Martin Whitmarsh uważa, że Hamilton zaczyna żałować swej decyzji o przejściu do Mercedesa. Czyżby?
Szef zespołu McLaren stwierdził niedawno publicznie, że jego zdaniem Lewis Hamilton może już teraz żałować decyzji o zakończeniu współpracy ze swym dotychczasowym pracodawcą i przejściu w przyszłym roku do ekipy Mercedes GP. Zdaniem Whitmarsha słaba forma Srebrnych Strzał, czyli brak znaczących postępów w sezonie 2012, może być niepokojącym dla Lewisa sygnałem i podstawą do obaw o to, czy w nowym zespole dostanie konkurencyjny samochód i czy w przyszłym roku rzeczywiście będzie miał jakikolwiek wpływ na kierunek i metody ulepszania możliwości bolidu.
No cóż, szefowi McLarena można wybaczyć tę nieco stronniczą, choć moim zdaniem nieuzasadnioną opinię. Dla młodego Lewisa taka zmiana była nieunikniona, a wręcz konieczna dla jego rozwoju i dalszych sukcesów jako kierowcy wyścigowego: wszak 28-letni dziś Hamilton związany jest z McLarenem od ponad piętnastu lat, a więc przez większą część swojego życia (!). Interesująca i dość zabawna jest historia jego spotkania z Ronem Dennisem, wówczas szefem zespołu McLaren. Gdy w wieku trzynastu lat Lewis, jako brytyjski mistrz kartingu, odbierał swoje trofeum na dorocznej ceremonii Autosport Awards w Londynie, w czasie imprezy podszedł do Dennisa i przedstawił się, mówiąc „Chciałbym kiedyś ścigać się dla Pana.” W odpowiedzi Ron Dennis napisał w księdze autografów młodego Hamiltona „Zadzwoń do mnie za dziewięć lat.”. W rzeczywistości jednak sprawy potoczyły się o wiele szybciej i już trzy lata później ten obiecujący kierowca został wciągnięty do prowadzonego pod szyldem McLaren Mercedes programu rozwoju młodych kierowców.
To merytoryczne i finansowe wsparcie dało Hamiltonowi solidne podstawy i pozwoliło szybko awansować do kolejnych kategorii wyścigowych: od Formuły Renault (mistrzostwo w 2002 r.) przez Formułę 3 Euroseries (dominacja i tytuł w 2005 r.) aż do GP2, którą wygrał już w pierwszym sezonie (2006). Nic więc dziwnego, że gdy McLaren dość nieoczekiwanie musiał zatrudnić aż dwóch nowych kierowców na sezon 2007, to na partnera doświadczonego mistrza Fernando Alonso wybrano właśnie młodego i niewątpliwie utalentowanego Lewisa.
Reszta jest historią: od niemal bezprecedensowego sukcesu Hamiltona, który o włos minął się z tytułem Mistrzem Świata już w pierwszym sezonie rywalizacji w F1, przez zdobycie mistrzostwa w 2008 roku po dramatycznie nieudane lata 2009-2011. Wiele czynników złożyło się na brak kolejnych sukcesów Lewisa w tych latach: po części zawinił sam zespół, produkując fatalnie jeżdżący bolid, którym kierowcy niewiele mogli zdziałać, a częściowo przyczyniły się do tego problemy osobiste Hamiltona, które w 2011 roku wyraźnie odwracały jego uwagę i wprowadzały pewną nerwowość w zachowaniu tak poza torem, jak i na samym torze.
Dopiero w tym sezonie, gdy Lewis ponownie ułożył sobie sprawy osobiste, a zespół przygotował w miarę konkurencyjną maszynę, wróciły wyniki na miarę mistrza. Co prawda rywalizacja w stawce F1 jest dziś megamocna i wygrywać wyścigi seriami nie jest łatwo, to regularność i konsekwencja Lewisa w jeździe oraz pracy z zespołem przynoszą nieco lepsze rezultaty: w osiemnastu wyścigach był sześciokrotnie na podium, z czego trzy razy jako zwycięzca. Mimo to szanse na kolejny mistrzowski tytuł pogrzebała nierówna „forma” bolidu McLarena oraz bardzo wyrównana walka w czołówce stawki, gdzie co najmniej sześciu kierowców odbierało sobie nawzajem punkty.
Nic więc dziwnego, że Lewis – niewątpliwie zachęcony przez swojego agenta – w pewnym momencie zdecydował, iż nadszedł czas na zmianę i podjęcie próby zbudowania solidnej podstawy dla własnego sukcesu. Fakty są nieubłagane: podczas sześciu sezonów jakie spędził jeżdżąc dla McLarena tylko w dwóch miał obiektywne szanse na wygranie tytułu, z czego wykorzystał jedną. W pozostałych trzech, czterech sezonach samochód nie pozwalał na nawiązanie regularnej walki z czołówką, która dominowała rywalizację. To zdecydowanie zbyt mało dla tak konkurencyjnego i wymagającego kierowcy, jakim jest Hamilton. Po wielu latach współpracy z grupą McLaren Lewis musiał odczuć potrzebę sprawdzenia się w innym środowisku, które daje mu obietnicę większej swobody i elastyczności, nie tylko w sprawach sportowych, ale i komercyjnych.
Czy słuszną jest zatem opinia Martina Whitmarsha, dziś wciąż jeszcze szefa Hamiltona w brytyjskiej ekipie, jakoby Lewis zaczynał żałować swej decyzji o opuszczeniu McLarena? Myślę, że jest to tylko element gry psychologicznej i próba pewnego „zaprogramowania” Hamiltona (oraz ludzi z Mercedesa) na odniesienie porażki, zresztą próba skazana na niepowodzenie. Jestem przekonany, że zespół prowadzony przez tak doświadczonego menedżera, jak Ross Brawn (który przecież ma na koncie mistrzowskie tytuły Benettona, Ferrari i Brawn GP) zapewni Lewisowi takie możliwości współpracy i wpływu na konstruowane bolidy, że najpóźniej w 2014 roku prowadzony przez Hamiltona srebrny bolid Mercedesa będzie jednym z dominujących w stawce kandydatów na Mistrza Świata.
Czy Lewis zostanie zatem mistrzem świata F1 w 2014 r. za kierownicą bolidu Mercedesa? To może być trudne, ale jest całkiem realne. Już w przyszłym roku powinniśmy zobaczyć ewentualne oznaki nadchodzących sukcesów, a tymczasem cieszmy się z rewelacyjnego sezonu 2012 bo jest co oglądać.
No cóż, szefowi McLarena można wybaczyć tę nieco stronniczą, choć moim zdaniem nieuzasadnioną opinię. Dla młodego Lewisa taka zmiana była nieunikniona, a wręcz konieczna dla jego rozwoju i dalszych sukcesów jako kierowcy wyścigowego: wszak 28-letni dziś Hamilton związany jest z McLarenem od ponad piętnastu lat, a więc przez większą część swojego życia (!). Interesująca i dość zabawna jest historia jego spotkania z Ronem Dennisem, wówczas szefem zespołu McLaren. Gdy w wieku trzynastu lat Lewis, jako brytyjski mistrz kartingu, odbierał swoje trofeum na dorocznej ceremonii Autosport Awards w Londynie, w czasie imprezy podszedł do Dennisa i przedstawił się, mówiąc „Chciałbym kiedyś ścigać się dla Pana.” W odpowiedzi Ron Dennis napisał w księdze autografów młodego Hamiltona „Zadzwoń do mnie za dziewięć lat.”. W rzeczywistości jednak sprawy potoczyły się o wiele szybciej i już trzy lata później ten obiecujący kierowca został wciągnięty do prowadzonego pod szyldem McLaren Mercedes programu rozwoju młodych kierowców.
To merytoryczne i finansowe wsparcie dało Hamiltonowi solidne podstawy i pozwoliło szybko awansować do kolejnych kategorii wyścigowych: od Formuły Renault (mistrzostwo w 2002 r.) przez Formułę 3 Euroseries (dominacja i tytuł w 2005 r.) aż do GP2, którą wygrał już w pierwszym sezonie (2006). Nic więc dziwnego, że gdy McLaren dość nieoczekiwanie musiał zatrudnić aż dwóch nowych kierowców na sezon 2007, to na partnera doświadczonego mistrza Fernando Alonso wybrano właśnie młodego i niewątpliwie utalentowanego Lewisa.
Reszta jest historią: od niemal bezprecedensowego sukcesu Hamiltona, który o włos minął się z tytułem Mistrzem Świata już w pierwszym sezonie rywalizacji w F1, przez zdobycie mistrzostwa w 2008 roku po dramatycznie nieudane lata 2009-2011. Wiele czynników złożyło się na brak kolejnych sukcesów Lewisa w tych latach: po części zawinił sam zespół, produkując fatalnie jeżdżący bolid, którym kierowcy niewiele mogli zdziałać, a częściowo przyczyniły się do tego problemy osobiste Hamiltona, które w 2011 roku wyraźnie odwracały jego uwagę i wprowadzały pewną nerwowość w zachowaniu tak poza torem, jak i na samym torze.
Dopiero w tym sezonie, gdy Lewis ponownie ułożył sobie sprawy osobiste, a zespół przygotował w miarę konkurencyjną maszynę, wróciły wyniki na miarę mistrza. Co prawda rywalizacja w stawce F1 jest dziś megamocna i wygrywać wyścigi seriami nie jest łatwo, to regularność i konsekwencja Lewisa w jeździe oraz pracy z zespołem przynoszą nieco lepsze rezultaty: w osiemnastu wyścigach był sześciokrotnie na podium, z czego trzy razy jako zwycięzca. Mimo to szanse na kolejny mistrzowski tytuł pogrzebała nierówna „forma” bolidu McLarena oraz bardzo wyrównana walka w czołówce stawki, gdzie co najmniej sześciu kierowców odbierało sobie nawzajem punkty.
Nic więc dziwnego, że Lewis – niewątpliwie zachęcony przez swojego agenta – w pewnym momencie zdecydował, iż nadszedł czas na zmianę i podjęcie próby zbudowania solidnej podstawy dla własnego sukcesu. Fakty są nieubłagane: podczas sześciu sezonów jakie spędził jeżdżąc dla McLarena tylko w dwóch miał obiektywne szanse na wygranie tytułu, z czego wykorzystał jedną. W pozostałych trzech, czterech sezonach samochód nie pozwalał na nawiązanie regularnej walki z czołówką, która dominowała rywalizację. To zdecydowanie zbyt mało dla tak konkurencyjnego i wymagającego kierowcy, jakim jest Hamilton. Po wielu latach współpracy z grupą McLaren Lewis musiał odczuć potrzebę sprawdzenia się w innym środowisku, które daje mu obietnicę większej swobody i elastyczności, nie tylko w sprawach sportowych, ale i komercyjnych.
Czy słuszną jest zatem opinia Martina Whitmarsha, dziś wciąż jeszcze szefa Hamiltona w brytyjskiej ekipie, jakoby Lewis zaczynał żałować swej decyzji o opuszczeniu McLarena? Myślę, że jest to tylko element gry psychologicznej i próba pewnego „zaprogramowania” Hamiltona (oraz ludzi z Mercedesa) na odniesienie porażki, zresztą próba skazana na niepowodzenie. Jestem przekonany, że zespół prowadzony przez tak doświadczonego menedżera, jak Ross Brawn (który przecież ma na koncie mistrzowskie tytuły Benettona, Ferrari i Brawn GP) zapewni Lewisowi takie możliwości współpracy i wpływu na konstruowane bolidy, że najpóźniej w 2014 roku prowadzony przez Hamiltona srebrny bolid Mercedesa będzie jednym z dominujących w stawce kandydatów na Mistrza Świata.
Czy Lewis zostanie zatem mistrzem świata F1 w 2014 r. za kierownicą bolidu Mercedesa? To może być trudne, ale jest całkiem realne. Już w przyszłym roku powinniśmy zobaczyć ewentualne oznaki nadchodzących sukcesów, a tymczasem cieszmy się z rewelacyjnego sezonu 2012 bo jest co oglądać.