w matni rozliczeń, bądź próby obrony przed nimi. Z drugiej strony debata, o ile się rozpocznie, często jest kwitowana słowami: „my to już znamy”, „my to już przerabialiśmy”. Dyskursem istniejącym poza „historycznością”, dyskursem akceptowanym zarówno przez tych, którzy chcą rozliczeń, jak i tych, którzy chcą, aby ci od rozliczeń przestali już rozliczać, jest neoliberalna nowomowa.
Generalnie jest więc tak: albo pozostajemy w historyczno-ojczyźnianych klimatach, z tymi wszystkimi „biją nas Niemcy”, „zabierają suwerenność”, „wielka, moralna i historyczna odpowiedzialność”, „my to już znamy”; albo jesteśmy wolnorynkowymi neofitami.
Tylko te dzieci, co im jakoś się nie udało stanu wojennego zapamiętać. Te dzieci, które za kilka lat być może będą musiały płacić za luksus odbycia stażu - może one wymyślą jakiś inny sposób rozmowy. Nie między historią i neoliberalnym doktrynerstwem pozostający – tylko będący czymś innym. Jakąś trzecią drogą.
A niech to. Teraz pojechałem papieżem Polakiem. No właśnie. Przypomniało mi się. Bo tak naprawdę narracje są trzy: historia, wolny rynek i katolicyzm.
Największym zagrożeniem dla debaty publicznej w Polsce, poza kolonizacją dyskursu przez neoliberalizm, jest postkomunizm. Tu zgadzam się z prawicowymi kolegami i koleżankami, tylko że spuściznę postkomunistyczną rozumiemy już nieco inaczej. Największym złogiem postkomunistycznym w Polsce jest to, że debata polityczna jest często zdominowana przez Historię. Polskość jest przesiąknięta historycznością. Historia nie jest więc dramatem, który-się-wydarzył, ale jest dramatem dyskusji, która-się-dzieje. Stan wojenny trwa już trzydziesty rok. Z jednej strony pozostajemy w matni rozliczeń, bądź próby obrony przed nimi. Z drugiej strony debata, o ile się rozpocznie, często jest kwitowana słowami: „my to już znamy”, „my to już przerabialiśmy”. Dyskursem istniejącym poza „historycznością”, dyskursem akceptowanym zarówno przez tych, którzy chcą rozliczeń, jak i tych, którzy chcą, aby ci od rozliczeń przestali już rozliczać, jest neoliberalna nowomowa.
Generalnie jest więc tak: albo pozostajemy w historyczno-ojczyźnianych klimatach, z tymi wszystkimi „biją nas Niemcy”, „zabierają suwerenność”, „wielka, moralna i historyczna odpowiedzialność”, „my to już znamy”; albo jesteśmy wolnorynkowymi neofitami.
Tylko te dzieci, co im jakoś się nie udało stanu wojennego zapamiętać. Te dzieci, które za kilka lat być może będą musiały płacić za luksus odbycia stażu - może one wymyślą jakiś inny sposób rozmowy. Nie między historią i neoliberalnym doktrynerstwem pozostający – tylko będący czymś innym. Jakąś trzecią drogą.
A niech to. Teraz pojechałem papieżem Polakiem. No właśnie. Przypomniało mi się. Bo tak naprawdę narracje są trzy: historia, wolny rynek i katolicyzm.