Są kategorie ludzi, którzy umierają bardziej niż inni. Najbardziej na świecie umierają Amerykanie. O - jak umrą Amerykanie, to Historia na chwilę zamiera, aby cezurę wyznaczyć. Później, trochę mniej, ale również bardzo, umierają Europejczycy. Koszula jednak bliższa ciału i dla Polaków najbardziej umierają Polacy.
I tutaj też trzeba dokonać pewnego zastrzeżenia. Najmniej umierają biedni - chyba, że giną zbiorowo. Wtedy flaga jest obowiązkowo opuszczona do połowy masztu, są msze i mądry duchowny kilka natchnionych słów wygłosi dla mediów. Setkę czyli. Dzwoni dziennikarz do duchownego i udając przejętego pyta: „jak mamy postępować w takiej sytuacji, gdy tylu niewinnych ginie?”, „czy jest w tym jakiś sens?”. Duchowny wyjaśnia, że to Boski Plan, Wielki, Nieodgadniony (więc skąd wie, że to Plan?). Dziennikarz ma już setkę, wstawia do materiału i może iść do domu nadziobać się po ciężkim dniu pracy. Później szuka się winnych, bo telewidzowie mają prawo wiedzieć. Mają ku…a prawo wiedzieć, kto zawinił, że tyle osób na raz zeszło z tego świata! I najlepiej winnego trzeba wtedy powiesić. Winny bowiem prawie nie umiera, kiedy umiera. W międzyczasie skleja się złowrogie klipy. Prawie jak w MTV, tylko że z posępną muzyką, w czerni i bieli najczęściej. Urywane kadry, spowolniona kamera. Ucinane wyrywki. Wszystko się wali. Umierają bardzo.
Bardzo też umierają pielgrzymi, albo wycieczkowicze. W ogóle najbardziej ginie się jeśli ma się szczęści zginąć podczas jakiejś podróży. Bo przecież plany w połowie przerwane, opowieść niedopowiedziana. I to wszystko tak z zaskoczenia. Jakby nie było oczywiste, że życie często z zaskoczenia na nas nastaje. Wtedy ożywa news. Obok księdza pojawi się psycholog, a nad psychologiem czarna wstążeczka w prawym górnym rogu ekranu. Wiadomo: zginęło ich wielu. Zginęli w jednym miejscu. Zginęło ich tak wielu, że chociaż dziesięć razy więcej ginie na drogach w ciągu tygodnia, to zostaną zapamiętani po wsze czasy jako sprowadziciele pięćdziesiątej żałoby narodowej w dekadzie.
Bardzo też giną żołnierze. O, jak oni giną mocno! Umierają najintensywniej z nas wszystkich. Najbardziej. Widzę przecież w telewizji, że umierają najbardziej. I psycholog, i sytuacja w regionie, i wojna, a nie misja stabilizacyjna, chociaż jeszcze niedawno była misja stabilizacyjna - do czasu kiedy jeszcze nikt bardzo nie zginął. Przynajmniej nikt z naszych, bo tamci, ci źli, to sobie ginąć mogą. Te dzikusy wszystkie po wszystkich kontynentach świata, wszechświata, po tych kosmicznych zadupiach, niech sobie umierają. Z głodu i na biegunkę niech zdychają - 25 tys. dzieci na świecie tygodniowo!
Uratowanie życia człowieka w Afryce kosztuje ponoć 200 dolarów. I teraz pytanie: czy jakby tutaj, w przyszłości było przedszkole i jakieś dziecko szło do przedszkola w przyszłości przez ulicę i nie zauważyło samochodu, a my mielibyśmy wybór żeby to dziecko spod kół ocalić, jednocześnie lądując w błocie i cały nasz gajerek (w przeliczeniu wart 200 dolarów) w diabły posłać, to czy byśmy tak zrobili? Albo ratujemy życie dziecka, albo gajerek. Generalnie ratowali byśmy garnitur. Chyba, że byłoby to dziecko polskie. Albo amerykańskie. Bo ci z tych zadupiastych kontynentów giną o wiele, wiele, wiele mniej niż my. W newsroomach przyjęty jest przelicznik: 100 trupów w Afryce na jednego trupa w Europie i Ameryce. I to całkiem słuszny przelicznik. Bo najistotniejsi etycznie są ci z Polaków, którzy giną zbiorowo. Mniej giną, ale również, po prostu Polacy. Jeszcze mniej Amerykanie (z naszej perspektywy, chociaż dla nich to my giniemy mniej więcej w takim natężeniu jak dzieci w Demokratycznej Republice Konga), trochę mniej umierają Europejczycy. Najmniej dzikusy - brudne i durne.
I tak to się wszystko kręci, bo media muszą jakoś tam sobie radzić. A z samego wyzyskiwania stażystów to jednak się nie da.
Bardzo też umierają pielgrzymi, albo wycieczkowicze. W ogóle najbardziej ginie się jeśli ma się szczęści zginąć podczas jakiejś podróży. Bo przecież plany w połowie przerwane, opowieść niedopowiedziana. I to wszystko tak z zaskoczenia. Jakby nie było oczywiste, że życie często z zaskoczenia na nas nastaje. Wtedy ożywa news. Obok księdza pojawi się psycholog, a nad psychologiem czarna wstążeczka w prawym górnym rogu ekranu. Wiadomo: zginęło ich wielu. Zginęli w jednym miejscu. Zginęło ich tak wielu, że chociaż dziesięć razy więcej ginie na drogach w ciągu tygodnia, to zostaną zapamiętani po wsze czasy jako sprowadziciele pięćdziesiątej żałoby narodowej w dekadzie.
Bardzo też giną żołnierze. O, jak oni giną mocno! Umierają najintensywniej z nas wszystkich. Najbardziej. Widzę przecież w telewizji, że umierają najbardziej. I psycholog, i sytuacja w regionie, i wojna, a nie misja stabilizacyjna, chociaż jeszcze niedawno była misja stabilizacyjna - do czasu kiedy jeszcze nikt bardzo nie zginął. Przynajmniej nikt z naszych, bo tamci, ci źli, to sobie ginąć mogą. Te dzikusy wszystkie po wszystkich kontynentach świata, wszechświata, po tych kosmicznych zadupiach, niech sobie umierają. Z głodu i na biegunkę niech zdychają - 25 tys. dzieci na świecie tygodniowo!
Uratowanie życia człowieka w Afryce kosztuje ponoć 200 dolarów. I teraz pytanie: czy jakby tutaj, w przyszłości było przedszkole i jakieś dziecko szło do przedszkola w przyszłości przez ulicę i nie zauważyło samochodu, a my mielibyśmy wybór żeby to dziecko spod kół ocalić, jednocześnie lądując w błocie i cały nasz gajerek (w przeliczeniu wart 200 dolarów) w diabły posłać, to czy byśmy tak zrobili? Albo ratujemy życie dziecka, albo gajerek. Generalnie ratowali byśmy garnitur. Chyba, że byłoby to dziecko polskie. Albo amerykańskie. Bo ci z tych zadupiastych kontynentów giną o wiele, wiele, wiele mniej niż my. W newsroomach przyjęty jest przelicznik: 100 trupów w Afryce na jednego trupa w Europie i Ameryce. I to całkiem słuszny przelicznik. Bo najistotniejsi etycznie są ci z Polaków, którzy giną zbiorowo. Mniej giną, ale również, po prostu Polacy. Jeszcze mniej Amerykanie (z naszej perspektywy, chociaż dla nich to my giniemy mniej więcej w takim natężeniu jak dzieci w Demokratycznej Republice Konga), trochę mniej umierają Europejczycy. Najmniej dzikusy - brudne i durne.
I tak to się wszystko kręci, bo media muszą jakoś tam sobie radzić. A z samego wyzyskiwania stażystów to jednak się nie da.