Po pięciu latach przerwy Formuła 1 wróciła do Stanów Zjednoczonych w możliwie najlepszy sposób: oferując amerykańskim fanom i widzom na całym świecie fantastycznie widowiskowy, emocjonujący wyścig. Po wspaniałej walce, na podium stanęło trzech Mistrzów Świata, mających na koncie łącznie pięć mistrzowskich tytułów. Coś mi mówi, że F1 zagości w Stanach na dłużej.
Pierwsze sygnały sugerujące, iż tor w Austin (Texas) może stać się jednym z najbardziej widowiskowych i najciekawszych w kalendarzu F1 pojawiły się już na początku roku, wraz z publikacją bardziej szczegółowych informacji o układzie i topografii samego toru. Wiele wskazywało na to, że „nadworny” architekt F1, Hermann Tilke, umiejętnie połączył najbardziej fascynujące, wręcz legendarne fragmenty innych torów, tworząc w ten sposób… potencjalnie nową legendę.
Wygląda na to, że właśnie to mu się udało, bo w ten sposób zaprojektowany dla wyścigów F1 tor w Austin okazał się strzałem w dziesiątkę. Kierowcy gremialnie chwalą go za różnorodność układu, który jest bardzo wymagający i klasycznie wyścigowy, zespoły podziwiają infrastrukturę i zaplecze, a widzowie… no cóż, nam pozostaje zachwycać się malowniczością widoków i wręcz fantastyczną realizacją transmisji telewizyjnej. Dla ścisłości, chodzi tu o produkcję autorstwa firmy należącej do Formula One Group, a nie Polsatu, który tradycyjnie ogranicza transmisję z toru do minimum, dając nam za to nadmiar komentarza podczas wyścigu… ale to osobny temat, który z pewnością poruszę po sezonie.
Pomijając jakość i STYL polskiego komentarza (którego dźwiękowej ścieżki niestety nie da się wyłączyć – DLACZEGO!?!?), cały wyścigowy weekend Grand Prix USA, od piątkowych treningów, przez kwalifikacje aż po sam wyścig, dostarczył nam bardzo pozytywnych wrażeń. Dominujący we wszystkich sesjach i kwalifikacjach Red Bull Sebastiana Vettela wydawał się potwierdzać, że już w tę niedzielę, w swym setnym wyścigu, po raz pierwszy na torze w Austin Niemiec osiągnie historyczny sukces: trzeci z rzędu mistrzowski tytuł… jako najmłodszy w historii trzykrotny mistrz świata.
Taki obraz rysował nam się jeszcze w sobotę, ale na szczęście dwóch innych mistrzów świata stanęło na wysokości zadania i powalczyło z Sebastianem tak dobrze, że na wynik rywalizacji o mistrzowski tytuł musimy zaczekać jeszcze tydzień, do niedzielnego Grand Prix Brazylii.
Jednym z mistrzów, który wyraźnie zepsuł humor Vettelowi, był Lewis Hamilton, fantastycznie wykorzystujący wspaniałe możliwości swego McLarena. Jego bolid ewidentnie był nieco szybszy i pozwalał na bardziej agresywną jazdę, niż Red Bull Vettela. Lewis jechał jak natchniony i po wielu okrążeniach gonitwy wyprzedził Sebastiana w śmiałym manewrze, który zresztą był jednym z całkiem wielu spektakularnych wyprzedzeń w tym wyścigu. Gwoli sprawiedliwości, Sebastian nie spisał się źle i wcale nie oddał pola Hamiltonowi, broniąc się umiejętnie i jadąc naprawdę dobrze. To jednak nie wystarczyło, bo dziś Lewis, który bardzo, bardzo chciał wygrać pierwsze Grand Prix USA na torze w Austin, był nie do powstrzymania.
Drugim mistrzem, który zdołał zatrzymać (opóźnić??) ten jak się wydaje nieuchronny marsz Vettela ku historycznemu tytułowi był Fernando Alonso. Hiszpan robił wszystko, by zredukować punktową stratę do Sebastiana i przed wyścigiem próbował różnych sztuczek psychologicznych, mówiąc nawet o swym „przeczuciu” zwycięstwa nad Vettelem w wyścigu… Przeczucie, jak widać, go zawiodło, bo Fernando nie wygrał. Był trzeci. To zresztą jest nie lada wyczynem, zważywszy, że Hiszpan startował z siódmego pola, a jego Ferrari nie pozwalało mu nawiązać walki z liderami: na metę dojechał aż 39 sekund po zwycięzcy, co w F1 jest przepaścią…
Poza walczącą o podium czołówką wyścig w Austin był pełen zaciekłych pojedynków, śmiałych i spektakularnych manewrów wyprzedzania, agresywnej jazdy większości kierowców. Na szczęście obyło się bez wypadków i bez tzw. neutralizacji z udziałem samochodu bezpieczeństwa, dzięki czemu mogliśmy oglądać niczym niezakłóconą walkę współczesnych gladiatorów motosportu.
Tegoroczne Grand Prix USA można zatem ogłosić sukcesem, który powinien przyczynić się do popularyzacji w Stanach tej jakże fascynującej kategorii wyścigowej, jaką jest Formuła 1.
Kto tam następny szykuje kolejny amerykański wyścig? New Jersey „pod Nowym Jorkiem”? Czekamy!
Wygląda na to, że właśnie to mu się udało, bo w ten sposób zaprojektowany dla wyścigów F1 tor w Austin okazał się strzałem w dziesiątkę. Kierowcy gremialnie chwalą go za różnorodność układu, który jest bardzo wymagający i klasycznie wyścigowy, zespoły podziwiają infrastrukturę i zaplecze, a widzowie… no cóż, nam pozostaje zachwycać się malowniczością widoków i wręcz fantastyczną realizacją transmisji telewizyjnej. Dla ścisłości, chodzi tu o produkcję autorstwa firmy należącej do Formula One Group, a nie Polsatu, który tradycyjnie ogranicza transmisję z toru do minimum, dając nam za to nadmiar komentarza podczas wyścigu… ale to osobny temat, który z pewnością poruszę po sezonie.
Pomijając jakość i STYL polskiego komentarza (którego dźwiękowej ścieżki niestety nie da się wyłączyć – DLACZEGO!?!?), cały wyścigowy weekend Grand Prix USA, od piątkowych treningów, przez kwalifikacje aż po sam wyścig, dostarczył nam bardzo pozytywnych wrażeń. Dominujący we wszystkich sesjach i kwalifikacjach Red Bull Sebastiana Vettela wydawał się potwierdzać, że już w tę niedzielę, w swym setnym wyścigu, po raz pierwszy na torze w Austin Niemiec osiągnie historyczny sukces: trzeci z rzędu mistrzowski tytuł… jako najmłodszy w historii trzykrotny mistrz świata.
Taki obraz rysował nam się jeszcze w sobotę, ale na szczęście dwóch innych mistrzów świata stanęło na wysokości zadania i powalczyło z Sebastianem tak dobrze, że na wynik rywalizacji o mistrzowski tytuł musimy zaczekać jeszcze tydzień, do niedzielnego Grand Prix Brazylii.
Jednym z mistrzów, który wyraźnie zepsuł humor Vettelowi, był Lewis Hamilton, fantastycznie wykorzystujący wspaniałe możliwości swego McLarena. Jego bolid ewidentnie był nieco szybszy i pozwalał na bardziej agresywną jazdę, niż Red Bull Vettela. Lewis jechał jak natchniony i po wielu okrążeniach gonitwy wyprzedził Sebastiana w śmiałym manewrze, który zresztą był jednym z całkiem wielu spektakularnych wyprzedzeń w tym wyścigu. Gwoli sprawiedliwości, Sebastian nie spisał się źle i wcale nie oddał pola Hamiltonowi, broniąc się umiejętnie i jadąc naprawdę dobrze. To jednak nie wystarczyło, bo dziś Lewis, który bardzo, bardzo chciał wygrać pierwsze Grand Prix USA na torze w Austin, był nie do powstrzymania.
Drugim mistrzem, który zdołał zatrzymać (opóźnić??) ten jak się wydaje nieuchronny marsz Vettela ku historycznemu tytułowi był Fernando Alonso. Hiszpan robił wszystko, by zredukować punktową stratę do Sebastiana i przed wyścigiem próbował różnych sztuczek psychologicznych, mówiąc nawet o swym „przeczuciu” zwycięstwa nad Vettelem w wyścigu… Przeczucie, jak widać, go zawiodło, bo Fernando nie wygrał. Był trzeci. To zresztą jest nie lada wyczynem, zważywszy, że Hiszpan startował z siódmego pola, a jego Ferrari nie pozwalało mu nawiązać walki z liderami: na metę dojechał aż 39 sekund po zwycięzcy, co w F1 jest przepaścią…
Poza walczącą o podium czołówką wyścig w Austin był pełen zaciekłych pojedynków, śmiałych i spektakularnych manewrów wyprzedzania, agresywnej jazdy większości kierowców. Na szczęście obyło się bez wypadków i bez tzw. neutralizacji z udziałem samochodu bezpieczeństwa, dzięki czemu mogliśmy oglądać niczym niezakłóconą walkę współczesnych gladiatorów motosportu.
Tegoroczne Grand Prix USA można zatem ogłosić sukcesem, który powinien przyczynić się do popularyzacji w Stanach tej jakże fascynującej kategorii wyścigowej, jaką jest Formuła 1.
Kto tam następny szykuje kolejny amerykański wyścig? New Jersey „pod Nowym Jorkiem”? Czekamy!