TVN24, stacja telewizyjna będąca odzwierciedleniem intelektualnej kondycji polskiej klasy średniej, stworzyła z właściwą sobie (a więc chyba i polskiej klasie średniej) finezją felieton o squatach. Śmiechu było co nie miara, bo ci squattersi jacyś tacy nie nadający się do tego, żeby ich w studiu pokazać. A w ogóle, to Hanna Gronkiewicz Waltz wytłumaczyła, że squattersi palą papierosy, piją alkohol - i przez to w Warszawie mamy pożary. No może nie wszystkie pożary „zawdzięczamy” squattersom, a może w ogóle żadnych pożarów im nie zawdzięczamy, ale to nie ma większego znaczenia - przynajmniej dla polskiej klasy średniej.
Papierosów nie palę, ale alkohol - co mnie silnie umiejscawia w polskiej kulturze - jest moim wiernym towarzyszem. Zdarza mi się również używać ognia w celu wprowadzenia siebie w stan odmiennej świadomości. Można więc powiedzieć, że zaliczam się okazjonalnie do naćpanej hołoty, za którą twórcy programu „Publiczna TV” mają squattersów. No więc w ich (naszym) imieniu się wypowiem.
Prowadzący program Maciej Mazur zwraca uwagę, na niestosowność istnienia squatu kilkaset metrów od ul. Marszałkowskiej. Problem to nie lichy, bo nie od dzisiaj wiadomo - co podkreślił Wojciech Bartelski burmistrz śródmieścia - że centrum miasta nie powinno być przaśne. Nie ma tam miejsca dla jakichś ruder, czy innej „kultury niezależnej”. Innymi słowy nie ma w centrum miejsca dla ludzi, którzy nie mają przynajmniej jednego SUV-a. Albo butów z wężowej skóry.
Centrum powinno obfitować w galerie. Głównie handlowe, bo do innych korporacyjna polska klasa średnia raczej nie chadza. Dobrze jeśli w centrum są też jakieś kawiarnie, chociaż to jest już kwestia dyskusyjna, bo w kawiarniach czasami ludzie czytają książki, a to już może uchodzić za przaśne. No chyba, że to są książki Petera Druckera. Ostatnio miałem taką w ręku - czcionka wielka jak kapsle od piwa, marginesy jak w pracy magisterskiej absolwenta dziennikarstwa Uniwersytetu Warszawskiego i gruby papier, żeby wyglądało, że książka liczy więcej niż 70 stron. W sam raz dla członka polskiej klasy średniej.
Felieton. Dociekliwy dziennikarz zadaje pytanie squattersowi: „Zostaniecie?”. Sqatters odpowiada, że tak. Dziennikarz: „Ale przecież to czyjaś własność”. No, jeśli to czyjaś własność, ta najświętsza, najjaśniejsza, zupełnie jak skradzione przez owego dziennikarza mp3 na jego kompie, to ho ho. Jak jest własność, to koniec dyskusji, bo za chwilę brudasy zaczną się włamywać do czyichś mieszkań, jak ktoś wyjedzie na tydzień na narty do Tyrolu. Panie Mazur, pan się nie boi. Przecież nie po to pana koledzy i koleżanki kupują mieszkania na grodzonych osiedlach, żeby im się jakaś naćpana hołota do domów ładowała.
No a te całe centra kultury niezależnej…. Wiadomo przecież, że kultura to jest, o, na przykład „Taniec z Gwiazdami”. Albo inny Chris Botti. A te graffiti, te sitodruki, te wegańskie żarcie? Pewnie tam opiatów dosypuje ta naćpana hołota własność zajmująca. Wzięliby się do uczciwej roboty. Na przykład poszliby na staż do TVN-u. I już po dwóch miesiącach mieliby szansę na umowę śmieciową! Po kolejnych dwóch - na kolejną. I znowu, i znowu. I całe tysiąc pięćset na rękę! A nie czyjąś własność okupować. Anarchiści. Zniszczyliby system, gdyby im tylko pozwolić. Trzeba ich więc pałami. A później do więźnia. Albo prace społeczne: robota w korpo. Może by się im odechciało niekupować. Zrobiliby coś dla dobra ogółu. Być może dzięki ich pracy Maciej Mazur, albo ktoś inny prowadzący program autorski, mógłby sobie kupić nową Cayennkę. Chyba wypuścili jakąś limitowaną serię.
Prowadzący program Maciej Mazur zwraca uwagę, na niestosowność istnienia squatu kilkaset metrów od ul. Marszałkowskiej. Problem to nie lichy, bo nie od dzisiaj wiadomo - co podkreślił Wojciech Bartelski burmistrz śródmieścia - że centrum miasta nie powinno być przaśne. Nie ma tam miejsca dla jakichś ruder, czy innej „kultury niezależnej”. Innymi słowy nie ma w centrum miejsca dla ludzi, którzy nie mają przynajmniej jednego SUV-a. Albo butów z wężowej skóry.
Centrum powinno obfitować w galerie. Głównie handlowe, bo do innych korporacyjna polska klasa średnia raczej nie chadza. Dobrze jeśli w centrum są też jakieś kawiarnie, chociaż to jest już kwestia dyskusyjna, bo w kawiarniach czasami ludzie czytają książki, a to już może uchodzić za przaśne. No chyba, że to są książki Petera Druckera. Ostatnio miałem taką w ręku - czcionka wielka jak kapsle od piwa, marginesy jak w pracy magisterskiej absolwenta dziennikarstwa Uniwersytetu Warszawskiego i gruby papier, żeby wyglądało, że książka liczy więcej niż 70 stron. W sam raz dla członka polskiej klasy średniej.
Felieton. Dociekliwy dziennikarz zadaje pytanie squattersowi: „Zostaniecie?”. Sqatters odpowiada, że tak. Dziennikarz: „Ale przecież to czyjaś własność”. No, jeśli to czyjaś własność, ta najświętsza, najjaśniejsza, zupełnie jak skradzione przez owego dziennikarza mp3 na jego kompie, to ho ho. Jak jest własność, to koniec dyskusji, bo za chwilę brudasy zaczną się włamywać do czyichś mieszkań, jak ktoś wyjedzie na tydzień na narty do Tyrolu. Panie Mazur, pan się nie boi. Przecież nie po to pana koledzy i koleżanki kupują mieszkania na grodzonych osiedlach, żeby im się jakaś naćpana hołota do domów ładowała.
No a te całe centra kultury niezależnej…. Wiadomo przecież, że kultura to jest, o, na przykład „Taniec z Gwiazdami”. Albo inny Chris Botti. A te graffiti, te sitodruki, te wegańskie żarcie? Pewnie tam opiatów dosypuje ta naćpana hołota własność zajmująca. Wzięliby się do uczciwej roboty. Na przykład poszliby na staż do TVN-u. I już po dwóch miesiącach mieliby szansę na umowę śmieciową! Po kolejnych dwóch - na kolejną. I znowu, i znowu. I całe tysiąc pięćset na rękę! A nie czyjąś własność okupować. Anarchiści. Zniszczyliby system, gdyby im tylko pozwolić. Trzeba ich więc pałami. A później do więźnia. Albo prace społeczne: robota w korpo. Może by się im odechciało niekupować. Zrobiliby coś dla dobra ogółu. Być może dzięki ich pracy Maciej Mazur, albo ktoś inny prowadzący program autorski, mógłby sobie kupić nową Cayennkę. Chyba wypuścili jakąś limitowaną serię.