Kiedyś politycy spierali się podczas debat. W tej kampanii spierają się o debaty. Jest coraz bardziej abstrakcyjnie. W erze postpolityki przechodzimy na wyższy poziom - w metapolitykę.
Uczestnicy kampanii prezydenckiej przypominają żołnierzy armii francuskiej, którzy we wrześniu 1939 r. zamiast walczyć siedzieli okrakiem na linii Maginota rzeźbiąc łódki z kory. To była „dziwna wojna”. Teraz mamy dziwną kampanię. Kandydaci zamiast spierać się ze sobą znajdują sobie zajęcia zastępcze. Ulubionym stała się zabawa w metadebatę. Polega ona na tym, by jak najdłużej zająć wyborców debatowaniem o debacie w taki sposób, by do spotkania głównych pretendentów w ogóle nie doszło. Bronisław Komorowski i Jarosław Kaczyński na takiej debacie mogliby tylko stracić. W bezpośrednim starciu prezesowi PiS byłoby trudno utrzymać nowy, pokojowy wizerunek. Z kolei marszałek sejmu w bezpośrednich starciach nie wypada najlepiej.
Do debaty w TVN nie doszło (nie zgodził się na nią sztab Kaczyńskiego). Debata w TVP była zbiorem jednominutowych oświadczeń kandydatów. Programowe ogólniki nie mogły nikogo zaciekawić nie tylko dlatego, że były bezbarwne, albo niezwiązane z kompetencjami głowy państwa. W wyborach prezydenckich program nie ma większego znaczenia. O sukcesie decyduje osobowość i wizerunek polityków. Starcie przed kamerami, w którym nie da się wszystkiego przewidzieć, nieraz zdecydowało o wyniku wyborów. Mało kto pamięta o co w telewizyjnym studiu spierali się Lech Wałęsa z Aleksandrem Kwaśniewskim w 1995 roku. Trudno jednak zapomnieć o pełnej emocji scenie, gdy Kwaśniewski podszedł podać rękę Wałęsie, wyprowadzając go z równowagi.
Wcale mnie nie zdziwi, jeśli teraz do bezpośredniego starcia w ogóle przed drugą turą nie dojdzie. Będzie za to debata o debacie. Punktów spornych (uniemożliwiających spotkanie obu kandydatów) wystarczy na ostatnie dwa tygodnie kampanii. Oba sztaby debatować będą mogły nawet o kształcie stolików przy których będą siedzieć pretendenci (sztab kandydata PiS, biorąc pod uwagę część elektoratu, nie będzie się chciał zgodzić na stolik okrągły). W takiej dyskusji sami zainteresowani głosu nie zabiorą, stosując tę samą metodę. Jak mawiał klasyk: „Ani me, ani be, ani kukuryku”.
Grzegorz Łakomski
Do debaty w TVN nie doszło (nie zgodził się na nią sztab Kaczyńskiego). Debata w TVP była zbiorem jednominutowych oświadczeń kandydatów. Programowe ogólniki nie mogły nikogo zaciekawić nie tylko dlatego, że były bezbarwne, albo niezwiązane z kompetencjami głowy państwa. W wyborach prezydenckich program nie ma większego znaczenia. O sukcesie decyduje osobowość i wizerunek polityków. Starcie przed kamerami, w którym nie da się wszystkiego przewidzieć, nieraz zdecydowało o wyniku wyborów. Mało kto pamięta o co w telewizyjnym studiu spierali się Lech Wałęsa z Aleksandrem Kwaśniewskim w 1995 roku. Trudno jednak zapomnieć o pełnej emocji scenie, gdy Kwaśniewski podszedł podać rękę Wałęsie, wyprowadzając go z równowagi.
Wcale mnie nie zdziwi, jeśli teraz do bezpośredniego starcia w ogóle przed drugą turą nie dojdzie. Będzie za to debata o debacie. Punktów spornych (uniemożliwiających spotkanie obu kandydatów) wystarczy na ostatnie dwa tygodnie kampanii. Oba sztaby debatować będą mogły nawet o kształcie stolików przy których będą siedzieć pretendenci (sztab kandydata PiS, biorąc pod uwagę część elektoratu, nie będzie się chciał zgodzić na stolik okrągły). W takiej dyskusji sami zainteresowani głosu nie zabiorą, stosując tę samą metodę. Jak mawiał klasyk: „Ani me, ani be, ani kukuryku”.
Grzegorz Łakomski