Skład trójki kierowców na podium nie był zaskoczeniem, ale już ich kolejność tak. Raikkonen, Alonso i Vettel: trzech Mistrzów Świata z łącznie sześcioma tytułami na koncie dobrze rozpoczęło ten sezon rywalizacji.
Trzeba przyznać, że Grand Prix Australii po raz kolejny nie zawiodło. Mieliśmy okazję oglądać wspaniały pokaz wyścigowego kunsztu nie tylko w wykonaniu uznanych już gwiazd kierownicy, jak Raikkonen, Alonso czy Hamilton, ale również nieco zapomnianego przez szerszą publiczność Adriana Sutila, który swą jazdą zawstydził niejednego z doświadczonych kierowców.
Niemiec wrócił do zespołu Force India po rocznej przerwie i mając za sobą tylko trzy dni przedsezonowych testów w Barcelonie pojechał w pierwszym wyścigu jak natchniony, nawet prowadząc stawkę przez wiele okrążeń i ostatecznie kończąc zawody na bardzo dobrym siódmym miejscu. Ba! Wyglądało to tak, jakby Sutil jeździł w wyścigach co tydzień i po prostu walczył o kolejny dobry wynik. Brawo Adrian! Umiejętności i opanowanie godne podziwu.
Nie tylko Sutil zasłużył na wyróżnienie – z oczywistych względów zasłużonym bohaterem dnia został Kimi Raikkonen, który idealnie wykorzystał możliwości Lotusa i wspólnie z zespołem perfekcyjnie zrealizował plan jazdy na dwa postoje. Okazuje się, że Kimi – znany w sumie z szybkiej i dość agresywnej jazdy – potrafi dobrze dbać o opony i zgodnie z już popularną na całym świecie radiową odpowiedzią do swego inżyniera (Abu Dhabi w 2012 r.) „wie, co robi” i potrafi jechać po zwycięstwo, gdy tylko maszyna mu na to pozwala.
Kimi zatem nie zaskoczył swych fanów (w tym niżej podpisanego) i potwierdził obiecującą formę bolidu Lotusa, doskonale rozpoczynając walkę o tegoroczny tytuł. Mam tylko nadzieję, że samochód pozwoli mu utrzymać to tempo do końca sezonu – a to zależy gównie od tego, czy zespół sprosta finansowym wyzwaniom, jakie wiążą się z tak długim, intensywnym i kosztownym technologicznym „wyścigiem zbrojeń” w procesie rozwijania i ulepszania bolidu.
A co z pozostałymi rywalami? Największym zaskoczeniem in plus było tu chyba Ferrari, które najwyraźniej uporało się z drobnymi problemami podczas testów i to do tego stopnia, że obaj kierowcy (Alonso i Massa) byli bardzo, bardzo konkurencyjni. O ile widok Fernando w czołówce nikogo nie dziwi, nawet w słabym Ferrari (a la 2012), to oglądanie Felipe Massy szarżującego i walczącego niemal o miejsce na podium był naprawdę inspirujący. Miejmy nadzieję, że w tym roku Felipe nie będzie miał większych problemów, regularnie walcząc o zwycięstwo z sześcioma-siedmioma rywalami (niestety, aż tylu z nich ma szanse wygrywać w tym roku...).
Red Bull nieco rozczarował, zwłaszcza w rękach Marka Webbera, który po fatalnym starcie (w sumie nic nowego…) praktycznie zniknął w tłumie i nie liczył się w walce o podium. Przegrał nawet z teoretycznie słabszym Mercedesem, którym Lewis Hamilton dojechał do mety na bardzo dobrym piątym miejscu, potwierdzając obiecującą formę Srebrnych Strzał jeszcze z przedsezonowych testów. Ale Sebastian Vettel na razie nie narzeka, choć stojąc na trzecim miejscu podium minę miał.... "rzadką"... Mimo, że jest już trzykrotnym Mistrzem Świata, to przegrywać ewidentnie nie lubi.
O McLarenie – teoretycznie zespole z pierwszej trójki (czwórki? piątki? dalej?...) – na razie nic dobrego nie można powiedzieć. Mają wielkie problemy z radykalnym bolidem, który… jest po prostu zbyt wolny i zespół jeszcze nie wie dlaczego. Problem jest na tyle poważny, że całkiem możliwe jest wystawienie zeszłorocznej maszyny już w trzecim wyścigu… Auć! Przypomina się rok 2003, gdy nowy bolid (MP4-18, nota bene zaprojektowany wtedy przez Adriana Newey’a….) był tak fatalny, że wcale nie został użyty w wyścigach, a McLaren wykorzystał model z 2002 roku. Jak widać i wielcy gracze popełniają wielkie błędy.
Reasumując, potwierdza się teza o wyrównanej formie ścisłej czołówki na początku sezonu i wszystko wskazuje na to, że również w tym roku będziemy oglądali bardzo, bardzo interesujące wyścigi – z jedną różnicą, gdy porównamy ten rok do ubiegłego: w tym sezonie wygrywać będą jednak doświadczeni kierowcy przede wszystkim z Red Bulla, Lotusa, Ferrari i… tak, również Mercedesa.
Niemiec wrócił do zespołu Force India po rocznej przerwie i mając za sobą tylko trzy dni przedsezonowych testów w Barcelonie pojechał w pierwszym wyścigu jak natchniony, nawet prowadząc stawkę przez wiele okrążeń i ostatecznie kończąc zawody na bardzo dobrym siódmym miejscu. Ba! Wyglądało to tak, jakby Sutil jeździł w wyścigach co tydzień i po prostu walczył o kolejny dobry wynik. Brawo Adrian! Umiejętności i opanowanie godne podziwu.
Nie tylko Sutil zasłużył na wyróżnienie – z oczywistych względów zasłużonym bohaterem dnia został Kimi Raikkonen, który idealnie wykorzystał możliwości Lotusa i wspólnie z zespołem perfekcyjnie zrealizował plan jazdy na dwa postoje. Okazuje się, że Kimi – znany w sumie z szybkiej i dość agresywnej jazdy – potrafi dobrze dbać o opony i zgodnie z już popularną na całym świecie radiową odpowiedzią do swego inżyniera (Abu Dhabi w 2012 r.) „wie, co robi” i potrafi jechać po zwycięstwo, gdy tylko maszyna mu na to pozwala.
Kimi zatem nie zaskoczył swych fanów (w tym niżej podpisanego) i potwierdził obiecującą formę bolidu Lotusa, doskonale rozpoczynając walkę o tegoroczny tytuł. Mam tylko nadzieję, że samochód pozwoli mu utrzymać to tempo do końca sezonu – a to zależy gównie od tego, czy zespół sprosta finansowym wyzwaniom, jakie wiążą się z tak długim, intensywnym i kosztownym technologicznym „wyścigiem zbrojeń” w procesie rozwijania i ulepszania bolidu.
A co z pozostałymi rywalami? Największym zaskoczeniem in plus było tu chyba Ferrari, które najwyraźniej uporało się z drobnymi problemami podczas testów i to do tego stopnia, że obaj kierowcy (Alonso i Massa) byli bardzo, bardzo konkurencyjni. O ile widok Fernando w czołówce nikogo nie dziwi, nawet w słabym Ferrari (a la 2012), to oglądanie Felipe Massy szarżującego i walczącego niemal o miejsce na podium był naprawdę inspirujący. Miejmy nadzieję, że w tym roku Felipe nie będzie miał większych problemów, regularnie walcząc o zwycięstwo z sześcioma-siedmioma rywalami (niestety, aż tylu z nich ma szanse wygrywać w tym roku...).
Red Bull nieco rozczarował, zwłaszcza w rękach Marka Webbera, który po fatalnym starcie (w sumie nic nowego…) praktycznie zniknął w tłumie i nie liczył się w walce o podium. Przegrał nawet z teoretycznie słabszym Mercedesem, którym Lewis Hamilton dojechał do mety na bardzo dobrym piątym miejscu, potwierdzając obiecującą formę Srebrnych Strzał jeszcze z przedsezonowych testów. Ale Sebastian Vettel na razie nie narzeka, choć stojąc na trzecim miejscu podium minę miał.... "rzadką"... Mimo, że jest już trzykrotnym Mistrzem Świata, to przegrywać ewidentnie nie lubi.
O McLarenie – teoretycznie zespole z pierwszej trójki (czwórki? piątki? dalej?...) – na razie nic dobrego nie można powiedzieć. Mają wielkie problemy z radykalnym bolidem, który… jest po prostu zbyt wolny i zespół jeszcze nie wie dlaczego. Problem jest na tyle poważny, że całkiem możliwe jest wystawienie zeszłorocznej maszyny już w trzecim wyścigu… Auć! Przypomina się rok 2003, gdy nowy bolid (MP4-18, nota bene zaprojektowany wtedy przez Adriana Newey’a….) był tak fatalny, że wcale nie został użyty w wyścigach, a McLaren wykorzystał model z 2002 roku. Jak widać i wielcy gracze popełniają wielkie błędy.
Reasumując, potwierdza się teza o wyrównanej formie ścisłej czołówki na początku sezonu i wszystko wskazuje na to, że również w tym roku będziemy oglądali bardzo, bardzo interesujące wyścigi – z jedną różnicą, gdy porównamy ten rok do ubiegłego: w tym sezonie wygrywać będą jednak doświadczeni kierowcy przede wszystkim z Red Bulla, Lotusa, Ferrari i… tak, również Mercedesa.