Po raz kolejny dała o sobie znać ciemna strona charakteru Sebastiana Vettela, który nie może, nie potrafi i nie chce jeździć dla dobra zespołu, wybierając w zamian laury dla siebie samego.
Grand Prix Malezji było kolejnym fascynującym wyścigiem tego roku, dostarczając nam emocjonujących pojedynków na torze, kilku niespodzianek i sporo kontrowersji. Mieliśmy okazję oglądać fantastyczną jazdę m.in. Marka Webbera z Red Bulla, który przez długi czas spektakularnie bronił wywalczonej pierwszej pozycji przed ostro atakującym Vettelem.
I to właśnie młody Niemiec potwierdził swą niedojrzałość, stając się autorem jednej z największych kontrowersji w F1: zignorował wyraźne polecenie zespołu, zgodnie z którym po ostatnim postoju obaj kierowcy (jadący na pozycjach 1 i 2) mieli w takiej kolejności dojechać do mety.
Czym było spowodowane to polecenie dla obu kierowców? Przede wszystkim dbałością o mechaniczną sprawność obu samochodów, które w tym wyścigu (jak większość bolidów) zużywały opony w ekspresowym tempie. Mając obu kierowców na pierwszych dwóch pozycjach w końcówce wyścigu Red Bull chciał zapewnić sobie maksymalną ilość punktów i po prostu dojechać do mety. Walka zespołowych kolegów w takiej sytuacji nic dla zespołu nie zmienia, zwłaszcza na początku sezonu, gdy obaj kierowcy mają podobny dorobek punktowy, a ewentualna kolizja lub nadmierne zużycie opon przed dojechaniem do mety mogły zespół kosztować utratę cennych pozycji i wielu punktów.
Między innymi dlatego Red Bull pozwala swym kierowcom ścigać się do ostatniego postoju, po czym w ostatniej części wyścigu obaj zawodnicy mają po prostu dbać o swoje bolidy i dojechać do mety nie walcząc z zespołowym kolegą, a tym bardziej nie walcząc z nim w tak ryzykowny sposób, jak Vettel zrobił to w Malezji.
Stało się. Mark Webber był wściekły i bardzo, bardzo rozczarowany. Po raz pierwszy tak publicznie, bo jeszcze na podium podczas publicznej konferencji, wyraził swoją dezaprobatę dla tak bezpardonowej postawy swego młodszego kolegi. Dostało się też zespołowi i widać wyraźnie, że Mark bardzo starał się opanować swój gniew, by nie powiedzieć zbyt dużo. Ale pęknięcie w relacjach zespołu z kierowcami powstało i nieprędko uda się je naprawić. Chyba tylko zdobycie mistrzowskiego tytułu ukoiłoby Marka, ale do tego droga daleka i niepewna.
Vettel potwierdził to, co o nim wcześniej pisałem: mimo swych trzech tytułów wciąż jest młodym, niedojrzałym psychicznie, emocjonalnie niestabilnym kierowcą, który nie potrafi spełniać poleceń pracodawcy. To dziwne u kierowcy z takim dorobkiem, choć zrozumiałe, skoro jest się tak młodą gwiazdą piszącą nowe karty historii Formuły 1 w tak młodym wieku.
Jednak nawet największe gwiazdy powinny pamiętać, że to zespół jest właścicielem samochodu, którym gwiazda ma przywilej jeździć. I to zespół ustala reguły współpracy oraz wewnętrznej rywalizacji. Formuła 1 to sport zespołowy, w którym czasem dobro jednostki (kierowcy) schodzi na drugi plan w interesie całego zespołu.
Jak widać egoizm i obłuda Sebastiana Vettela wzięły górę. Nie po raz pierwszy. I niestety nie ostatni…
I to właśnie młody Niemiec potwierdził swą niedojrzałość, stając się autorem jednej z największych kontrowersji w F1: zignorował wyraźne polecenie zespołu, zgodnie z którym po ostatnim postoju obaj kierowcy (jadący na pozycjach 1 i 2) mieli w takiej kolejności dojechać do mety.
Czym było spowodowane to polecenie dla obu kierowców? Przede wszystkim dbałością o mechaniczną sprawność obu samochodów, które w tym wyścigu (jak większość bolidów) zużywały opony w ekspresowym tempie. Mając obu kierowców na pierwszych dwóch pozycjach w końcówce wyścigu Red Bull chciał zapewnić sobie maksymalną ilość punktów i po prostu dojechać do mety. Walka zespołowych kolegów w takiej sytuacji nic dla zespołu nie zmienia, zwłaszcza na początku sezonu, gdy obaj kierowcy mają podobny dorobek punktowy, a ewentualna kolizja lub nadmierne zużycie opon przed dojechaniem do mety mogły zespół kosztować utratę cennych pozycji i wielu punktów.
Między innymi dlatego Red Bull pozwala swym kierowcom ścigać się do ostatniego postoju, po czym w ostatniej części wyścigu obaj zawodnicy mają po prostu dbać o swoje bolidy i dojechać do mety nie walcząc z zespołowym kolegą, a tym bardziej nie walcząc z nim w tak ryzykowny sposób, jak Vettel zrobił to w Malezji.
Stało się. Mark Webber był wściekły i bardzo, bardzo rozczarowany. Po raz pierwszy tak publicznie, bo jeszcze na podium podczas publicznej konferencji, wyraził swoją dezaprobatę dla tak bezpardonowej postawy swego młodszego kolegi. Dostało się też zespołowi i widać wyraźnie, że Mark bardzo starał się opanować swój gniew, by nie powiedzieć zbyt dużo. Ale pęknięcie w relacjach zespołu z kierowcami powstało i nieprędko uda się je naprawić. Chyba tylko zdobycie mistrzowskiego tytułu ukoiłoby Marka, ale do tego droga daleka i niepewna.
Vettel potwierdził to, co o nim wcześniej pisałem: mimo swych trzech tytułów wciąż jest młodym, niedojrzałym psychicznie, emocjonalnie niestabilnym kierowcą, który nie potrafi spełniać poleceń pracodawcy. To dziwne u kierowcy z takim dorobkiem, choć zrozumiałe, skoro jest się tak młodą gwiazdą piszącą nowe karty historii Formuły 1 w tak młodym wieku.
Jednak nawet największe gwiazdy powinny pamiętać, że to zespół jest właścicielem samochodu, którym gwiazda ma przywilej jeździć. I to zespół ustala reguły współpracy oraz wewnętrznej rywalizacji. Formuła 1 to sport zespołowy, w którym czasem dobro jednostki (kierowcy) schodzi na drugi plan w interesie całego zespołu.
Jak widać egoizm i obłuda Sebastiana Vettela wzięły górę. Nie po raz pierwszy. I niestety nie ostatni…